Na każdym etapie dziejów Kościoła katolickiego można znaleźć przykłady świadków wiary, którzy za bezwarunkową deklarację swojej przynależności do Boga i wdrażanie Jego nauki w codzienność zapłacili najwyższą cenę – oddali swoje życie. Z zachwytem przyglądamy się osobom, które w sposób niezwykle heroiczny, bezkompromisowy wypełnili wezwanie Jezusa: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa.” (Łk 9, 23 -24). Z pewnością do takich niezłomnych świadków wiary, którzy do końca wcielali w życie słowa Jezusa należy ks. Jan Macha, którego beatyfikację przeżywaliśmy 20. listopada br. w Archikatedrze Chrystusa Króla w Katowicach.
Przyjrzyjmy się bliżej sylwetce nowego, polskiego błogosławionego.
Jan Franciszek Macha urodził się 18 stycznia 1914 r. w Chorzowie Starym jako pierwszy syn śląskiej, robotniczo- chłopskiej, katolickiej rodziny Pawła i Anny. Wychowywał się wraz z bratem Piotrem i siostrami – Różą i Marią. W domu zwracali się do niego „Hanik”, co było i nadal jest na Śląsku zdrobnieniem od określenia „Hanys”, którym nazywano rdzennych mieszkańców dawnej części Górnego Śląska.
Pierwszy etap nauki Jan odbył w szkole powszechnej, znajdującej się w jego rodzinnym mieście (1921–1924). Następnie uczęszczał do Gimnazjum Klasycznego w Królewskiej Hucie (1924–1933), które ukończył egzaminem maturalnym. Od lat młodzieńczych był bardzo aktywny, należał do harcerstwa, wykazywał żywe zainteresowanie różnymi gałęziami wiedzy, jak również sportem, co przejawiało się w jego uczestnictwie w zajęciach dodatkowych z dziedziny historii, literatury czy udziałem w treningach. Szczególnie związanym był z piłką ręczną – to w tej dyscyplinie osiągał sukcesy reprezentując barwy Klubu Sportowego Azoty Chorzów. Z drużyną tą kilkukrotnie zdobywał tytuł mistrza Śląska, a dwukrotnie nawet osiągnął wicemistrzostwo Polski.
Angażował się także w życie wspólnotowe swojej parafii – był członkiem Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej oraz Żywego Różańca.
Po ukończeniu gimnazjum podjął nieudaną - ze względu na zbyt dużą liczbę kandydatów - próbę wstąpienie do seminarium duchownego. Taki stan rzeczy odczytał jako swój sprawdzian i czas na bardziej dogłębne rozeznawanie powołania. W tym czasie rozpoczął naukę na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Po roku, tj. w 1934 r. ponownie złożył swoje dokumenty do Śląskiego Seminarium Duchownego w Krakowie, gdzie został przyjęty. Jako alumn wyróżniał się głęboką pobożnością, pracowitością, ambicją i wrażliwością na krzywdę innych. Jak wspomina jego kolega seminaryjny: „gdy tylko „Hanik” otrzymywał paczkę z Chorzowa Starego, dzielił się wszystkim co miał”. Angażował się w utworzonej w diecezji katowickiej Akcji Katolickiej oraz w tzw. „Pomocy Bratniej”.
Po 5 latach studiów – 25. czerwca 1939 r. przyjął święcenia kapłańskie w kościele katedralnym w Katowicach. Dwa dni później, w swojej rodzimej parafii w Chorzowie Starym odprawił swoją pierwszą Mszę Świętą. Na obrazku prymicyjnym ks. Jan przytoczył słowa św. Tomasza Apostoła: „Pan mój i Bóg mój”. Czy zapisany cytat ks. Jan prawdziwie ustanowił treścią, mottem swojego życia kapłańskiego? Jak się okaże później, słowa te były dla niego nader żywe i prawdziwe, urzeczywistniał je na co dzień, ale o tym w dalszej części artykułu.
