Gdy dowiedziała się o rychłej ślepocie, zamknęła się na 3 dni sama w pokoju. Po tym czasie, przyjmując powołanie do cierpienia, wyszła jakby odmieniona. Nauczyła się nowego spojrzenia.
Świat ukrył nagle przed Różą Czacką swoje barwy, które dotychczas jako młoda hrabina bardzo ceniła. Znała kilka języków, jeździła konno, grała na pianinie, mieszkała w pałacach. Jednak ona sama, dostrzegając obecność Boga w krzyżu cierpienia – niczego przed ludźmi nie ukrywała. Wiele wysiłku wkładała w to, żeby inni dostrzegli Chrystusa.
Owszem, interesowało ją dobro ludzi dotkniętych kalectwem utraty wzroku, uczyła ich miłości poprzez doświadczenie bezpośredniej troski pod auspicjami Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi. Jednak jej zasługi w wyprowadzaniu ze ślepoty duchowej są niezmierzone. Jej oczy zamknęły się, gdy miała 22 lat. Choć pochodzenie dało jej wszystko – wygodne życie wytwornej, kształconej arystokratki zamieniła na ciężar habitu. Nie widząc, dostrzegała więcej. Doktor Gepner, warszawski okulista, mówiąc Róży o nadchodzącym kalectwie – doradził jej służbę niewidomym. Nie zignorowała.
Wielkie dzieła inicjują się czasem z porady przypadkowo spotkanego człowieka. Tak było i tym razem. Jej postawa, integralnie realizująca nauczanie o godności człowieka – poprzez słowa i czyny, przyciągała do podwarszawskich Lasek tłumy. Z punktu widzenia współczesnego zarządzania, był to wieloaspektowo dopracowany projekt odnowy religijnej. Punktem wyjścia dla refleksji nad kondycją duchową była tu słabość człowieka. Ta dosłowna, i ta metafizyczna.
Osoba Matki Czackiej przyciągała przedstawicieli wszystkich środowisk, z przeróżnymi problemami. Odnajdywali tu pocieszenie i natchnienie. Stosunek do ludzkich słabości był wizytówką błogosławionej, podstawą funkcjonowania na mapie przedwojennej Polski fenomenalnego ośrodka. Cierpiała już przed wojną, przeżywając kolejne operacje nowotworowe. Po wojnie, od 1950 roku chorowała aż do śmierci w 1961 r.
Jej życie, tak po ludzku było trudne. Jednak wyróżniało się determinacją, odwagą i miłością. W czasie okupacji Laski stały się schronieniem dla partyzantów i uciekinierów. Pomocy nie odmawiała również rannym Niemcom. Jej wewnętrzna siła i konsekwencja oraz szacunek dla każdego człowieka sprawiły, że w ośrodku zjawiali się ludzie o skrajnie różnych poglądach, również odmiennych wyznań. Nie mogli oprzeć się wrażeniu, że Matka naprawdę znalazła odpowiednią hierarchię wartości, sens życia i wcale go nie ukrywa, lecz eksponuje w swoim dziele. Można je było zobaczyć.
W trosce o słabych, potrzebujących. W zrozumieniu wszelkiego rodzaju ludzkiej nędzy. Jak wspomina osoba z jej najbliższego otoczenia: – „Bo matka, patrząc na ludzi, wielu z nich widziała niewidomymi, choć mieli oczy widzące”. Rozumiała, że rolą człowieka jest wydostać się z chaosu. Na równych zasadach współpracowała z duchownymi, świeckimi i niewidomymi. Podkreślała znaczenie tej jedności już na kilkadziesiąt lat przed Soborem Watykańskim II.
U podstaw rozwoju, oczywiście, leżały modlitwa i zaangażowanie w wierze. Z ufnością nauczała o tajemnicy Męki Pańskiej: – „Jezus spogląda na nas z miłością i to spojrzenie zapala miłość w naszych sercach”. Na tak stabilnym i jednolitym gruncie, w poczuciu bezpieczeństwa i bezinteresownej troski – niezliczone dusze ludzkie zyskiwały dar przejrzenia.
Dostrzegania.
Marta Kowalczyk
/ut