Czy dzisiaj trudno jest wierzyć? Tak! – tak na to pytanie odpowiedział, o ile dobrze pamiętam młodzieży, Sługa Boży Jan Paweł II i tak zapewne odpowie każdy człowiek, wierzący nie tyle słowami, co swoim umysłem, sercem, sumieniem, całym swym życiem.
Zresztą te trudności od wieków towarzyszą każdemu pokoleniu, bo wiara jest rzeczą trudną, jest powrotem do źródeł, a jest to droga „pod prąd”. Kto i dlaczego ma te trudności, na czym one polegają i jak je przezwyciężać? – o tym kilka refleksji chciałbym tu przedstawić, mając świadomość pewnej subiektywności i fragmentaryczności spojrzenia.
Bariery intelektualne
Refleksje swoje odnoszę do wiary katolickiej i jej wyznawców, a nie do wiary w ogóle czy do innych wyznań, z którymi łączyć nas może psychologia wiary, bo przecież wszyscy jesteśmy ludźmi i ludzkiej naturze podlegamy. Natomiast już mniej wspólnego znajdziemy w sferze logiki wiary, a całkowitą odrębność zauważymy w zgodności z naszym katolickim Credo i dogmatami naszej wiary. Wiara jest łaską, ale czy brak tej łaski nie bywa zawiniony przez człowieka i czy zawsze usprawiedliwia jego niewiarę? Myślę, że nie. Brak tej łaski nie pozbawia też człowieka głodu metafizycznego czy choćby pragnienia trwania poza doczesność i potrzeby miłości, prawdy, dobra, piękna i jakiegoś duchowego szczęścia. Osobiście wątpię w takie absolutne ogołocenie natury ludzkiej z człowieczeństwa (bo przecież wiara jest „atrybutem” tylko człowieczeństwa), a to znaczy, że i u tych ludzi mogą odezwać się jakieś nokturny tęsknoty za wiarą w Boga, a może nawet dojść do głosu choćby egzystencjalny problem wiary w poszukiwaniu sensu życia. W takich sytuacjach tylko prawdziwe świadectwo konkretnego człowieka może dać prawdziwą odpowiedź i dlatego dalsze dywagacje na ten temat nie mają już sensu. Przejdźmy zatem do tych, którzy jako wierzący doznają rozmaitych trudności wiary z rozmaitych powodów i w różnych kwestiach, zarówno doktrynalnych jak i egzystencjalno-moralnych czy kulturowych i cywilizacyjnych.
Zapewne większość z nas osobiście doznała lub przynajmniej spotkała i spotyka się z intelektualnymi barierami dla wiary. Co nie da się ogarnąć rozumem, co nie mieści się w logice myślenia tzw. zdroworozsądkowego albo też nie pokrywa się z materialnym doświadczeniem życia, dla wielu staje się zaporą dla wewnętrznego, rozumowego przyjęcia określonych treści wiary. Osoby te praktykują życie religijne tak, jak tego naucza Kościół i ani one same, ani nikt inny nie powie, że „są niewierzące”. A jednak jest to wiara zamknięta w logice świeckiego racjonalizmu, jakoś niezdolna do pokonania grawitacji doczesności i wręcz biologicznego doświadczenia człowieka. Można by powiedzieć, że jej fundamentem nie jest uwierzenie i zawierzenie Bogu, lecz sprawdzalna pewność. Prawda wiary nie dająca się rozumowo ogarnąć czy wyjaśnić przestaje być dla tak myślącego człowieka prawdą – on nie tyle nie chce co nie potrafi uwierzyć w sprawiającą mu intelektualne trudności prawdę wiary.
To wcale częste zjawisko, a im więcej ma on kontaktu z rozmaitego typu literaturą pseudonaukową kwestionującą np. religijne treści Biblii albo teologiczne podstawy wiary, tym bardziej ulega pewności swego rozumu i argumentacji swego intelektu kwestionujących przekaz wiary. Nagłośnienie i szeroka, często agresywna popularyzacja tego typu literatury, prasowych sensacji czy filmów u ludzi słabej wiary i nikłej wiedzy religijnej (co na ogół idzie w parze) wywołuje poczucie pewności swych racji. Kultura współczesna przesycona jest takimi zjawiskami, co skutkuje podważaniem nie tylko treści, ale niekiedy nawet sensu wiary. Dlatego katecheza musi być otwarta na rozumową argumentację, na negowanie sprzeczności między wiarą i rozumem.