Ks. Jan tuż po prymicjach przez krótki okres czasu posługiwał jako wikariusz w swojej rodzinnej parafii, a następnie od 10 września 1939 r. – w parafii św. Józefa w Rudzie Śląskiej. W tym czasie – u początków II wojny światowej ks. Jan obserwował z bliska tragiczne losy represjonowanych rodzin, których członkowie zostawali przez okupanta aresztowani, rozstrzelani czy wywożeni do obozów koncentracyjnych. Historie ludzi, którym odebrano najbliższych i pozostali bez środków do życia, dogłębnie go poruszyły, dlatego zaczął organizować akcję pomocową, w ramach której udzielał wsparcia duchowego i materialnego osobom potrzebującym.
Pieniądze pozyskiwane były ze składek członków oraz z darowizn. Ks. Jan chodził po domostwach zamożnych rodzin, by wyprosić od nich środki finansowe dla najbiedniejszych Polaków. Osobowość, charyzma księdza powodowała, że wokół jego osoby gromadziło się bardzo wielu młodych, którzy wraz z nim angażowali się w służbę innym. Organizowana przez niego sieć pomocy objęła kilka tysięcy osób. Zasięg i efektywność podejmowanych przez księdza Jana działań wzbudziła zainteresowanie utworzonej wówczas tajnej organizacji konspiracyjnej w Rudzie Śląskiej o nazwie „Polska Organizacja Zbrojna”, która była składową Polskich Sił Zbrojnych. W konsekwencji w jej struktury została wcielona działalność charytatywna ks. Jana jako tzw. „Opieka Społeczna”. Ks. Macha włączył się aktywnie także w inicjatywy patriotyczne w ramach działalności POZ. Potajemne zebrania odbywały się w prywatnych domostwach czy na plebanii. Ks. Jan został komendantem antyhitlerowskiej grupy o kryptonimie „Konwalia”, do której należeli głównie studenci oraz harcerze. Organizacja wydawała i rozpowszechniała gazetkę ,,Świt”. Mobilizowano w niej ludność polską do wzajemnej samopomocy. Była ona przepisywana na maszynie w pokoju ks. Jana na probostwie. On sam za zadanie priorytetowe uważał wspomniane wcześniej akcje dobroczynne wspierające najuboższych. Ks. Jan musiał liczyć się z tym, że za swoje działania charytatywne może zostać wywieziony do obozu koncentracyjnego i rozstrzelany. Wynikało to z niebezpiecznego charakteru prowadzonej przez niego akcji charytatywnej oraz z tego, że w oczach okupanta był postrzegany jako ktoś, kto wspiera wrogów niemczyzny. Mimo świadomości wysokiego ryzyka grożącej mu dekonspiracji, kontynuował inicjatywę wspierania najuboższych. Trwała ona do 5 września 1941 r., kiedy to został aresztowany na katowickim dworcu.
Był to efekt ujawnienia jego danych oraz szczegółów działalności przez torturowanego Cezarego Lazara – szefa śląskiej siatki. W konsekwencji zatrzymano ok. 500 osób. Początkowo ks. Jan był przetrzymywany w więzieniu w Mysłowicach. Tam współosadzonym udzielał spowiedzi. Sam jednak, będąc pod stałym nadzorem, nie mógł korzystać z sakramentów ani odprawiać Mszy Św. Zezwolono mu tylko na korzystanie z brewiarza. Do dziś przetrwał wykonany przez ks. Jana różaniec składający się ze sznurków wydobytych z siennika oraz z krzyżyka zrobionego z drewienka wydłubanego z pryczy więziennej.
Dopiero, gdy został przewieziony do więzienia w Katowicach, miał możliwość korzystania z posługi kapelana więziennego, z rąk którego mógł otrzymywać Komunię Św. raz w tygodniu.
W czasie przesłuchań ks. Jana stosowano bardzo brutalne metody śledztwa, m. in. bicie czy kopanie. Z relacji świadków wynika, że w wyniku bestialskich tortur ciało kapłana było „czarne jak węgiel”.
