Tytuł niniejszego tekstu jest cytatem z wydanej w 1938 roku książki Jana Mosdorfa Wczoraj i jutro – dwutomowego tomu studiów autora, który w czasie jego tworzenia nie był związany organizacyjnie z żadnym obozem politycznym, co nie znaczy, że poglądów nie posiadał czy też się ich wypierał. Nie bez kozery wspomniana książka uważana jest za manifest, a w dzisiejszych czasach może nawet warto zaryzykować twierdzenie, że testament polskiego narodowego radykalizmu, stworzony przez kogoś, kto niewątpliwie był do tego predystynowany – przez jednego z „najniewątpliwszych” twórców ruchu. W pewnym momencie przeszedł wprawdzie na pozycję publicysty-ideologa, rezygnując z bieżącej działalności organizacyjnej, ale dla niego to była jedynie kwestia metody.
Mosdorf jest reprezentantem nowego pokolenia, urodzonego jeszcze pod zaborami, ale dorastającego w wolnej Polsce. W związku z tym stawiającego sobie inne cele i idącego innymi drogami niż starsi koledzy, nawet z tego samego nurtu politycznego. Narodowi radykałowie nie zerwali z Dmowskim i „ojcami założycielami” idei wszechpolskiej – narodowej, znali ich dorobek. Nasz bohater jest tu dobrym przykładem, nawet swoją pracę magisterską poświęcił poglądom etycznym Zygmunta Balickiego, co jest ważne, bo w swej publicystyce miał do nich nieskrywany dystans.
Młodzi radykalni narodowcy zwyczajnie stawiali własne cele w polityce. Artykułowali swoje postulaty, które wpisywały się w czasy dwudziestolecia międzywojennego z całym brutalizmem konsekwencji. Stąd niechęć do kompromisu, które to pojęcie w ustach prawicowego publicysty, reprezentującego to pokolenie, brzmieć miało tak samo obelżywie, jak w enuncjacji będącego na jego antypodach hipotetycznego przedstawiciela skrajnej lewicy, który rozwiązanie problemów polskich widział zupełnie inaczej.
Dwudziestolecie i jego problemy
Poglądy polityczne Mosdorfa przez znaczną część obecnego establishmentu polityczno-publicystycznego uznawane by były (gdyby owi przedstawiciele się z nimi zapoznali) za kompletnie nieakceptowalne. Odrzucał on, choćby na kartach wspomnianego przeze mnie studium, wszystko to, co było i jest ustrojem czasów obecnych, a co umocowało również jego rzeczywistość społeczno-polityczną. Jego krytyce podlegały niemal wszystkie aksjomaty, na których posadowione były instytucje państwa liberalnego, w tym tak, a nie inaczej realizowane procedury wyborcze, instytucje sądowe i kapitalistyczny ustrój gospodarczy. Tak na marginesie zwrócę tylko uwagę na to, że jego propozycje organizacji samorządu władzy sądowniczej jakoś tak przypadkiem wpisują się w dzisiaj toczony na linii rząd-opozycja-organy Unii Europejskiej spór, a jego stanowisko, sprowadzone do tej rzeczywistości, może być odczytane w sposób politycznie nieoczywisty. Oczywiście nikomu nie będę pomagał w odpowiedzi na pytanie jak? Zachęcam do zajrzenia do wspominanej książki, dostępnej jako źródło również w wersji elektronicznej.
Wbrew pozorom nie ma nic niezwykłego w tym, że jak każde pokolenie skłonne do pisania historii od nowa, również to mosdorfowe nie uznawało autorytetów poza sobą samym. Chociaż, co ciekawe, znakomita część narodowo radykalnych pomysłów na gospodarkę, w jego i nie tylko jego pismach, oparta była na ówczesnych dokumentach z katolickiej nauki społecznej. Stąd zaczerpnięta była wizja korporacyjnego ustroju państwa, które miało być antidotum na ideologie XX wieku. Być może trudno zaakceptować współczesnemu człowiekowi poszczególne propozycje ustrojowe zawarte we Wczoraj i jutro, jeśli nie nałoży się na nie ducha czasów. Jednocześnie jednak na kartach studium wyraźnie widać dokonany przez autora niekwestionowany zwrot w stronę katolicyzmu, który nie jest tak jak dla młodego Dmowskiego religią obywatelską Polaków, a wyrasta z przekonania opartego na bogatej refleksji natury filozoficznej. Wydaje się, że to ważne w kontekście owej bezkompromisowości, która będzie pewnym kluczem w szukaniu odpowiedzi na pytanie o postawę autora w czasie wojny, o czym poniżej.