Wymagania moralne
Kolejnym i częstym dzisiaj motywem trudności wiary są jej konsekwencje a raczej wymagania moralne. Tu dotykamy bardzo wrażliwych sfer osobowości człowieka – jego sumienia, godności i wolności, a nade wszystko tej podstawowej prawdy o człowieku stworzonym na obraz i podobieństwo Boże. Tu już nie mamy do czynienia z rozumowymi trudnościami wiary, ale z trudnościami życia wiarą, a mówiąc precyzyjniej: z naturą ludzką i charakterem konkretnego człowieka, z tym JA, które nie zawsze chce i potrafi ograniczyć swoje egoistyczne apetyty i swoją pychę (bo najczęściej do tego się te trudności sprowadzają), bo zagubiło ten obraz i podobieństwo. W konsekwencji dochodzi do zanegowania już nie tylko istoty grzechu, ale i samego pojęcia grzechu, a potem już nie jest problemem nadawanie własnych, wygodnych dla mnie definicji prawdy, dobra, piękna, sprawiedliwości, wolności, wreszcie samej miłości. Oczywiście wówczas głos Kościoła drażni sumienie, wywołuje poczucie „ograniczenia wolności osobistej”, jawi się jako „instytucja zniewolenia”, a więc pierwszą reakcją jest zerwanie więzi z Kościołem. Naturalnie nie zawsze oznacza to całkowite odrzucenie wiary, ale często wiara ta staje się martwa albo tylko gdzieś tam w głębi sumienia tli się jej płomyk, przechowywany jako swoista „polisa ubezpieczeniowa” tak na wszelki wypadek, na godzinę śmierci. Odrzucenie moralnych wymogów wiary prowadzi jeszcze bardziej niż motywy intelektualne do kultury życia bez Boga lub – jak to niejednokrotnie słyszeliśmy w nauczaniu papieskim – jakby Boga nie było. Niewątpliwie jest to jeden z najbardziej groźnych szatańskich wyłomów współczesności. Stąd mamy tak często do czynienia z fałszywym obrazem wiary katolickiej dawanej światu przez samych katolików, a to zjawisko każe nam widzieć współczesne trudności wiary już nie tylko w wymiarze jednostkowym, ale także wspólnotowym. Wspólnota wierzących akceptująca normy moralne sprzeczne z wyznawaną wiarą w istocie rzeczy zaprzecza tej wierze! Z takich wspólnot wywodzą się zarówno „niepraktykujący wierzący” jak i „praktykujący niewierzący”. W obydwu przypadkach wiara jest fikcją i to o wiele bardziej groźną dla prawidłowej świadomości wiary niż autentyczny ateizm czy nawet laickie ideologie walki z wiarą, bo relatywizm w pojmowaniu wiary godzi w istotę wiary.
Można by ten wątek refleksji zrekapitulować tak: areligijna i antyreligijna oferta współczesnego świata, serwująca przeróżne modele szczęśliwej doczesności i korzystania z życia bez jakichkolwiek zahamowań moralnych, okazuje się być chyba najbardziej dziś powszechną trudnością w dochowaniu wierności wyznawanej wierze.
Zagadnienie prawdy
Te dwa obszary trudności wiary istnieją nie od dzisiaj, ale wydaje mi się, że dzisiaj ich terytoria się powiększają w tempie wprost proporcjonalnym do postępu procesów globalizacji urządzania świata tak, jakby Boga nie było. Wszelkiego typu media pełnią tu wiodącą rolę. Lecz warto jeszcze zwrócić uwagę na to, co wewnątrz tradycji kościelnej i samego duszpasterstwa może niekiedy stawać się źródłem trudności wiary. Chodzi mi o zagadnienie prawdy, a mówiąc wprost o wolność wyrażania prawdy i o czynienie prawdy z miłością. Od razu zaznaczam, że nie uznaję w świecie wiary żadnych demokracji czy innych tego typu procedur plebiscytowych. Natomiast jest pytanie, czy sposoby reagowania na wątpliwości jakie może mieć ze swą wiarą konkretny człowiek, zwłaszcza w wieku młodzieńczym, są traktowane z należytą powagą przez katechetów, spowiedników czy duchowych opiekunów albo, co też się obserwuje, są traktowane zbyt liberalnie, pobłażliwie, może aż obojętnie? Może nawet częściej mają one miejsce w tym domowym kościele jakim jest rodzina, gdzie nader często każda wątpliwość czy choćby tylko religijna ciekawość dziecka lub religijno-moralny problem dojrzewającej córki lub syna kwitowany jest stwierdzenie typu „nie zawracaj mi głowy”, „tak ma być, bo ma być”, „nie pytaj dlaczego, tylko bądź posłuszna”, „o tym nie wolno mówić źle, choćby prawda była