Po raz pierwszy w swym długim życiu nie skorzystałam z przysługującego mi czynnego prawa wyborczego. 6 września nie poszłam na referendum. Do tej pory uważałam korzystanie z prawa, jakie daje demokracja, za obowiązek – chrześcijanina, człowieka i obywatela, który idzie za biblijnym wskazaniem i czyni sobie ziemi poddaną.
„Udział katolików w życiu politycznym w nauczaniu Kościoła traktowany jest nie jako prawo (…) lecz jako jeden z podstawowych wymiarów ich misji, wynikającej z sakramentów chrztu i bierzmowania. (…) Prawo i obowiązek uczestniczenia w polityce dotyczy wszystkich i każdego. (…) Ani oskarżenia o karierowiczostwo, o kult władzy, o egoizm, o korupcję, które nierzadko są kierowane pod adresem ludzi wchodzących w skład rządu, parlamentu, klasy panującej czy partii politycznej, ani dość rozpowszechniony pogląd, że polityka musi być terenem moralnego zagrożenia, bynajmniej nie usprawiedliwiają sceptycyzmu i nieobecności chrześcijan w sprawach publicznych” – czytamy w adhortacji Jana Pawła II Christifideles laici. Demokracja jest też systemem wstrętnym, ale od starożytności nic lepszego nie wymyślono. Gorszego też nie, aż do czasów referendum 6 września, które w panice ogłosił prezydent Komorowski, chcąc się przypodobać elektoratowi Pawła Kukiza i uszczknąć z niego choć 3%. Tyle mu brakowało. Jak to się skończyło – wiadomo. Zafundowano nam najdroższy, bo kosztujący 100 mln zł sondaż. A Senat utrącił referendum, którego chciał prezydent Duda. Efekt tego wszystkiego? Frekwencja wyniosła zaledwie 7,8%. Za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych opowiedziało się 78,75% głosujących, za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii opowiedziało się 17,37%, a 82,63% było przeciw. Za rozstrzyganiem wątpliwości związanych z prawem podatkowym na korzyść podatnika głosowało 94,51%, choć prezydent mógłby zapytać, czy chcemy być zdrowi, szczęśliwi i bogaci. Z uwagi na zbyt niską frekwencję referendum nie jest wiążące.
Referendum, wielka kompromitacja
Ten sam grzech popełniło wiele milionów wyborców, którzy tak jak ja nie rozumieli pytań, albo nie widzieli sensu w odpowiedzi na pytanie o wątpliwości związane z prawem podatkowym. Wszak premier Kopacz przed referendum deklarowała, że Sejm już uchwalił stosowną ustawę. Tuż po 6 września dostałam na redakcyjną skrzynkę list Komitetu Wyborczego Wyborców JOW Bezpartyjni podpisany przez kilka osób z Patrykiem Hałaczkiewiczem – szefem sztabu na czele. Ze statystyk im wyszło, że do urn poszło nas ponad 2,3 mln osób, a za Jednomandatowymi Okręgami Wyborczymi zagłosowało ponad 1,8 mln obywateli. ,,Brak kampanii informacyjnej – czytamy w liście – zakaz publikacji danych o frekwencji, czy brak sondaży exit poll, to kompromitacja rządu, Państwowej Komisji Wyborczej i mediów. (…) Dziś jednak zapomnijmy o kampanii dezinformacji jaką urządziły nam partie polityczne, politycy i nieporadni liderzy, zapomnijmy o braku prawdziwej debaty i kampanii referendalnej. Zostawmy za sobą złe przykłady partyjniactwa, które dopadło nawet tych, którzy deklarowali się jako zwolennicy JOW. Jak choćby upartyjnione ugrupowanie Pawła Kukiza, który zapomniał o idei JOW i Bezpartyjności zaskakująco łatwo”. Tyle więc zostało z JOW-owej rewolucji antysystemowców. Gdy po pierwszej turze wyborów prezydenckich okazało się, że na Pawła Kukiza głosowało blisko 21% wyborców, rzesze polityków postanowiły to wykorzystać. – Nierozsądne by było nieskorzystanie z tak wielkiego poparcia społecznego – usłyszałam od byłego polityka Prawa i Sprawiedliwości, który z list tej partii w wyborach samorządowych nie startował i przegrał z kretesem. Prawymi rękami Pawła Kukiza stali się nagle wszyscy. Gdyby rockmen miał tyle prawych rąk, wyglądałby jak hinduska bogini. Musiało go to zdenerwować, bo przecież wszedł w politykę, deklarując, że się nią brzydzi, a z jego list będą startować ludzie w politykę nieuwikłani. W Polsce powiatowej było wręcz przeciwnie. Do Kukiza trafili politycy. Albo tacy, którzy wybory samorządowe przegrali, albo radni z opozycji. Oczywiście deklarowali publicznie, że politykami nie są, tylko samorządowcami. Jednak niezależnie od deklaracji celem polityka jest zdobycie i utrwalenie władzy – bez względu na jej szczebel i bez względu na nazwę partii. Bo przecież jeśli partia nazwie się Towarzystwem Miłośników Kanarków Czerwononosych i powalczy o władzę w wyborach – to i tak będzie partią. Rockmen Kukiz, chcąc ,,rozwalić system”, zdawał się tego nie rozumieć. I co najciekawsze – za lek na całe zło partyjniactwa uznał Jednomandatowe Okręgi Wyborcze, które żadnym lekiem na partyjniactwo nie są. Przeciwnie.