Mimo tak ciężkiej próby, ks. Macha nikogo nie wydał, nie złamał się ani nie załamał. Podtrzymywał na duchu innych współwięźniów, cierpliwie znosił trudy zamknięcia, bardzo dużo się modlił. Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że prosił Boga o wybaczenie dla sowich oprawców. Jak wspominał jego serdeczny przyjaciel - ks. Antoni Gasz, ks. Jan tuż po torturach, napisał modlitwę, treścią której była prośba do Boga o to, by kiedyś mógł stanąć u wrót nieba razem ze swoim ciemiężycielem. Gdy ten zapisek spostrzegł pewien SS-Mann, miał powiedzieć: „To jest święty albo idiota”.
Zachowana z tego czasu korespondencja z rodziną w wyraźny sposób świadczy o przywiązaniu, jakim ją darzył, umiłowaniu życia i pragnieniu wolności. Z listów tych wyłania się też brak wewnętrznego buntu, nadzieja i zaufanie do Boga, poddanie się Jego woli mimo wszystko. Niemało w nich próśb o wstawiennictwo modlitewne, a także zapewnień o duchowym wsparciu najbliższych. Przebija się też jego spojrzenie na życie z perspektywy wieczności. W jednym z listów pisze: „(…) wychwalam Boga na ten sposób, który jest tutaj możliwy i proszę Wszechmocnego, żeby Was kochani Rodzice pocieszył. Bo niczego mi nie jest tak żal, jak bym widział Wasze smutne twarze i przejęte bólem serca. Mam nadzieję, że Pan Bóg was pocieszy. (...)”, a w innym: „(…) to życie tylko z Bogiem i dla Boga ma znaczenie. (…) wystarczy tak mało, aby być szczęśliwym teraz i w wieczności. Potrzeba tylko dla Boga i z Bogiem żyć. (...)”
W dniu 17 lipca 1942r. odbył się proces ks. Jana. Akt oskarżenia zawierał obciążenia mające charakter polityczny - zarzucano pozwanemu działanie na szkodę Państwa Niemieckiego, a tym samym zdradę stanu. Wypowiedzi świadków jednak jasno wskazują, że Macha został zatrzymany jako kapłan, inicjator akcji pomocowych, niezaprzeczalny autorytet pociągający rzeszę młodych ludzi do wcielania w życie chrześcijańskiej idei caritas. Aresztowanie ks. Jana było też formą walki z Kościołem i duchowieństwem. Eliminacja najbardziej aktywnych kapłanów ze społeczeństwa była umotywowana chęcią zastraszenia innych.
Pozwany w czasie procesu wygłosił swoją mowę obronną, w której tłumaczył, iż czynił wszystko na wzór Chrystusa. Sąd wydał wyrok skazujący kapłana na karę śmierci przez ścięcie na gilotynie. Oskarżony przyjął tę wiadomość ze spokojem. Bezskuteczne okazały się działania rodziny i władzy kościelnej, która próbowała zmienić postanowienie Sądu.
Egzekucja odbyła się kwadrans po północy z 2 na 3 grudnia 1942r. w katowickim więzieniu. Ks. Jan miał wtedy 28 lat. Na parę godzin przed swoją śmiercią kapłan przyjął sakramenty święte z rąk kapelana więziennego i ułożył list pożegnalny skierowany do członków swojej najbliższej rodziny. Napisał w nim: „Umieram z czystym sumieniem, żyłem krótko, ale uważam, że cel swój osiągnąłem…[…] Nie rozpaczajcie! Idę teraz do Wszechmocnego, On mnie osądzi. Wszystko będzie dobrze […] Pozostańcie z Bogiem. Módlcie się za Waszego Hanika”.
