13 marca wkroczyliśmy w 266 pontyfikat Biskupa Rzymu. Franciszek coraz głębiej wprowadzać będzie Kościół w rzeczywistość XXI wieku, jednocześnie przybliżając pielgrzymkę Ludu Bożego ku pełnej jedności z Trójcą Świętą, która zapanuje po końcu historii w Królestwie Bożym.
Po nieoczekiwanej, choć bogatej w duchowy sens rezygnacji Benedykta XVI, pokazującej nam właściwe wymiary rozumienia i sprawowania prymatu następcy św. Piotra, zgromadzone na konklawe Kolegium Kardynalskie nie dało nam długo czekać na nowego Ojca Świętego. Argentyński kardynał Jorge Maria Bergoglio SJ, ukazując się na Placu Świętego Piotra w białej papieskiej sutannie i prostym, żelaznym krzyżu biskupim, przypomniał, gdzie tak naprawdę powinien utkwić wzrok wiernych po wyborze nowego papieża. Spojrzenie nasze nie powinno całkowicie koncentrować się na samej osobie następcy pierwszego z Apostołów lub nawet najbardziej tradycyjnym noszonym przez niego stroju, podkreślającym majestat sprawowanego urzędu, ale na Jezusie Chrystusie, kamieniu węgielnym jedności Kościoła.
Włączmy się w wielką budowlę
Franciszek w momencie wyboru na Stolicę Piotrową nie pozostawił żadnych wątpliwości co do swojej postawy, pokornie schylając głowę i prosząc całą wspólnotę Ludu Bożego o modlitwę nad sobą. Wspólnotę, a więc mnie i Ciebie, naszych przyjaciół i bliskich, znajomych z parafii, podwórka czy zakładów pracy. Osią i centrum każdej modlitwy jest właśnie Chrystus i to ku Niemu, wraz z Ojcem Świętym i Kościołem mamy się przede wszystkim kierować. Zarówno w przeżywanych dzisiaj podniosłych chwilach, jak i na przestrzeni zwykłych, nierzadko szarych i bezbarwnych dni, w których sądzimy, że już nic poza prozą życia nie będzie w stanie nas zaskoczyć. Głębokie i zarazem po ludzku proste pierwsze gesty papieża wskazują, że wszyscy jesteśmy żywymi, dynamicznymi cząstkami wspólnoty eklezjalnej, a nie zdystansowanymi obserwatorami-malkontentami lub krytykami, z satysfakcją poszukującymi w dyskusjach na forach internetowych dowodów na własną nieomylność i oryginalność.
Ojciec Święty nie chce, abyśmy pozostali jedynie rozemocjonowanymi „kibicami” jego poczynań, ale z chrześcijańskim entuzjazmem i nowym zapałem (których w ciężkich czasach tak często nam brakuje) włączyli się w tworzenie wielkiej budowli Mistycznego Ciała Chrystusa. W pracy wznoszenia gmachu Kościoła ważny i potrzebny jest każdy, nawet najbardziej wątły murarz z najmniejszą cegłą chęci i cementem siły woli.
Dynamikę Ludu Bożego Franciszek przypomniał już podczas pierwszej Eucharystii z kardynałami. Zwrócił uwagę, że na rzeczywistość Kościoła składa się przede wszystkim ruch ujmowany w trzech formach. Po pierwsze jest to wspólne podążanie Ludu Bożego, a więc nie tylko hierarchii, lecz wszystkich wiernych ku Królestwu Bożemu. To ciągła i nieprzerwana pielgrzymka ku Chrystusowi Panu, „Słońcu, które nie zna Zachodu”, jak modlimy się podczas liturgii Wigilii Paschalnej. W tej wspólnej drodze mamy nie tyle zatrzymywać się, czy mówiąc słowami Ewangelii „przykładać rękę do pługa, a wstecz się oglądać” (Łk 9, 62), ale mieć stałą świadomość nadprzyrodzonego, mesjańskiego horyzontu naszej podróży. Nie należy jednak przez to rozumieć, że wspólnota Kościoła ma zapomnieć o swojej przeszłości lub teraźniejszości. Zdaniem słynnego współbrata papieża Franciszka, Karla Rahnera SJ, tylko zdrowa równowaga pomiędzy trzema wymiarami przeżywanego przez nas czasu pozwala nam na właściwy rozwój życia duchowego.
