Dyskusje o legalizacji eutanazji trwają w wielu krajach. Tam, gdzie prawo zezwala na przeprowadzenie takiego zabiegu, bardzo szczegółowo doprecyzowano przepisy, w jakich sytuacjach jest on dopuszczalny. Sprawa jest bardzo skomplikowana. Nawet samo określenie, co jest eutanazją, a co nie, często nie jest oczywiste.
Na gruncie różnych religii problem prezentuje się inaczej. Na przykład islam jednoznacznie potępia eutanazję i wszystkie inne rodzaje samobójstwa, natomiast hinduizm aprobuje ją jako ucieczkę od przywiązania do własnego Ja. Kościół katolicki odrzuca eutanazję. Warto jednak przyjrzeć się, jak prezentuje się ta kwestia w szczegółach i czy wszystkie praktyki, które potocznie zwykło się określać jako eutanazję, są tak rozumiane na gruncie etyki katolickiej.
Iura et bona to deklaracja o eutanazji wydana przez Kongregację Nauki Wiary w 1980 roku, która definiuje eutanazję jako „czynność lub jej zaniechanie, która ze swej natury lub w zamierzeniu działającego powoduje śmierć w celu wyeliminowania wszelkiego cierpienia. Tak więc eutanazja wiąże się z intencją działającego oraz stosowanymi środkami”. Można mówić o eutanazji czynnej i biernej. Czynna byłaby wykonaniem działań powodujących śmierć, a bierna – zaniechaniem czynności mogących przywrócić życie.
Maszyna Kevorkiana
Eutanazję dzieli się też na eutanazję na żądanie i eutanazję legalną. Pierwsza z nich, nazywana inaczej zabójstwem z litości, ma miejsce, gdy śmierć zostaje zadana na prośbę lub za zgodą chorego z upoważnienia władzy państwowej. Eutanazja legalna natomiast dotyczy zazwyczaj krańcowych przypadków chorób psychicznych i następuje z upoważnienia władzy państwowej, jednak bez zgody chorego, bo nie jest on w stanie takiej zgody udzielić z powodów zdrowotnych (najczęściej właśnie natury psychicznej). Eutanazja na żądanie jest legalna w Holandii, Luksemburgu, Albanii. Niewiele jest krajów, których prawodawstwo dopuszcza jej stosowanie. Dlatego zdarzają się sposoby obejścia prawa.
Takim przypadkiem jest sprawa doktora Jacka Kevorkiana, amerykańskiego lekarza, który zasłynął jako twórca „maszyny śmierci”. Maszyna była tak skonstruowana, by chory sam, przez naciśnięcie odpowiedniego guzika, mógł dostarczyć swojemu organizmowi uśmiercają, jednak niepowodującą bólu truciznę. Lekarz podłączał pacjenta do kroplówki z podwójnym wlewem. Z jednego z nich płynął roztwór fizjologiczny, a drugi był zamknięty i otwierał się po naciśnięciu przez pacjenta specjalnego przycisku, skonstruowanego tak aby mogła go obsłużyć nawet osoba z poważnymi trudnościami ruchowymi. Jako pierwsza, a było to w 1991 roku, zdecydowała się skorzystać z owego urządzenia Sherry Miller, która już wtedy była w bardzo ciężkim stadium stwardnienia rozsianego. Po tym Kevorkian został oskarżony o popełnienie zabójstwa. Sąd orzekł jednak, że samobójstwo z udziałem lekarza, a taka sytuacja miała tu miejsce, nie jest przestępstwem w stanie Michigan. Kevorkian został uniewinniony. Później „maszyna śmierci” została użyta jeszcze wielokrotnie, aż w 1999 roku lekarz został pozbawiony praktyki. Kevorkian działał oczywiście w przekonaniu, że pomaga ciężko chorym ludziom.
Zabójstwo czy samobójstwo?
