C |
Rozmawiamy z profesorem Bohdanem Chwedeńczukiem, filozofem, tłumaczem i publicystą |
Panie Profesorze, powszechna jest opinia, zgodnie z którą jedenastotomowe dzieło, jakim jest Historia filozofii Fredericka Coplestona, bywa określane mianem najlepszego dostępnego na polskim rynku opracowania historii europejskiej myśli filozoficznej.
Z tą oceną byłbym ostrożny. Jest to na pewno wybitne dzieło w ramach pewnego sposobu uprawiania historii filozofii. Osobiście jestem niezmiennie admiratorem skromnej zdawałoby się książki, na której wychowały się, jak wiadomo, pokolenia polskiej inteligencji, czyli Historii filozofii Włądysława Tatarkiewicza. Pozycję tę stawiałbym ex equo z Historią filozofii F. Coplestona, jednak należy podkreślić, że są to dzieła w nieco innych konkurencjach. Oczywiście różnią się, ale w moim odbiorze mają one również pewną cechę wspólną: są rzetelnymi, wiarygodnymi, obiektywistycznymi historiami filozofii. I pod tym względem występują oczywiście w tej samej konkurencji.
Na czym zatem polega specyficzność sposobu uprawiania historii filozofii przez Coplestona?
Trzeba zacząć od sprawy najbardziej podstawowej dla historii filozofii. Dzieło to, jak każde dzieło pisarskie, ma różne warstwy. Ta podstawowa warstwa, w której Copleston odnajduje się znakomicie, to jest opis, a więc warstwa historiograficzna. Przedmiotem tego opisu są wypowiedzi filozofów, które autor uwzględnia w swojej pracy. Ten opis u Coplestona, i to jest jedna z różnic między Coplestonem a Tatarkiewiczem, jest – że się tak wyrażę – inkrustowany, nasycony trzema rodzajami uwag, które pojawiają się w przebiegu narracji. Są to uwagi komentujące, analityczne i krytyczne. Fakt ten może oczywiście stanowić słaby punkt dzieła, jeżeli autor czyni to bez uprzedzenia i w sposób stornniczy, przemycając własne oceny. U Coplestona jest to jednak dość starannie obwarowane różnego rodzaju zabiegami językowymi i wyraźnie sygnalizowane.
Inną z kolei kwestią, stanowiącą pewien rodzaj dosyć śmiałej hipotezy, jest kwestia wykorzystania dzieł komentujących. Wydaje mi się, że Copleston ? i bardzo słusznie, bo jest to uprawnione podejście ? nie przesadzał programowo z lekturą opracowań. Interesowały go przede wszystkim teksty źródłowe. Wnioskuję więc, że w tych wielkich rozdziałach poświęconych najważniejszym filozofom, takim jak Platon, Kartezjusz, David Hume czy Immanuel Kant, nie widać jakiś wyraźniejszych śladów uwag, opisów dotyczących opozycji czy recepcji tych filozofii. Jeżeli w ogóle takie się pojawiają, to są to uwagi komentujące samego autora.
Dlatego Historia filozofii Fredericka Coplestona jest książką dla zaawansowanych w swoich zainteresowaniach filozoficznych.
Historia filozofii Coplestona jest napisana przez osobę duchowną, jezuickiego zakonnika. Jaki mogło mieć to wpływ na sposób przedstawiania i interpretowania idei filozoficznych?
To, że Copleston jest duchownym, że ma taki, a nie inny korpus przekonań, wyraża się ? może niewyłącznie, ale głównie ? w wyborze nie tyle problematyki, bo opisuje on zawsze całość problematyki omawianego filozofa, ale w wyborze tego, co go najbardziej interesuje w myśli opisywanych przez siebie filozofów. I chodzi tu przede wszystkim o kwestię istnienia Boga, w którą autor szczególnie się angażuje. Najbardziej systematyczne, krytyczne uwagi, jakie daje Copleston, to właśnie uwagi pod adresem filozofii Boga. Są one na ogół bardzo interesujące, nawet jeśli czytelnik nie podziela poglądu autora. W tym głównie wyraża się jego, nie tyle stronniczość, co raczej predylekcja związana ze światopoglądem. Postawa Coplestona nie jest postawą oceniającą, dopuszcza on do głosu idee omawianych przez siebie filozofów, jednak pozostawiając czytelnikowi ocenę sytuacji.
Czy w związku z tym sposób, w jaki przedstawia Copleston te obce jego formacji intelektualnej szkoły i nurty filozoficzne, o których szczególnie jest mowa w tłumaczonych przez Pana Profesora tomach, pozostaje bez zarzutu?