Drugim aspektem dynamicznego ruchu Kościoła jest jego budowanie. Oparte na wyraźnej perspektywie chrystocentrycznej, „kamieniu odrzuconym przez budujących, który stał się głowicą węgla” (Mt 21, 42). Nie będące funkcją ziemskich ideologii, nie dążące do wygodnego urządzenia się w rzeczywistości tego świata. Nie koncentrujące się na obecnych w naszym życiu podziałach na „swoich” i „obcych”, „prawych” i „lewych”, „wstecznych” i „postępowych”. Franciszek zaznaczył, że jeżeli budowania Kościoła nie oprzemy na Synu Bożym, miejsce nadprzyrodzonej wspólnoty miłości zajmie zwykła, interesowna wspólnota interesów, klik i koterii, być może posługująca się nawet szyldami pełnymi górnolotnych przymiotników lub haseł, ale wewnętrznie pusta i wypalona.
W końcu dochodzimy do trzeciej płaszczyzny – wyznawania. Potoczne skojarzenie może od razu naprowadzić nas na wezwanie do konieczności osobistego świadectwa wiary. Franciszek zaakcentował jednak w tym miejscu wyraźnie pomijany element – najważniejszą, choć oczywiście nie jedyną częścią składową takiego świadectwa pozostaje Krzyż. Papież przejmująco i dobitnie podkreślił, że można być nawet głową Kościoła, kardynałem i biskupem, ale samo w sobie nie oznacza to jeszcze pełnego podążania śladami Pana. Kościół jest budowany na Jego Krzyżu i krwi i tej perspektywy nie da się wziąć w nawias.
Potrójny ruch Kościoła zorientowany w przyszłość stanowi, wbrew rozpowszechnionemu w świecie laickim przeświadczeniu, żywotny dowód zdrowo rozumianej „postępowości” wspólnoty eklezjalnej, linearnie rozwijającej się na drodze ku Królestwu Bożemu.
Wspólnota miłości, przyjaźni i optymizmu
Współczesny świat patrzył na konklawe jako na starcie różnorakich sił i grup, media rozwodziły się nad szansami poszczególnych kardynałów i nad ewentualnymi działaniami wobec watykańskich struktur, które mogliby podjąć po wyborze na stolicę Piotrową. Tymczasem Franciszek w kolejnym przemówieniu do Kolegium Kardynalskiego dwa dni po wyborze przypomniał zasadniczą prawdę, iż kardynałowie wybierający w Kaplicy Sykstyńskiej są przede wszystkimi wspólnotą opartą na przyjaźni i braterstwie, wspólnotą, w której konieczne staje się otwarcie jednych na drugich. Konklawe, przeżywane przez wielu jako polityczny, sensacyjny news jest w istocie wielkim doświadczeniem komunii i jedności. To dopiero w takiej wspólnocie miłości, przyjaźni, braterstwa i optymizmu będzie możliwe danie pełnej szansy subtelnemu i delikatnemu działaniu Ducha Świętego. Wewnętrzna harmonia zewnętrznie zróżnicowanego Kościoła, skupiającego przedstawicieli różnych kultur, doświadczeń historyczno-społecznych i tradycji jest właśnie dziełem Parakleta, Ducha Pocieszyciela. To On czyni ludzkie komplikacje prostymi, to On zbiera w mistyczną jedność to, co w naszej rzeczywistości jest podzielone, zbliża to, co od siebie odległe.
Czy więc mając tak mocne i „nie ręką ludzką uczynione” wsparcie mamy popadać w pesymizm, zwątpienie i przejąć świeckie schematy patrzenia na Kościół? Wręcz przeciwnie! Chrześcijanin ma być wpatrzony w jasność, radość, ma budować pokój i powszechne braterstwo oparte na Chrystusowej miłości. Pesymizm i zgorzknienie, podejrzliwość i brak zaufania, dostrzeganie tylko złych stron doczesności to propozycja nie Boga, lecz diabła. Naszą egzystencję podtrzymuje nieustanne tchnienie Ducha Świętego oraz Chrystus, będący jedynym Zbawicielem człowieka. Rozkwitu Kościoła nie są w stanie zapewnić piarowskie strategie, kampanie reklamowe, a nawet zaplanowana w najdrobniejszych szczegółach obecność w nowoczesnych środkach komunikacji społecznej. Energia zasilająca nasz chrześcijański optymizm czerpie swoje źródło z Bożego światła na górze, a nie z doświadczenia otchłani czy nawet najbardziej słusznego moralnie oburzenia złym światem, poszukującego satysfakcji w odkrywaniu kolejnych pokładów nieprawości.