Ta sytuacja pokazuje dwie strony problemu eutanazji – samobójczą i zabójczą. Sherry Miller, zadając sobie śmierć, by skrócić cierpienie, dokonała eutanazji samobójczej, natomiast Jack Kevorkian, pomagając jej w tym, dokonał pośrednio eutanazji zabójczej (ze względu na to, że czyn nie był bezpośredni, sąd nie mógł go skazać). Eutanazja samobójcza traktowana jest w etyce jako rodzaj samobójstwa. Nauka chrześcijańska mówi o moralnym wymiarze cierpienia. Na tle przekraczającej człowieka rzeczywistości nabiera ono innej wymowy. Przestaje być postrzegane jako demoniczny żywioł, ale staje się narzędziem pomagającym osiągnąć moralną doskonałość. „Cierpienie, zwłaszcza w ostatnich chwilach życia, nabiera własnego znaczenia w zbawczym planie Boga; stanowi bowiem udział w męce Chrystusa i łączy z Ofiarą Odkupienia, którą złożył On z posłuszeństwa Ojcu niebieskiemu” – czytamy w deklaracji o eutanazji. Nie można oczywiście oczekiwać, że takie poglądy będą podzielać też niechrześcijanie i że znajdą one swój wyraz w obowiązującym ustawodawstwie.
Wydaje się, że podstawową sprawą, którą należałoby wziąć pod uwagę w związku z dyskusją nad legalizacją eutanazji na żądanie, jest to, czy etyczne jest udzielenie pomocy w popełnieniu samobójstwa. Są różne sytuacje życiowe, które popychają ludzi do tego czynu. W większości przypadków chodzi o dramat człowieka, któremu zbyt trudno jest żyć. Chęć dokonania eutanazji jest niewątpliwie wyrazem dramatu cierpiącego człowieka, któremu poza cierpieniem nie zostało już nic. A to ma zazwyczaj związek nie tylko z samą okropnością choroby, ale i relacjami z bliskimi. „Prośby ciężko chorych, niekiedy domagających się śmierci, nie powinny być rozumiane jako wyrażenie prawdziwej woli eutanazji; prawie zawsze chodzi o pełne niepokoju wzywanie pomocy i miłości. Oprócz opieki medycznej chory potrzebuje miłości, gorącego uczucia ludzkiego i nadprzyrodzonego, którymi mogą i powinni go otoczyć bliscy, rodzice i dzieci, lekarze i służba zdrowia” – podkreślają autorzy deklaracji o eutanazji.
„Choroba ku śmierci” i „choroba ku życiu”
Zrozumienie stanowiska Kościoła katolickiego w sprawie eutanazji ułatwia rozróżnienie proponowane przez Tadeusza Ślipkę w jego analizach etycznych dotyczących eutanazji zabójczej. Chodzi o rozróżnienie na „chorobę ku śmierci” i „chorobę ku życiu”. Działanie, które podejmuje lekarz, gdy ma do czynienia z chorobą nieuchronnie prowadzącą do śmierci, mają sens, jeśli zmierzają do uśmierzenia bólu. Obowiązek lekarza w takim przypadku polega właśnie na łagodzeniu cierpienia. O ile przy chorobie możliwej do zwalczenia lekarz ma obowiązek stosować wszelkie środki, jakie daje techniczny rozwój medycyny, o tyle, gdy pacjent jest w fazie agonii i umierania obowiązek taki nie występuje. Przekształcenie procesu umierania z naturalnego w sztuczny nie wydaje się sensowne – przedłużanie agonii jest bezcelowe.