Pisanie dziś o Mosdorfie jedynie na podstawie jego działalności politycznej i publicystycznej byłoby bez wątpienia jednostronne. Bowiem oprócz osobowości intelektualisty, doktora filozofii, ucznia prof. Tatarkiewicza mamy do czynienia z człowiekiem łamiącym wiele współczesnych archetypów, dotyczących nie tylko istoty państwa jako takiego, ale i narodu. Przed wojną kwestią tego, czym jest naród, zajmowano się z całą żarliwością, spór był gorący. Mosdorf jako radykał stawiał sprawę jasno: naród Polski jest polskim, zbudowanym w oparciu o polską kulturę, używał też słowa – „cywilizację”. Temu, jak on się kształtował i jakie jest jego oblicze historyczno-psychologiczne, poświęcił całą pierwszą część Wczoraj i jutro. Nie miejsce tu na to, by owe poglądy streszczać, czytelnikowi niech wystarczy ostro postawiona kwestia, że w narodzie nie ma miejsca dla Żydów, których chciał on zmusić do emigracji. Miało to nastąpić poprzez stworzenie bardzo nieprzychylnych im narzędzi prawnych. Radykalizm tej koncepcji, ze względu na to, że jej autor w niektórych swych wystąpieniach odnosił ją również do Żydów zasymilowanych – katolików, powodował, że w samym obozie narodowym nie była ona traktowana jako „kanoniczna”. Trudno jest mi jednoznacznie ocenić, czy te fragmenty, które czytałem, można uznać względem tej nacji za rasistowskie, czy też po prostu widział on Żydów jako obcych kulturowo i cywilizacyjnie i stąd niezdatnych do budowania jednolitego państwa narodowego Polaków. Każda odpowiedź może być zabezpieczona odpowiednio powycinanymi cytatami, a żeby je należycie ocenić, należy przede wszystkim używać klucza czasów, w których autor kreślił swe plany, wraz z ich napięciami i sporami, a to mało komu chce się robić, a do tego trwać w bezstronnym obiektywizmie. Zresztą, to drugie współczesnemu człowiekowi, wychowanemu w określonej siatce pojęciowej, przychodzi trudno, o czym już wspominałem, ale przypomnieć nie zaszkodzi.
Rok 2023
Niespodziewanego dla mnie narzędzia do oceny bezkompromisowej – jak sam ją chciał widzieć – postawy Mosdorfa dostarczyła mi wiosną tego roku pani prof. Barbara Engelking, osoba, która w moim odczuciu nie stara się zbytnio o zachowanie obiektywizmu. O jej wypowiedzi mówiłem już w kontekście Mosdorfa w jednym z felietonów z cyklu (Za)krótko, do którego ewentualnie odsyłam. Niemniej jeszcze raz do niej wrócę w interesującym mnie tu kontekście. W tym miejscu przytoczę jej fragment:
Żydzi (chodzi oczywiście o II wojnę światową – przyp. mój) wiedzieli, czego się od Niemców spodziewać. Niemiec był wrogiem i ta relacja była bardzo klarowna, czarno-biała, a relacja z Polakiem była dużo bardziej złożona. Polacy mieli potencjał, by stać się sojusznikami Żydów i można było mieć nadzieję, że będą się inaczej zachowywać, że będą neutralni, że będą życzliwi, że nie będą do tego stopnia wykorzystywać sytuacji i nie będzie tak rozpowszechnionego szmalcownictwa.
Odpowiedzi na tę wypowiedź niemal natychmiast udzielił na swym profilu w mediach społecznościowych Mateusz Morawiecki, który zaznaczył, że głos zabrał „jako premier, historyk, a przede wszystkim Polak”. W swoim wpisie wymienił on kilka osób o przedwojennych ostrych, że się tak wyrażę, poglądach na kwestię żydowską, które w czasie wojny, w warunkach ekstremalnych, okazywały Żydom właśnie, życzliwość. Trzy z wymienionych przez premiera osób było narodowymi radykałami, w tym gronie znalazł się nasz bohater – Jan Mosdorf.
