Na temat męczeństwa z dr Janem Kozłowskim, filologiem klasycznym z Uniwersytetu Warszawskiego rozmawia Adam Wątróbski |
Panie doktorze, męczeństwo na ogół kojarzy się z odległymi czasami, czy u początków chrześcijaństwa było to zjawisko powszechne?
Więcej, można powiedzieć, że męczeństwo poniesione za wiarę było w pierwszych trzech wiekach chrześcijaństwa, tzw. okresie przedkonstantyńskim, najważniejszym modelem świętości. Męczenników było wtedy naprawdę wielu. Dopiero w IV w. wraz z dojściem do władzy sprzyjającego chrześcijanom Konstantyna Wielkiego sytuacja uległa zmianie.
A zatem w starożytnym Kościele zmieniało się podejście do męczeństwa. Z tych doświadczeń rodziła się refleksja teologiczna owocująca bogatą tradycją. Czego ona dotyczyła?
Drugi okres w historii chrześcijaństwa zwany pokonstantyńskim to czas tzw. Pax Christiana; po dojściu Konstantyna do władzy w 312 r. chrześcijaństwo stało się najpierw religią dozwoloną, a później religią panującą.
Te dwa okresy mniej więcej pokrywają się z refleksją starożytnych na temat wartości męczeństwa. W pierwszym okresie męczeństwo było właściwie jedynym znanym modelem świętości. Nie było żadnej dyskusji na temat wartości męczeństwa. Oczywiście dostrzegano wartość tak zwanego „krzyża dnia codziennego” i trudu, jaki każdego dnia podejmuje kochający Boga i bliźniego chrześcijanin, ale nic się nie mogło równać z wartością śmierci poniesionej w czasie prześladowania za wiarę.
Jeśli chodzi o kontrowersje, to dotyczyły one raczej tego, czy męczeństwa należy szukać, czy nie i czy ma być ono dobrowolne. Pozycja, jaką w tej sprawie zajął Kościół, była taka, że należy uciekać przed męczeństwem jak długo się da, zaś Bóg, jeśli zechce, sam wyznaczy tych, dla których przygotował łaskę męczeństwa. A zatem Kościół wzywał do tego, aby ani nie autodenuncjować się, ani nie prowokować pogan
Drugim ważnym problemem było to, jak zachowywać się wobec chrześcijan, którzy w czasie prześladowania zaparli się Chrystusa, tak zwanych lapsi – upadłych, czyli takich, którzy, choć na wezwanie prześladujących ich pogan złożyli pogańską ofiarę, w sercu pozostali nadal chrześcijanami i po wygaśnięciu prześladowania pragnęli wrócić na łono Kościoła. Mimo licznych kontrowersji ostatecznie szczęśliwie zwyciężyła opcja ponownego miłosiernego przyjmowania laspi na łono Kościoła.
Dr Jan Kozłowski: ksiązdz Jerzy nie szukał męczeństwa, kochał życie
Fot. Dominik Różański
Można więc banalnie stwierdzić, że by w ogóle ktoś został męczennikiem, to musi istnieć jakiś ucisk zewnętrzny.
Tak, właściwie nie tyle ucisk, co potrzebni są konkretni ludzie, którzy będą grozić śmiercią tym, którzy nie chcą wyprzeć się swojej wiary. Potem w epoce pokonstantyńskiej w skali makro sytuacja uległa radykalnej zmianie, bo zabrakło prześladowców. I ta cała energia, to pragnienie męczeństwa poszło w ascezę. Wtedy właśnie nastąpił ogromny rozwój chrześcijańskiego ascetyzmu, teologii umartwienia, odejścia i wyrzeknięcia się świata; i chociaż zjawiska takie można z łatwością znaleźć w chrześcijaństwie od początku – wystarczy poczytać Nowy Testamentu – to właśnie w czasie Pax Christiana ideał męczennika zostaje zastąpiony przez ideał mnicha, który każdego dnia cierpi z Chrystusem.
Dziś spotykamy się z taką postacią jak ksiądz Popiełuszko. Patrzymy na niego jako na współczesnego nam męczennika. Jednak w dzisiejszej Europie, męczeństwo nie jest zjawiskiem częstym, mamy inne wzorce świętości.
No tak, w Polsce szczególnie po upadku komunizmu, kiedy analogicznie do przełomu, jaki nastąpił w pierwszej połowie IV w. po Chrystusie, nagle zniknął „wielki prześladowca”.
Dziś mówimy raczej o tak zwanym białym męczeństwie, a nie, tak jak w wypadku księdza Popiełuszki, krwawym męczeństwie. Jak to ze sobą zestawić?
Męczeństwo to po grecku martyrion. Słowo to oznacza po prostu świadectwo. W tym przypadku etymologia pomoże nam łatwo zrozumieć jak wysoko ceniono męczeństwo w starożytnym Kościele. Słowem martyrion grecy określali np. świadectwo złożone w sądzie, albo też każde świadectwo w jakiejkolwiek jakiejś sprawie. Słowo martyrion zostało przyjęte przez chrześcijan jako termin techniczny na określenie tych, którzy stali się świadkami Chrystusa, którzy dali świadectwo swojej wiary aż do samego końca, aż do przelania krwi, aż do, mówiąc językiem Ewangelii, pełnego „obumarcia ziarna”.
