Zdzisław Kijas OFMConv w rozmowie z Kamilem Latuszkiem opowiada o dziele Maksymiliana Marii Kolbego w Japonii oraz Azji.
Dlaczego Maksymilian wybrał akurat Japonię?
Maksymilian tak naprawdę nie wybierał się do Japonii, tylko do Chin. Tam chciał założyć nową wspólnotę. Z różnych jednak względów ten plan się nie powiódł. To były inne czasy historyczne – wtedy misji nie zakładało się tam, gdzie się chciało. Kolbe dopłynął do Szanghaju i gdy dowiedział się, że nie będzie mógł rozpocząć misji, pojechał dalej w poszukiwaniu innego miejsca. Dwóch współbraci, z którymi płynął, zostało wtedy w Chinach, aby uczyć się języka i poznawać tamtejszą kulturę. Można powiedzieć, że Japonia stała się niejako krajem przypadkowym.
Mówi się, że nie ma przypadków, są tylko znaki. Maksymilian odczytał taki znak od razu po przybyciu do Japonii.
Tak. Kolbe po dotarciu do Nagasaki ujrzał przed katedrą figurę Matki Bożej i uznał to za znak od Maryi, że powinien tu założyć placówkę misyjną. Tak też się stało – postanowił zostać. Początkowo miejscowy biskup nie był do końca przychylny Maksymilianowi, który był wówczas młodym człowiekiem. Franciszkanie konwentualni jeszcze wtedy nie funkcjonowali. Kolbe miał też oczywiście pozwolenie od przełożonych zakonu, ale przyjeżdżał z Polski. W tamtym czasie sytuacja polityczna naszego kraju była trudna i nie mieliśmy politycznych struktur poza granicami, więc tak naprawdę był on zdany tylko na siebie. Maksymilian przede wszystkim miał zapał, zamysł misyjny i chęć założenia placówki oraz nie bał się trudności – to zdecydowanie mu sprzyjało. Ponadto biskup potrzebował wykładowcy w swoim seminarium i Kolbe od razu zgłosił chęć podjęcia się tego zadania. Skończył przecież studia w Rzymie i uzyskał stopnie doktora z filozofii oraz teologii. Miał tylko jeden warunek – w zamian za prowadzenie wykładów otrzyma pozwolenie na wydawanie „Rycerza Niepokalanej” w języku japońskim.
Jedno z zaplanowanych działań udało mu się osiągnąć bardzo szybko. Na kolejne również nie trzeba było długo czekać.
Tak to się wszystko złożyło, że już po niecałym miesiącu pobytu w Japonii ukazał się pierwszy numer „Seibo no Kishi”, czyli „Rycerza Niepokalanej” w języku japońskim, w nakładzie 10 tys. egzemplarzy. Z czasem ten projekt jeszcze bardziej się rozwinął! Rok po przybyciu Kolbego do Japonii przyjechali do niego bracia z Niepokalanowa. Było ich już wtedy dwunastu misjonarzy z Polski i jeden Japończyk. Placówka misyjna zaczęła się prężnie rozwijać, kiedy Maksymilian otrzymał pozwolenie na budowę klasztoru.
Mówiono, że klasztor miał powstać w innym miejscu, jednak w końcu wybór padł na teren przy pewnej górze, z którą też wiąże się niesamowita historia.
Maksymilian otrzymał od miejscowych pozwolenie na budowę na zboczu góry Hikosan. To był teren bardzo trudny ze względu na wzgórze i kamienisty obszar, więc bracia musieli podjąć wytężoną pracę, aby przygotować to miejsce pod budowę klasztoru. Z drugiej strony był to również teren opatrznościowy, ponieważ jak spadła bomba atomowa na Nagasaki, to ona wybuchła po drugiej stronie wzgórza. Fala uderzeniowa ominęła miejsce, w którym znajdował się klasztor. To zbocze góry uchroniło go od zniszczenia. Współbracia wspominali, że tylko szyby w oknach popękały po tym wybuchu.
Na wydawaniu czasopisma i założeniu klasztoru się nie skończyło. Przez blisko sześć lat pobytu Kolbego w Japonii udało się zrobić naprawdę wiele.
Maksymilian założył również małe seminarium, ale także szkoły, które funkcjonują do dziś. Obecnie cieszą się one dużym powodzeniem. Co ciekawe, większość uczniów uczęszczających do tych placówek to są buddyści. Kolbe działał wielopłaszczyznowo. Bardzo szybko znalazł wśród buddystów współpracowników „Rycerza Niepokalanej”, którzy również pisali swoje teksty albo tłumaczyli pismo na język japoński.
Wspomnieliśmy o próbie założenia misji w Chinach, rozmawiamy o tej w Japonii. Czy oprócz tych krajów Maksymilian próbował rozwijać działalność jeszcze w innych miejscach w Azji?
