Ilość Oscarów, jaką otrzymał w tym roku Oppenheimer, nie jest raczej zaskakująca dla tego, kto miał okazję widzieć już ten film. Bez wątpienia zasłużony sukces. Chociaż od premiery upłynęło całkiem sporo czasu i może niektórzy zdążyli zapomnieć treść, to wraz z wczorajszą galą rozdania statuetek znowu fabuła powróciła na usta, a pośród problematyki aspekt bomby atomowej i jej przeznaczenia.
W przypadku wielu przedmiotów, takich jak nóż czy dynamit, można śmiało podejmować refleksję, że właściwie są to rzeczy neutralne, nie niosą ze sobą od razu znamion przestępstwa, gdyż mogą (i najczęściej tak bywa) służyć dobrej sprawie – pomocy człowiekowi w wykonywaniu codziennych spraw czy też w pracy. W przypadku bomby atomowej doszło do swego rodzaju przełomu – chociaż jest ona bronią, która zaprowadziła, i w jakimś sensie dalej utrzymuje, względny pokój na świecie, to jednak raczej nie da się dostrzec pozytywnego jej wykorzystania, gdyż „pokój”, jaki niesie, jest zbudowany na lęku. Obecnie broń jądrową na świecie posiada dziewięć krajów, chociaż współczesna technologia wojenna poszła nieco dalej, więc nawet bomba atomowa nie jest już dużym zagrożeniem, ale była ona przełomem militarnym. Właściwie ciężko określić, do kogo należy władza posłużenia się tą bronią, bo w gruncie rzeczy powinna należeć do… nikogo! Kto bowiem ma prawo jednym guzikiem unicestwić setki tysięcy żyć? Choć jest to absurdalne, to niestety rzeczywiste - owa broń istnieje podobnie jak i przycisk, a władza leży w rękach niewielu.
W filmie doskonale został przedstawiony ten dylemat Oppenheimera, poczucie winy, które w sobie niósł, lecz przecież film ten mówi o rzeczywistym przełomie w historii ludzkości, który pozwolił w jednej dłoni umieści setki tysięcy istnień, a nawet trzeba iść zdecydowanie krok dalej, prawdopodobnie do ręki jednostki oddał miliony żyć, bowiem naprawdę ciężko się łudzić, że uruchomienie jednej nie sprawi efektu domina. I chociaż może się wydawać, że lęk przed osądem historii jakoś tamuje czyjeś zapędy wojenne, to możemy mieć słuszne obawy, że już nikt nie zapisze nazwiska tego, ko pierwszy postanowił rozpocząć konflikt.
Rodzi się zatem pytanie - skoro narzędzie wojny jest w rękach człowieka, to kto posiada oręż pokoju? Będzie to oczywiście pogląd teistyczny, czyli Bóg – Książę Pokoju. Abstrahując od dywagacji na temat różnych religii, należy uznać przede wszystkim z teodycei niepowątpiewalną stałość Absolutu, jednakże pozostając na gruncie zimnej transcendencji, ciężko zakładać miłość międzyludzką, a z pomocą przychodzi Ewangelia. Dobra Nowina dla całego świata, który od wygnania z raju pragnie harmonii i pokoju.
Co nam daje ta refleksja? Spojrzenie na władzę, która wcale nie musi być medialna. Nie ma potrzeby, aby polityk był błyskotliwą gwiazdą, czy ładnie się uśmiechał, ale aby posiadał cnotę roztropności i stałości. Nie będę aż tak radykalny, aby uznać, iż koniecznie musi być wierzący w Boga, ale z całą pewnością w wartości, które konstytuują jego osobę. Polityk bez zdania, unikający niewygodnych pytań i starający się ukryć swoje poglądy, jest najmniej kompetentny do ubiegania się o mandat społeczny, gdyż nie daje przestrzeni do powierzenia mu władzy, tej drobnej, która może być początkiem ścieżki ku większym zadaniom. Czy jednak oblicze sceny politycznej przestanie być inną odmianą konkursu popularności? Obawiam się, że wciąż polityka będzie reality show, a Oppenhaimer świetnym dziełem kinematografii.
/ab