Aby ocalić finanse publiczne, jak i uchronić debatę publiczną przed etycznie wątpliwymi dywagacjami na temat eutanazji, w analizach finansowych należy uwzględniać fakt starzenia się społeczeństwa i aktywnie temu zjawisku przeciwdziałać.
Istnieje obawa, że brak reakcji na fakt starzenia się społeczeństwa doprowadzi w określonym momencie do sytuacji, w której Polska stanie się dużym domem starców, zdemoralizowanym i skłóconym międzypokoleniowo, z którym nikt nie będzie się liczył. Oznacza to również brak podatników – nie będzie wystarczającej liczby ludności, by sfinansować niezbędne potrzeby starzejącej się populacji. Polski nie stać na stratę czasu w sytuacji, w której brakuje nam 3,5 mln dzieci do prostej zastępowalności pokoleń, miniwyż się starzeje, a Polki w wieku powyżej 35 lat wkrótce nieodwracalnie nie będą mogły mieć dzieci.
„The Economist” przy jednym z artykułów zamieścił trafną ilustrację, jak tsunami zalewa twierdzę EU milionami młodych imigrantów z Bliskiego Wschodu. Żadna gospodarka nie przetrwa tragedii braku podatników, a społeczeństwa pozbawione młodzieży nie będą miały żadnych osiągnięć innowacyjnych – na równi ze sportowymi. Dlatego diagnozując sytuację kryzysu finansów publicznych w Polsce, nie wolno nam pomijać największego zagrożenia dla rozwoju gospodarczego, jakim jest starzenie się społeczeństwa. Nie wolno ignorować faktu, że z tego powodu – nie tylko w przyszłości – zagrożona jest wypłata emerytur i świadczeń zdrowotnych, ale także tego, że według szacunków Komitetu Polityki Ekonomicznej UE już za 30 lat nasze PKB będzie się ślimaczyło na poziomie 0,3% rocznie, odpychając biznes od wszelkich większych projektów inwestycyjnych. Co będzie to oznaczało w praktyce? Że zamiast doganiać czołówkę, utkniemy w stagnacji. Coraz mniej młodych ludzi wchodzących na rynek pracy będzie musiało utrzymać coraz większą liczbę starszych. Bez polityki prorodzinnej sprawdzi się projekcja, że pod koniec tego stulecia będzie nas, Polaków, 17 mln, a w kolejnych stuleciach wymrzemy. Proces ten okaże się bardzo bolesny także dlatego, że przez cały ów okres nie będziemy mieli emerytur ani opieki służby zdrowia. Polityki, która sprawia, że jesteśmy na 212. miejscu na świecie w działaniach prorodzinnych i nie widzimy jej finansowych konsekwencji, nie można nazwać inaczej, jak tylko cmentarną.
Kryzys demoluje finanse publiczne krajów wysokorozwiniętych. Jednocześnie co roku w listopadzie Departament Skarbu USA wydaje raport wykazujący deficyt budżetowy według norm GAAP, czyli takich, które obowiązują amerykańskie przedsiębiorstwa. Konserwatywne zasady GAAP uwzględniają nie tylko deficyt dochodów względem wydatków w danym roku, ale również przyrost bieżącej wartości przyszłych zobowiązań, głównie na rzecz funduszy Social Security (emerytalno-rentowych) i Medicare (zdrowotnych). Według GAAP w ciągu ostatniej dekady deficyt budżetu wynosił średniorocznie ok. 4 bln USD, czyli ok. 30% PKB. Jeśli uwzględnimy całkowity deficyt związany z narastaniem zobowiązań emerytalno-zdrowotnych, to zgodnie z wyliczeniami kontrolera generalnego USA D. M. Walker’a okaże się on wyższy aż o 4351,8 mld USD, a więc o ok. 20 punktów procentowych PKB, a całość tych zobowiązań wynosi 53,1 bln USD, czyli niewyobrażalne 420% PKB. W 2010 r. zadłużenie federalne brutto wyniosło 94% PKB, ale łączna skala zobowiązań federalnych to 443% (według szacunków urzędowych) lub 529% (według alternatywnych) PKB, w zależności od metodologii liczenia. Ponadto od 2010 r. rząd federalny formalnie nie gwarantuje obligacji wyemitowanych przez Freddie Mac i Fannie Mae, w związku z tym dane finansowe tych jednostek nie zostały uwzględnione w zaprezentowanych wyliczeniach. Gdyby zobowiązania Freddie Mac i Fannie Mae zostały włączone do zobowiązań administracji, powiększyłyby zaprezentowane wyliczenia dodatkowo o prawie 50 punktów procentowych w relacji do PKB.