Oczywiście, Maksymilian, od kiedy pojawił się w Japonii, nie zaprzestał podejmować wysiłków, aby rozwijać misje franciszkańskie w Azji. Nadal czynił starania, żeby wrócić do Chin czy Indii. Za jego życia to się nie udało, aczkolwiek w Indiach zdołał podpisać umowę wstępną na budowę placówki. Późniejszy wybuch wojny nieco odsunął to dzieło w czasie i dopiero w latach 70. współbracia z Malty wyjechali tam i założyli placówkę. Obecnie to już jest prowincja, która nosi nazwę św. Maksymiliana.
W Japonii oprócz Kolbego znane są również takie osoby jak brat Zenon Żebrowski czy ojciec Mieczysław Mirochna. Każdy z nich miał także udział w rozwijaniu tych franciszkańskich misji w Azji.
Brat Zenon Żebrowski to postać wyjątkowo dobrze znana w Japonii, szczególnie w okresie po wybuchu bomby atomowej. On rozpoczął i rozwinął szeroką akcję charytatywną, głównie wśród sierot w Nagasaki, tam gdzie było ich najwięcej, czyli w tak zwanym Mieście Mrówek. Dostarczał także wszelkiego rodzaju pomoc, z której wiele osób skorzystało. Natomiast o. Mirochna podjął próbę założenia japońskiej wspólnoty zakonnej żeńskiej – i była to próba udana. Zgromadzenie Rycerstwa Maryi Niepokalanej funkcjonuje w duchowości kolbiańskiej i ma też już swoje placówki w Polsce.
Jak obecnie wygląda kontynuowanie dzieła Maksymiliana w Japonii lub też innych azjatyckich krajach?
Odcisk Maksymilianowski i franciszkański w Japonii jest mocny. Może obecnie nacisk jest nieco bardziej położony na edukację, ale wciąż „Rycerz” się ukazuje i nadal ewangelizuje. Aktualnie wszystkie te dzieła są w rękach braci Japończyków. Franciszkanie rozwijali się także w Korei Południowej. Jest tam duża prowincja, która nosi imię św. Maksymiliana, ciągle sięgając pamięcią do jego poczynań. Powstała również prowincja w Wietnamie, która co prawda nie nawiązuje bezpośrednio w swojej nazwie do Kolbego, ale była w pewnym stopniu rozwijana przy pomocy materialnej prowincji koreańskiej.
Można stwierdzić, że ta wyprawa Maksymiliana do Japonii to było jak rzucenie się na głęboką wodę. On jednak zaufał Maryi i wiedział, że te plany misyjne są gdzieś wpisane w Boży plan.
To było niezwykle wielkie dokonanie Maksymiliana. Takie przekonanie, że z Niepokalaną może podbić świat. Ten wyjazd do Japonii to nie był też taki pomysł „na hura”. On był bardzo dobrze przemyślany na wielu różnych płaszczyznach. Kolbe jechał tam zaopatrzony we wszelkiego rodzaju pisma, które uwiarygadniały jego jako osobę, ale również dzieło, jakiego zamierzał dokonać. Były to pisma generała zakonu i innych przełożonych, ale także biskupów. Maksymilian posiadał już jakąś wiedzę i jechał tam jako osoba znająca się na temacie. Nie tworzył tam czegoś nowego, czego nie stworzył wcześniej w Polsce. Można powiedzieć, że był specjalistą w swojej dziedzinie. Cały plan był też przygotowywany logistycznie i tematycznie. On wiedział, co chce robić i co zaproponować tym ludziom.
W jaki sposób to dzieło Maksymiliana możemy naśladować w dzisiejszych czasach?
Myślę, że w tej współczesności, w jakiej jesteśmy, przykład Kolbego i jego zapału dzielenia się wiarą, rozpalania innych do poświęcenia i miłości, do pokonywania wszelkiego rodzaju lęków czy też przekraczania granic jest czymś niezwykle ważnym, bardzo cennym i godnym naśladowania. To, co jest do przejęcia w przypadku Maksymiliana i do aktualizacji, to rodzaj otwartej wiary do dzielenia się z innymi. Gdyby nie było Maksymiliana, nie byłoby takiego brata Zenona Żebrowskiego, który oddał się posługiwaniu tym biednym dzieciom po II wojnie światowej. Gdyby nie było Zenona, nie byłoby już czcigodnej Służebnicy Bożej Elżbiety Satoko, która mu pomagała w Mieście Mrówek. Dobro działa na zasadzie kuli śnieżnej. Wystarczy dać mu początek i ono się później rozwija. Rozwijając się, jest coraz większe i angażuje w to innych, którzy być może byli biedni, ale pod wpływem dobra czynionego przez pozostałych też odkrywają w sobie potencjał do bycia dobrymi i również zaczynają działać.
Materiał z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 3 | lipiec - wrzesień 2022
/em