Górsk – miejsce uprowadzenia ks. Jerzego
Fot. Artur Stelmasiak
Pytanie jest następujące: jak owo świadectwo wpisuje się w dzisiejsze europejskie doświadczenie, czym dzisiejszy chrześcijanin może świadczyć drugiemu człowiekowi? Przede wszystkim nie rozróżniałbym zbyt radykalnie tzw. białego męczeństwa od krwawego. Jest jakimś nieporozumieniem chyba, patrząc z naszego punktu widzenia oraz z doświadczenia 2000 lat wiary Kościoła, przypisywanie wartości jedynie krwawemu męczeństwu, przy bagatelizowaniu i relatywizowaniu męczeństwa dnia codziennego. Nie ma ku temu żadnych podstaw ewangelicznych; przecież w Ewangelii, tam gdzie Jezus mówi o prawach przyjaźni z Nim, czytamy o zaparciu się samego siebie i o wzięciu krzyża na każdy dzień (!). Należy raczej powiedzieć, że białe i krwawe męczeństwo są to dwa aspekty tego samego pójścia za Chrystusem.
Ksiądz Popiełuszko może stać tutaj dla nas jako znak wskazujący, jak daleko można pójść za Chrystusem w duchu codziennego samozaparcia się i wyrzeczenia z miłości do Boga i do drugiego człowieka. Może on dla dzisiejszego Europejczyka być raczej inspiracją postawy duchowej, otwarcia na Boga, pójścia za Nim niż tym, który „technicznie” pokazał, jak należy w swoim życiu realizować ideał chrześcijański. W pewnym sensie paradoksalnie życie i śmierć księdza Popiełuszki mogą być umocnieniem dla tych, którzy codziennie umierają dla Chrystusa na przykład zajmując się chorymi ludźmi, cierpliwie znosząc cierpienia, które zadaje im małżonek, nadstawiając drugi policzek w miejscu pracy, czy nawet mówiąc „dzień dobry” osobie, której nie lubią.
Czyli dzisiaj dominuje raczej pokojowy sposób przeżywania wiary?
Myślę że tak. Nie mamy przecież sytuacji, w której wiara jest prześladowana, co nie znaczy, że chrześcijanin jest zwolniony z wezwania do nieustannego składania ofiary ze swojego codziennego życia, które przecież nieustannie dostarcza okazji do umierania w imię miłości.
W jednym z najstarszych tekstów hagiograficznych jest mowa o św. Polikarpie ze Smyrny jako o spalonym żywcem świętym: „płonął on ogniem, lecz nie spalał się”. Czy można te słowa potraktować jako metaforę o bardziej uniwersalnym charakterze?
Rzeczywiście, można mówić o tak zwanym „ogniu męczeństwa” – człowiek płonie, lecz przecież ostatecznie nie spala się, bo wie, że zmartwychwstanie razem z Chrystusem. Chodzi tutaj właśnie o ewangeliczną przemianę, „jeśli ziarno wpadnie w ziemię i nie obumrze zostaje samo, jeśli obumrze wydaje owoc”. To, że Polikarp jednocześnie „płonie i nie spala się”, w interpretacji autora tego tekstu ma świadczyć o tym, że życie chrześcijanina ulega zmianie, ale przecież w swojej istocie nie ustaje, że męczeństwo jest czymś, co paradoksalnie prowadzi do pełni życia.
Ignacy z Antiochii, mniej więcej współczesny Polikarpowi, pisze w jednym ze swoich listów, że dopiero wtedy, kiedy poniesie męczeństwo, „dotarłszy do wielkiego światła, będzie człowiekiem”; mamy tutaj na wskroś pozytywną, i integralną antropologię męczeństwa: Ignacy dopiero wtedy stanie się człowiekiem z krwi i kości, kiedy przejdzie przez ogień męczeństwa.
Samo natomiast „Męczeństwo Polikarpa” jest tekstem ciekawym dla nas także z innego punktu widzenia. W Kościele od samego początku z nieufnością patrzono na cierpiętnictwo, czyli na szukanie cierpienia dla niego samego. Od początku też takie zjawisko miało wśród chrześcijan miejsce. „Męczeństwo Polikarpa” jest tekstem, który, na przykładzie zachowania się Polikarpa, wskazuje, że nie należy szukać męczeństwa dla niego samego i że należy przed nim uciekać tak długo, jak tylko się da. Męczeństwo jest łaską, którą daje Bóg. Jeżeli On będzie chciał, udzieli mocy wybranemu przez siebie człowiekowi, aby ten był w stanie znieść cierpienie, jakie niesie ze sobą męczeństwo. Natomiast żadną miarą nie należy męczeństwa szukać przez jakąkolwiek prowokację. Jeżeli sami z własnej, a nie z Bożej woli, szukamy cierpienia, to, nie będąc uświęcone, może nas ono zniszczyć; co więcej, staniemy się zgorszeniem dla innych. Reasumując, męczeństwo jest darem Boga, nie należy go szukać. Bóg jednak tym, którzy się do Niego modlą, objawia swoją wolę co do męczeństwa.
Jednym objawia, innym nie, ale księdzu Popiełuszce objawił…
Księdzu Popiełuszce objawił. Nie szukał on męczeństwa, nie był cierpiętnikiem; kochał życie, był mimo całej swej wyjątkowości człowiekiem, któremu nieobce były zwykłe, normalne radości. Jedno ze świadectw mówi, że ksiądz Jerzy bardzo bał się tego męczeństwa, bał się i… pewnej nocy został przemieniony. Znam relacje osób, które były blisko niego. W jego przypadku był to podobno jeden moment; po nocy spędzonej na modlitwie ksiądz Popiełuszko doznał wewnętrznego umocnienia, zrozumiał, że Bóg jest przy nim i na niedługo przed męczeństwem osiągnął wielki wewnętrzny spokój. To było niewątpliwie męczeństwo zgodne z wolą Boga, uświęcone Jego mocą i stąd ten wspaniały owoc – świadectwo, święte martyrion, które może pomagać nam lżej i z większą ufnością nieść nasz codzienny krzyż.
Artykuł ukazał się w numerze 6-7/2010.