Skalę problemów finansowych, które czekają Polskę, dopóki nie podejmie się adekwatnych działań prorodzinnych, mogą ukazać również wyliczenia poczynione dla Stanów Zjednoczonych przez R. D. Lee. Od początku lat 90. XX w. występuje tam prosta zastępowalność pokoleń, a mimo to aby zrównoważyć system emerytalno-zdrowotny, powinno się podnieść podatki o 38% albo zmniejszyć świadczenia emerytalne o 30%. Podobne wyliczenia znajdziemy u Alana Greenspana (Era zawirowań, MUZA SA, Warszawa 2008, rozdział 22, Świat idzie na emeryturę. Ale czy stać go na to?): po to, aby zrównoważyć system emerytalny, już obecnie powinno się podnieść podatek od wynagrodzeń o 2 punkty procentowe albo zmniejszyć świadczenia emerytalne o 20%. Równocześnie składka na opiekę zdrowotną powinna wzrosnąć o 3,5 punktu procentowego albo aż o 50% powinno się zredukować świadczenia. Jeśli obecnie nie zostaną one zbilansowane, to już za 13 lat będzie potrzeba 25% wpływów podatkowych, a więc trzykrotnie więcej niż w 2005 r., by zlikwidować deficyt związany ze świadczeniami zdrowotnymi. Jeśli nie podejmie się tych działań, to według Alana Greenspana od 2032 r. na finansowanie jedynie tych świadczeń byłoby potrzebne aż 40% wpływów podatkowych (ilość nierealna do zgromadzenia na ten cel).
Zgodnie z wyliczeniami tygodnika „The Economist” nakłady finansowe na zdrowie i emerytury w okresie starzenia się społeczeństwa i niepodjęcia działań zaradczych w 2050 r. w krajach wysoko rozwiniętych wzrosną dwukrotnie, do poziomu 25% PKB. W sytuacji Polski, gdzie te procesy są jeszcze bardziej dynamiczne, obecna błędna polityka gospodarcza, jak i brak działań prorodzinnych spowodują, że obciążenia pracy będą tak wysokie, że stanie się ona nieopłacalna dla młodego pokolenia, które – na równi z cytowaną w „Financial Times’ie” resztką młodzieży gminy Otoyo – będzie wolało wyemigrować. Zwłaszcza że kraje zachodnie potrzebują pracowników i opiekunów dla swoich starszych pokoleń. U nas pozostanie olbrzymia grupa rencistów i emerytów – podobnych do tych z japońskiej gminy – którzy w przeciwieństwie do swoich japońskich rówieśników należnych świadczeń mogą nie otrzymać. W Polsce sytuacja jest gorsza ze względu na brak choćby jednego dziecka w rodzinie, nie mówiąc o osiągnięciu prostej zastępowalności pokoleń.
Przestrogą powinny być również opisane w „The Economist”, w artykule On their own, propozycje administracji amerykańskiej, która zamiast wsparcia federalnego pozwala stanom na zredukowanie ich długoterminowych zobowiązań względem obywateli, a także byłych pracowników, przez ogłoszenie bankructwa. Tego typu filozofia może wyjaśniać niechęć Komisji Europejskiej do traktowania zobowiązań emerytalno-zdrowotnych na równi z kapitałowymi. Jeśli państwa UE nie będą w stanie ograniczyć swoich deficytów, może się okazać, że propozycją będą właśnie bankructwa krajów członkowskich – bankructwa, w ramach których ulegną zredukowaniu zobowiązania emerytalne.