Tak się złożyło, że w czasie okupacji ponownie włączył się on w działalność organizacyjną obozu narodowego, konspiracyjnego oczywiście, za co został przez Niemców aresztowany i osadzony na Pawiaku, a następnie w święto Objawienia Pańskiego w styczniu 1941 roku – wywieziony do Auschwitz. Tu, wraz z innymi działaczami narodowymi, w tym także wymienionym przez premiera Bolesławem Świderskim, włączył się w obozową konspirację zarówno narodową, jak i skierowaną w stronę budowania wzajemnej solidarności więźniarskiej, zajmującą się ratowaniem życia tym, których ratować się dało. Grupa konspiratorów koordynowała też coś w rodzaju działającej w obozie poczty. W kontekście tej działalności wymienia Mosdorfa żydowski więzień Wolf Glickmann – również wspomniany we wpisie premiera – który mówił też o dostarczaniu mu przez niego prowiantu. Żeby było ciekawiej, w latach powojennych o Mosdorfie z szacunkiem wypowiadał się nawet premier Józef Cyrankiewicz, którego trudno podejrzewać o sprzyjanie jakiejś politycznej poprawności czy modzie. Są nawet przypuszczenia, że śmierć naszego bohatera, która nastąpiła w wyniku dekonspiracji jego działalności na skutek donosu, była współudziałem Cyrankiewicza właśnie, w końcu również więźnia, ale o dość znanych, raczej hedonistycznych poglądach na własne życie. Czy to prawda, nie jestem w stanie ustalić. Plotkę powtarzam nie dlatego, by go dodatkowo oczernić, ale być może dać impuls historykom, by jeszcze raz tę sprawę zbadali i jeśli trzeba udział Cyrankiewicza w niej wykluczyli. 11 października 1943 roku Mosdorf został rozstrzelany, wiec właśnie mija 80 lat od daty jego śmierci. Jest to okazja, by przypomnieć jego bezkompromisową postawę.
Rzecz o metodzie
Powyżej dokonałem pewnego przeglądu wydarzeń 2023 roku, umieszczając je w kontekście okrągłej rocznicy śmierci bohatera niniejszych rozważań. Pora wrócić do uwagi metodologicznej, poczynionej kilka wersów temu. Słowa Barbary Engelking wymagają odniesienia się jednocześnie na kilku polach. Po pierwsze i chyba najważniejsze: nie pierwszy raz pokazuje ona, że nie potrafi obiektywnie ocenić moralnych przesłanek postępowania świadomych swej polskości przedstawicieli narodu. Po drugie – społeczno-kulturowe elity w Polsce, jakie by nie były, choćby nawet mówić o ich radykalnym antysemityzmie, nie stanowiły materiału na nazistów. Z tego wniosku wypływa kolejny: bezkompromisowość zawarta w tytule ma o wiele szersze znaczenie, niż mogło się wydawać piszącemu w 1938 roku Mosdorfowi. W latach czterdziestych stanął on wobec rzeczywistości, w której słowo to nabrało innego wymiaru. Jego konsekwencja doprowadziła go do śmierci, nie było w tej postawie sprzeczności, tak jak nie było jej u Zofii Kossak. To, że Mosdorf chciał w imię interesu narodowego, źle czy dobrze pojmowanego, to inna rzecz, zmusić Żydów do wyjazdu z Polski, nie oznacza, że uważał ich za materiał na mydło, że przestali dla niego być ludźmi. Pogląd ten jest ważny, gdybyśmy mu przypisali poglądy rasistowskie. Po trzecie, pisząc o wypowiedzi czy wypowiedziach prof. Egelking, muszę stwierdzić, że w swojej metodzie myli ona, moim zdaniem, postawy osób moralnie zdegenerowanych z tymi kierującymi się wskazaniami moralności chrześcijańskiej, nawet takiej, na której kładzie się cień trudnych dziś do przyjęcia poglądów politycznych. Te pierwsze nie były akceptowane, a ich reprezentanci bywali ścigani przez podziemne polskie państwo.
Warto dodać, że postawa Mosdorfa w obozie jest znamienna na tyle, iż wielu oceniającym nie mieściła się ona w głowie. Próbowano tworzyć koncepcje, że w obozie wyrzekł się on swoich poglądów – czemu ewidentnie przeczy jego udział w konspiracji politycznej. Z drugiej strony, że pomoc Żydom, która miała miejsce, była z jego strony czysto instrumentalna. Wreszcie, i tu trochę w tym duchu wypowiadał się premier Cyrankiewicz, że rozumiał on, że Niemcy po wymordowaniu Żydów chcieli wymordować Polaków i pomagając tym pierwszym niejako opóźniał ten plan. Nie wydaje mi się, by w odniesieniu do człowieka, który w okresie pobytu w Auschwitz co dzień ryzykował życie, takie kalkulacje miały sens – jego postawa po prostu broni się sama: chyba naprawdę nienawidził kompromisów.
Tekst pochodzi z kwartalnika Civitas Christiana nr 4 / październik-grudzień 2023
/ab