Jak relacjonowała jego młodsza siostra – Róża, w wieczór poprzedzający tę noc nikt z domu rodzinnego skazanego nie mógł zasnąć. O 12:15 ze ściany spadła porcelanowa kropielnica, ale nie zbiła się. Dokładnie w tym samym czasie stanął też w jednym z pokojów zegar, którego potem żaden zegarmistrz nie potrafił naprawić. Wówczas jeszcze rodzina nie była świadoma, że właśnie w tej godzinie poniósł śmierć ich „Hanik”.
Jakie przesłanie swoim życiem zostawił nam współczesnym ks. Jan? Czy można mówić o rodzaju pozostawionego przez niego dziedzictwa zawierającego kanon godnych naśladowania postaw? Obecnie nie musimy mierzyć się z represjami niemieckich okupantów, żyjemy w zupełnie innych czasach, a zatem, czy niedawno błogosławiony kapłan może dziś nas inspirować? Owszem. Autentyczni współpracownicy Jezusa, niezłomni Jego świadkowie są bardzo potrzebni Kościołowi w każdym czasie, a dziś, gdy wiara jest na różne sposoby zagrożona – szczególnie. Ks. Jan wbrew świadomości istnienia realnego zagrożenia kary za działania, które podejmował, nie zaprzestał pomagać najuboższym, w których dostrzegał prawdziwy wizerunek Zbawiciela zgodnie z Jego słowami: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Ks. Macha poszedł do końca za wezwaniem Chrystusa, poniósł śmierć za wcielanie Jego słów ewangelicznych, za to, że czynem potwierdzał swoją miłość do Boga, bliźniego. Jaką my jesteśmy w stanie ponieść cenę, by wdrażać przesłania Jezusa w nasze życie? Z jakim trudem przychodzi nam nieraz choćby poświęcić swój czas dla innych, wyjść ku drugiemu człowiekowi, zaangażować się w jego sprawy, zdobyć się na pewne wyrzeczenia, oddać potrzebującym nie tylko z tego, co mamy w nadmiarze.
Analizując życie ks. Jana szybko orientujemy się, że wcielał w życie też inne nakazy Jezusa, jak choćby ten: „Starajcie się naprzód o królestwo <Boga> i o Jego sprawiedliwość” (Mt 6, 33) Ks. Macha sam tak pisał: „(…) to życie tylko z Bogiem i dla Boga ma znaczenie.” Czy my patrzymy na życie z perspektywy wieczności? Czy nie ważniejsze są dla nas inne kwestie, jak choćby samorealizacja, doświadczanie przyjemności?
Na uwagę zasługuje też wielki patriotyzm, którym wykazywał się ks. Jan. Niech także takie jego podejście do kwestii związanych z naszą ojczyzną będzie dla nas przykładem.
Piękną postawą ks. Jana, na której powinniśmy się wzorować jest miłość do nieprzyjaciół. Mimo okrutnego, nieludzkiego traktowania go przez okupantów, kapłan błogosławił im, prosił Boga dla nich o wybaczenie. O jak ciężko jest być miłosiernym względem tych, którzy wyświadczają nam zło. Czy my potrafimy zdobyć się na taką trudną miłość, przebaczyć ludziom, którzy nas ranią, modlić się za nich?
Także wzorem niech będzie dla nas zachowanie ks. Jana wobec wszystkich cierpień, które były jego udziałem. Mimo tego, że realizacja zaleceń Jezusa doprowadziły kapłana do pozbawienia go wolności, licznych tortur, a w ostateczności do kary śmierci, ze spokojem poddawał się on Woli Bożej, nie było w nim wewnętrznego buntu skierowanego przeciw Opatrzności. Jak my reagujemy na przeciwności, które nas spotykają?
Skąd ks. Jan czerpał siły do tak heroicznych czynów? Myślę, że odpowiedź na to pytanie znajdziemy w słowach zapisanych przez niego na swoim obrazku prymicyjnym, o którym była mowa wcześniej: „Pan mój i Bóg mój”.
Błogosławiony księże Janie, wstawiaj się za nami, abyśmy za Twoim przykładem, nakazy Boga stawiali na pierwszym miejscu w swoim życiu.
Barbara Kubicka
/ut