inna” itp., itd. Często u podstaw takich reakcji rodziców znajduje się ich mała wiedza religijna i powierzchowna wiara. Pedagogia wiary takimi metodami się nie może posługiwać! Wiara jest zawsze wymaganiem tak wobec wychowawcy, jak i wobec wychowanka; tak wobec duchownego, jak i wobec świeckiego; tak wobec doktryny wiary, jak i wobec praktyki wiary. I nie jest pełną i wystarczającą odpowiedzią na trudności czy wątpliwości w sferze wiary staranie się o atrakcyjność jej przekazu, zastępowanie liturgii kościelnej formami muzyczno-scenicznymi właściwymi dla spektaklu religijnego, ale nie dla nabożeństwa (skala desakralizacji liturgii jest duża!), ani też nazywanie pielgrzymką każdej turystycznej wyprawy, jeżeli tylko w programie ma zwiedzanie zabytków sakralnych czy nawet pobycie kilka godzin na Jasnej Górze, na Placu św. Piotra w Watykanie czy w katedrze w Santiago de Compostela. Chodzi o to, by nie uciekać od problemu, nie zastępować może trudnej lub niewygodnej na pierwszy rzut oka odpowiedzi łatwą i atrakcyjną „akcją religijną”, która być może nie przysporzy nowych trudności wiary, ale rzadko kiedy pomoże uporać się z już istniejącymi. Zwłaszcza wątpliwości w sferze wiary nie mogą być traktowane jako coś złego i dyskwalifikującego, bo są one właśnie wołaniem o pogłębienie i zrozumienie wiary, są wyrazem trudu pogodzenia rozumu i wiary, wiary i życia, są zaprzeczeniem tej bezmyślności, która jest najlepszą glebą dla zasiewu niewiary lub posiania fałszu niczym kąkolu w pszenicę.
Potrzeba modlitwy
Te trzy obszary problemów jakie z wiarą mają współcześni nam ludzie to zaledwie fragment zagadnienia trudności wiary dzisiaj. Jednak pozostańmy przy tych trzech, by na zakończenie oddać głos temu, bez czego nasza wiara jest tylko zwyczajem, sentymentem czy wyrazem tylko chęci i woli człowieka, a mianowicie potrzebie modlitwy. Wiara żywi się modlitwą, a nie dogmatami, których bez modlitwy o łaskę wiary wielu nie potrafi przyjąć. Wiara jest łaską, darmo daną przez Boga, ale i ta łaska też wymaga modlitwy – dziękczynnej przez tych, którzy tę łaskę dostali i utrzymali oraz błagalnej dla tych, którzy jeszcze jej nie mają lub boją się ją utracić. Ale może jeszcze istotniejsze jest tu to, że modlitwa jest wyrazem wiary. W logikę wiary wpisana jest modlitwa, tak jak w logikę modlitwy wpisana jest wiara. Tu jednak nie ma prostego przełożenia trudności wiary na trudności modlitwy i trudności modlitwy na trudności wiary – i całe szczęście, że tak jest!
Wiara jest ratunkiem ludzkości. W aktualnej sytuacji ignorancji metafizycznej, która prowadzi zarazem do zaniku moralności, wiara okazuje się tym elementem, który niesie ocalenie (…). Jesteśmy wezwani dla rzeczywistego osiągnięcia dojrzałości wiary. W wierze nie możemy pozostawać dziećmi, osobami niedojrzałymi. A na czym polega bycie dziećmi w wierze? Odpowiada święty Paweł : oznacza to „bycie miotany przez fale i poruszanym przez każdy powiew nauki” (Ef 4,14). Jakże aktualny to opis!
Ileż powiewów nauki zaznaliśmy w ostatnich dziesięcioleciach, iluż ideologicznych prądów, ile sposobów myślenia … Łódeczka myśli wielu chrześcijan była nierzadko huśtana przez te fale – miotana z jednaj skrajności w drugą: od marksizmu do liberalizmu aż po libertynizm; od kolektywizmu do radykalnego indywidualizmu; od ateizmu do niejasnego mistycyzmu religijnego; od agnostycyzmu po synkretyzm i tak dalej. Każdego dnia rodzą się nowe sekty i urzeczywistnia się to, co święty Paweł nazywa „oszustwem ze strony ludzi i przebiegłością w sprowadzaniu na manowce fałszu” (Ef 4,14). Posiadanie jasnej wiary, zgodnej z credo Koscioła, zostaje często zaszufladkowane jako fundamentalizm. A tymczasem relatywizm, to znaczy zdanie się na „każdy powiew nauki”, zdaje się być jedyną postawą godną współczesności. Ustanawiany jest rodzaj dyktatury relatywizmu, która nie uznaje niczego za pewnik, a jedynym miernikiem ustanawia własne ja i jego zachcianki.
kard. J. Ratzinger, z komentarza „Czternaście encyklik Jana Pawła II”
Artykuł ukazał się w numerze 05/2006.