Badania kosztów ochrony zdrowia, jak i dążenie do ich ograniczenia często koncentrują się na tzw. „jakości życia” osób starszych. Według geriatry Muriel Gillick z Harvard Medical School fakt, że ludzie uważają, „że zawsze można być uzdrowionym”, prowadzi pod koniec życia do zbyt dużej ilości zabiegów, które przedłużają życie nieznacznie, jeśli w ogóle, mogąc powodować niekonieczne cierpienie. Zdaniem uczonej zamiast podejmowania starań o przedłużanie życia pacjentów o godziny lub tygodnie, lepiej byłoby skoncentrować się na „jakości ich życia”. Przy okazji tych rozważań przytacza się statystyki, według których w stosunku do całości wydatków na ochronę zdrowia najwięcej przypada na ostatni rok – dwa, a szczególnie ostatnie półrocze życia pacjenta. Ponadto w krajach OECD wydatki na długotrwałą opiekę stanowią 15% całości kosztów. Przy czym, o ile obecnie 80% nakładów na opiekę nad starszymi jest świadczonych przez rodzinę i znajomych w tradycyjny sposób, o tyle w związku z tym, że w przyszłości będą oni mieli na to mniej czasu, państwo będzie musiało przejąć ich zadania. Powstaje jednak pytanie, jak ten dodatkowy obowiązek zostanie sfinansowany.
UnitedHealh przygotował dla parlamentarzystów USA raport, w którym przytoczył wyliczenia, że 27% kosztów Medicare wydatkuje się w ostatnim roku życia pacjenta na „wątpliwe testy i procedury szpitalne”. Chcąc „pomóc” politykom w znalezieniu koniecznych funduszy, UnitedHealh jednocześnie proponuje, aby w ciągu następnych 10 lat zaoszczędzić na tych wydatkach 18 mld USD przez wysyłanie chorych do hospicjów i rozwój „innych usług”. Podczas debaty, której pierwotnym celem miało być rozszerzenie zakresu ochrony zdrowia, stawia się pytania, w jaki sposób państwo ma na niej zaoszczędzić – pytania typu: „Czy doktorzy powinni starać się uratować jak największą liczbę pacjentów, czy największą liczbę lat życia? […] Nikt nie ma wątpliwości, że 1000 USD na życie dziecka to dobrze wydane pieniądze. Ale co sądzić o 1 mln USD na przedłużenie o tydzień, w cierpieniach, życia nieuleczalnie chorego? I kto ma za to zapłacić?” Tego typu pytania padają w debacie, ale również w otoczeniu prezydenta. Doradca Obamy, Cass Sunstein, obszernie opisała, które z zabiegów ratowania życia są najbardziej efektywne w stosunku do kosztów, a brat szefa doradców, Ezekiel Emanuel, za swoją publikację w czasopiśmie medycznym „Lancet” otrzymał przydomek Doktor Śmierć. Opisał zasady kolejności nie tylko zabiegów transplantacji, ale nawet szczepień. Uznał m.in. priorytet „młodych, ale dorosłych”, a na dodatek pokazał wykres ze strukturą wyborców poniżej i powyżej idealnego wieku i ile ich życie jest warte.
Jeśli nie chcemy do analogicznej debaty dotyczącej eutanazji dopuścić już w najbliższym czasie w Polsce, powinniśmy szerzej dyskutować o konieczności radykalnego wsparcia finansowego dla rodzin. Gdy rodzi się dziecko w rodzinie, koszty utrzymania wzrastają średnio o 30%. Kraje, które odnoszą sukcesy w kreowaniu polityki prorodzinnej i osiągnęły prostą zastępowalność pokoleń (Francja i kraje nordyckie), mają skuteczne pakiety prorodzinne. Aby były one skuteczne, bezpośrednie wsparcie dla rodzin musi wynosić 3 – 4% PKB. Wychowanie dzieci nie powinno być obciążone podatkowo, a ryczałtowe zwroty podatku na każde miesięczne dziecko w Polsce powinno wynosić od 500 do 1000 zł. Jednocześnie w takiej ekstremalnej sytuacji musimy sobie odpowiedzieć na pytanie dotyczące przyczyn wygenerowania „tsunami demograficznego” przez politykę, która w ciągu dwudziestu lat doprowadziła do tego, że jesteśmy na 212. miejscu w świecie. W przeciwnym razie nie odblokujemy procesów, które hamują dzietność naszego narodu.
Cezary Mech