Jest bez zarzutu. W tomie jedenastym, który zresztą ma inną niż pozostałe konstrukcję i inne pochodzenie, bo składa się z rozpraw i artykułów publikowanych wcześniej w czasopismach bądź stanowiących zapis jego wystąpień i wykładów, znajdują się obszerne fragmenty opisujące poglądy Koła Wiedeńskiego oraz egzystencjalizmu, w tym egzystencjalizmu teistycznego. Nie ma tu wątpliwości, że Copleston opisuje to, z resztą tak jak wszystko, wiernie i krytycznie. Nie jest on na przykład entuzjastą egzystencjalizmu teistycznego, ten bowiem ? mówiąc w pewnym uproszczeniu ? jest zbyt irracjonalny dla niego. To jest człowiek – chyba tak można powiedzieć – jednak o tomistycznej formacji. Niemniej te opisy z punktu widzenia rzetelności i fachowości są bez zarzutu. Oczywiście nie zgadzam się z jego próbą obrony sensowności i racjonalności zdania o istnieniu Boga wobec neopozytywistycznej krytyki, ale w tym wywodzie jest bardzo interesująca dla mnie uwaga, w której Copleston pokazuje, że krytyczne podejście neopozytywistów jest pewną pochodną podejścia Kantowskiego i jest to spostrzeżenie na najwyższym filozoficznym poziomie. Z kolei w przypadku Camusa oraz całej filozofii absurdu wyraźnie widać, że to wszystko jest mu obce: jest przerażony taką możliwością, że człowiek mógłby żyć wśród absurdu, ale mimo to jakże empatycznie podchodzi do całego zagadnienia. Właśnie empatia to jedna z cech jego dzieła, w całości.
Tłumacząc książkę, niewątpliwie miał Pan okazję dogłębnego wniknięcia w język autora. Czy jest to język pod jakimś względem specyficzny, stanowiący dla tłumacza szczególnego rodzaju wyzwanie?
Trzeba tu znowu zwrócić uwagę na formację intelektualną Coplestona. Co bowiem składa się na formację myślową człowieka? Istnieją dwa podstawowe jej składniki: jest to pewnien korpus przekonań oraz instrumentarium, a więc zbiór narzędzi, pojęcia, środki argumentacyjne. Copleston to człowiek hybryda. Człowiek, który wyrasta z dwóch źródeł. Z jednej strony, jest to ten z ducha angielski analityczno- empirystyczny szlif, z drugiej zaś to owo myślowo-narzędziowe podłoże, jakie dała mu jego formacja katolicka. Niekiedy odnoszę wrażenie, że dominuje w nim właśnie to głeboko świeckie źródło jego umysłowości. Na pewno jeśli chodzi o narzędzia, to jest to podejście analityczne. I patrząc w tym konteście, trzeba powiedzieć, że nie ma zasadniczych różnic między jego językiem filozoficznym a polskim językiem filozoficznym stosowanym przez szeroko rozumianych autorów ze szkoły Lwowsko-Warszawskiej. A więc zapytany „Jakie trudności napotyka Pan podczas tłumaczenia dzieła Coplestona?, musiałbym odpowiedzieć: „Na żadne dramatyczne. Jeżeli na jakieś w ogóle, to chyba głównie na jego umiłowanie długich zdań, czym się różni od większości analitycznych autorów angielskich.
Z kolei jeśli miałbym w ogóle wypowiedzieć jakąś uwagę krytyczną pod adresem tego dzieła uwagę związaną z jego językiem, to byłaby to uwaga będąca w znacznej mierze sprawą osobistych upodobań. Jest to bowiem język dosyć szary – akademicki i standardowy; język poprawny, ale zupełnie bez blasku i polotu. To ma przypuszczalnie swoje źródła w określonym podejściu do świata i życia. Jeżeli miałem w trakcie tłumaczenia jakieś chwile głębszej irytacji, to właściwie nigdy w związku z jego poglądami czy sposobem opisywania podejmowanych zagadnień, a niekiedy właśnie w związku z jego drewnianym i męczącym językiem.
Na końcu chciałbym poruszyć wątek współpracy Pana Profesora z Instytutem Wydawniczym PAX. Współpracy, która sięga chyba jeszcze początku lat siedemdziesiątych?
Faktycznie, moja wspópraca z tym wydawnictwem rozpoczęła się w 1971 roku i jako pracownik etatowy byłem zatrudniony do początku 1981 roku, czyli czasu festiwalu „Solidarności”. Trafiłem do PAX-u po usunięciu mnie z Uniwersytetu Warszawskiego w 1968 roku na fali wydarzeń marcowych, mimo że nie jestem Polakiem żydowskiego pochodzenia… Jeżeli już, to ukraińskiego. Zostałem usunięty za poparcie całego tego studenckiego ruchu, za udział w strajkach. Wówczas zaproponowano mi pierwszy mój w życiu przekład dla PAX-u, a następnie stałą już współpracę. Od strony poziomu samej instytucji było to wydawnictwo, które w tamtych czasach rozpowszechniało m.in. świetną litereturę filozoficzną, rzadko wydawaną gdziekolwiek. Inną sprawa była atmosfera, która panowała w wydawnictwie, życzliwa i sympatyczna. Wystawiam więc Instytutowi Wydawniczemu PAX laurkę, wspominając ten okres swojego życia jako, co prawda – w pewnym przynajmniej sensie – zesłanie, ale bardzo miłe i owocne zesłanie. I w końcu muszę zaznaczyć, iż mimo że nigdy się z tym nie afiszowałem, z tym, że jestem ateistą, nie wojującym, lecz tolerancyjnym ateistą, to jednak nikt mi z tego powodu nie czynił nigdy żadnych wymówek. Życzliwość zawsze była czymś swoiście charakterystycznym dla całego śrdowiska Instytutu Wydawniczego PAX, który wówczas stanowił – tak zresztą, jak być powinno w wydawnictwie – ważny ośrodek kultury.
Dziękuję za romowę. Patryk Różycki
Artykuł ukazał się w numerze 04/2009.