JOW-y już są
Nie musimy niczego sprawdzać. JOW-y w Polsce już są. W ten sposób w 2011 r. wybraliśmy senatorów, a w wyborach samorządowych 2014 r. radnych w gminach i miastach, które nie są powiatami grodzkimi (chodzi o byłe stolice małych województw). Efekt? W Senacie większość ma Platforma Obywatelska, która w 2011 wygrała wybory, w samorządach – Prawo i Sprawiedliwość. W województwie łódzkim są samorządy (np. Tomaszów Mazowiecki), gdzie PiS ma 21 na 23 mandaty w Radzie Miejskiej, a zebrało 30% głosów. Jak to możliwe? Wygrywa ten kandydat, który dostał największą liczbę głosów. Kolejni odpadają. Wygrywają kandydaci partyjni – z partii, która akurat jest na topie. A na ironię losu zakrawa fakt, że zwolennicy JOW-ów dostaną się do Sejmu dzięki ordynacji proporcjonalnej. Zdobędą kilka procent głosów (byle więcej niż 5), ale do Sejmu wejdą. Gdyby startowali z JOW-ów, posłami by nie byli. W Sejmie mielibyśmy wtedy tylko PiS i PO. Tak jak w Wielkiej Brytanii od trzystu lat w pewnych okręgach wygrywają tylko następcy A na ironię losu zakrawa fakt, że zwolennicy JOW-ów dostaną się do Sejmu dzięki ordynacji proporcjonalnej. Zdobędą kilka procent głosów (byle więcej niż 5), ale do Sejmu wejdą. Gdyby startowali z JOW-ów, posłami by nie byli. W Sejmie mielibyśmy wtedy tylko PiS i PO. Tak jak w Wielkiej Brytanii od trzystu lat w pewnych okręgach wygrywają tylko następcy wigów i torysów. Anglicy mówią, że w takich okręgach kandydować mogłaby krowa – ale z logo odpowiedniej partii. Kampania prezydencka Andrzeja Dudy zaś udowodniła, że ludzie są po prostu zmęczeni ośmioletnimi rządami PO. No i dobra praca popłaca. Andrzej Duda odwiedził ponad dwieście powiatów. Widziałam skromne spotkania z PiS-owskimi radnymi na początku kampanii i wielotysięczne wiece na jej końcu. Od 25 lat nie widziałam też takiego entuzjazmu. Prezydent jest asem w talii kart Jarosława Kaczyńskiego.
Odpowiedzialność za wszystkie sfery życia
Świeccy nie mogą jednak rezygnować z udziału w polityce. Dojrzały chrześcijanin to człowiek odpowiedzialny za wszystkie dziedziny życia, człowiek, który w sposób harmonijny tę odpowiedzialność realizuje nie tylko w płaszczyźnie swojego życia prywatnego bądź rodzinnego, ale także na gruncie zawodowym, społecznym i w konsekwencji także politycznym. 25 października chodźmy na wybory. Politycy są odrażający, brudni i źli, o dobru wspólnym nie myślą wcale, tylko o osobistych korzyściach? Pewnie każdy z nas ma za sobą bardzo negatywne doświadczenia i na konkretne przykłady może wskazać palcem. Ale przecież możemy też powiedzieć, że jakim jesteśmy społeczeństwem, takich mamy polityków. I naszym zadaniem jest modlitwa za nich, ewangelizacja, a także udział w wyborach.
Anna Staniaszek
mk