Kościół ubogi, Kościół ubogich
Rozwiewając wszelkie wątpliwości co do wyboru swojego imienia, Ojciec Święty przyznał, że wzór Biedaczyny z Asyżu stanowi wyraźne wskazanie, że troska o ubogich stanowić będzie mocny rys nowego pontyfikatu. W Kościele mamy często problemy z właściwym i uporządkowanym rozumieniem kwestii ubóstwa. Zdarza się, że popadamy w skrajności – albo – co zdarza się nawet uznanym teologom – staramy się za wszelką cenę uciec od nędzy i biedy materialnej, patrząc na ubóstwo jedynie jako metaforę oddalenia od Boga. Stosunkowo łatwo jest też skręcić w przeciwną stronę, patrząc na ubogiego w sposób wyłącznie świecki, ograniczający się tylko do perspektywy materialnej. Tymczasem patron Ojca Świętego to przede wszystkim człowiek duchowej prostoty, czyniący pokój, opatrujący piekące i bolesne rany, czyniący zwykłą codzienną miłość, bez której niemożliwa jest bliskość Boga. Ale to także mistyk codzienności, żyjący w harmonii z całym kosmosem, przedstawiciel swoistej, pozytywnej „chrześcijańskiej kontrkultury”, na przekór otaczającemu zdeprawowanemu Babilonowi stający nago przed papieżem Innocentym III, jak pięknie sportretował to włoski reżyser Franco Zeffirelli w głośnym filmie „Brat słońce, siostra księżyc” z 1972 roku.
Kościół ubogi i dla ubogich szkicowany ręką Ojca Świętego Franciszka to przede wszystkim żywa wspólnota wiary, nadziei i miłości, głosząca światu Prawdę, Dobro i Piękno. Jego siła nie opiera się na potędze materialnej, nie musi zabiegać o specjalne przywileje dla swoich dzieł czy zmierzać ku nowym formom sojuszu ołtarza z tronem. To Kościół zewnętrznej, ale i wewnętrznej prostoty ducha, żyjący razem z bolączkami, radościami i doświadczeniami świata, ale równocześnie, wyraźnie wykraczający poza ten świat. Kościół ubogich to także, jak wspomniał Franciszek podczas pierwszej niedzielnej modlitwy Anioł Pański, nieustanne głoszenie orędzia bezinteresownego Bożego miłosierdzia, którego zgodnie z przesłaniem Kazania na Górze dostąpią ubodzy w duchu (Mt 5, 3). Wspólnota, która nie ucieka przed codziennością, lecz zgodnie z jezuickim charyzmatem papieża Franciszka, mając świadomość swojego kształtu i korzeni, nie obawia się dialogu z inaczej myślącymi, odważnie wchodząc w każdą, także ponowoczesną i postchrześcijańską kulturę. To w końcu społeczność, która w centrum doświadczenia chrześcijańskiej caritas stawia stworzoną przez latynoamerykańskich teologów „preferencyjną opcję na rzecz ubogich”, rozwijaną następnie w encyklikach papieży Pawła VI, bł. Jana Pawła II oraz Benedykta XVI.
Annuntio vobis gaudium magnum! –po raz kolejny w naszym życiu usłyszeliśmy donośne słowa kardynała protodiakona płynące z balkonu Bazyliki Świętego Piotra. Ta wielka radość pochodząca z góry, od dwóch tysięcy lat nieustannie odnawia i wciąż rodzi Kościół, stanowiąc zapowiedź dalszych odcinków na drodze ku Królestwu Bożemu, ku nowemu stworzeniu i nowej ziemi, niebiańskiemu Jeruzalem nie mającemu końca. Właśnie zaczął się nowy, fascynujący etap tej pielgrzymki, na którą wyruszyliśmy razem z Ojcem Świętym Franciszkiem.
Łukasz Kobeszko