Propozycja oddzielenia „choroby ku życiu” od „choroby ku śmierci” bardzo rozjaśnia stanowisko Kościoła katolickiego wobec eutanazji. Na pierwszy rzut oka moralna dopuszczalność stosowania środków uśmierzających ból, co w konsekwencji prowadzi do śmierci pacjenta, wydaje się zaprzeczeniem nauki Kościoła. Jednak gdy rozważymy sprawę, posługując się kategorią „choroby ku śmierci”, dopuszczalność stosowania środków silnie przeciwbólowych staje się zrozumiała. W sytuacji, gdy pacjent jest śmiertelnie chory, podawanie środków uśmierzających ból, takich jak morfina, może równać się skróceniu mu życia. Wiadomo, że po przekroczeniu pewnej granicy (w przypadku morfiny jest to kilkadziesiąt miligramów) środki takie powodują śmierć, jednak podawanie ich w tej sytuacji nie ma na celu spowodowania śmierci, ale uśmierzenie bólu. Przyspieszenie śmierci jest tu skutkiem, a nie celem. Dlatego nie klasyfikuje się takiego czynu jako zła moralnego, tylko jako fizyczne, dopuszczalne ze względu na proporcjonalnie ważny cel (złagodzenie nadmiernego bólu).
Urządzenia sztucznie podtrzymujące życie
Również wtedy, gdy chodzi o wyłączenie aparatów reanimacyjnych podtrzymujących życie pacjenta, sytuacja jest podobna. Gdy mamy do czynienia z „chorobą ku śmierci”, lekarz nie ma obowiązku włączać takiej aparatury. W pewnych okolicznościach ma wręcz obowiązek jej nie uruchamiać. Decyzja o wyłączeniu sprzętu jest moralnie dopuszczalna, gdy okazuje się, że zastosowanie aparatury nie przynosi oczekiwanych wcześniej skutków dla zdrowia. Ingerencja lekarza nie powoduje w tym przypadku śmierci, jedynie niweluje czynnik hamujący umieranie. Sytuacja jest tym bardziej dopuszczalna, gdy nastąpiła śmierć mózgu, a zachowane zostały inne funkcje życiowe.
Rys. Adam Walas
W tym kontekście warto prześledzić historię, która wydarzyła się w 1975 roku. Karen Ann Quinlan obchodziła 21. urodziny. Podczas urodzinowej imprezy piła alkohol i zażyła jeszcze jakieś środki (valium, metadon, heroinę lub kokainę), co spowodowało, że zaczęła się dziwnie zachowywać. W rezultacie straciła oddech. Przyjaciele wezwali na pomoc policję, udało się przywrócić oddech Karen, jednak cały czas nie odzyskiwała przytomności. W szpitalu podłączono ją do respiratora. Nie stwierdzono zmian w mózgu, reagowała na ból, światło, dźwięk, zapach, ale nie odzyskiwała przytomności. Po trzech miesiącach, gdy sytuacja nie ulegała zmianie, ojciec Karen poprosił o odłączenie jej od respiratora. Lekarze nie zgodzili się, tłumacząc, że byłoby to zabójstwo. Rodzice Karen jako katolicy postanowili zapytać o etyczną stronę sprawy w kościele, gdzie dowiedzieli się, że odłączenie chorej od urządzeń sztucznie podtrzymujących życie zgodnie z nauką Kościoła katolickiego jest dopuszczalne – nie jest zabójstwem. Prawne rozwiązanie sprawy okazało się dużo trudniejsze. W końcu odłączenie dziewczyny od respiratora zostało uznane za zgodne z prawem. Gdy wyłączono urządzenie, Karen zaczęła samodzielnie oddychać. Żyła jeszcze dziesięć lat w hospicjum.
Jak widać, uregulowanie kwestii prawnych związanych z eutanazją, takich jak stosowanie aparatury podtrzymującej życie, jest skomplikowane, a często dużo trudniejsze niż podanie rozwiązania problemu na gruncie konkretnej etycznej koncepcji. W całej sprawie podstawowe okazuje się pytanie, kiedy następuje śmierć człowieka. Współcześnie widać, że nierzadko nie jest ona momentem, ale procesem.
Anna Walas
Artykuł ukazał się w numerze 03/2010.