Kiedy słyszymy pojedyncze słowo, na przykład ksiądz, wówczas mamy przed oczyma obraz mężczyzny w sutannie, słysząc laptop widzimy „składany komputer”. I tak poszczególne wyrazy mają zawsze jakieś odbicie w naszym umyśle. Gdy składamy je w dłuższą wypowiedź, tracimy poszczególne obrazy z wyobraźni, lecz wciąż rozumiemy znaczenie zdania, o ile dotyczy codziennych spraw. Niestety, nie tak się sprawy mają, kiedy przechodzimy na kwestie religijne, światopoglądowe czy etyczne, a nawet dyskurs akademicki.
Coraz powszechniejsze jest zjawisko słuchania, ale niesłyszenia, wynikające albo z wypowiedzi pozbawionej znaczenia, albo wielkiej inflacji informacyjnej, ergo słownej. Pierwsze jest nie tyle wynikiem ignorancji osoby (chociaż ciężko używać tu greckiego odpowiednika prosopon, dotyczącego antropologii, gdyż coraz częściej rozmawiamy z robotem), co osłabienia wrażliwości naszych „aparatów odbioru”. Nie jest to problem laryngologiczny, lecz „kryzys” tej części w naszym mózgu, która odpowiada za analizę odebranego bodźca. Drugie dotyczy natłoku informacji, który przerasta nasze możliwości percepcji. Zatrzymujemy się zaledwie na nagłówkach, a współczesna moda redakcyjna, polegająca na wielokrotnym powtarzaniu w artykule tych samych treści, niemal w tych samych słowach (aby zmieścić więcej reklam na stronie), tylko napędza to zjawisko.
Inna trudność to kurtuazja, w której używamy triady wychowawczej (proszę, przepraszam, dziękuję) bez zaangażowania serca, bez intencji, wyłącznie po to, aby zaspokoić wymagania kultury. Nie jest to zjawisko negatywne, tylko utrzymanie pewnych ram, ale o tyle niepokojące, iż uwypukla jakąś fasadowość savoir-vivre. Idąc krok dalej, jest to może znak, pokazujący problem wewnątrz samej kultury. Spotykamy się z nim również na gruncie Kościoła - istnieje pewien „styl” homiletyczny, w którym brak zaangażowania w przygotowanie się do homilii, uwidacznia się później przez rzucane frazesy i pozbawione treści nadużywanie synonimów. I tak zanurzamy się coraz głębiej w mule słów bez znaczenia, stają się one naszą codziennością, obejmującą wiele jej aspektów. Jeszcze tylko nadmienię, że wielość wydawnictw, podbijana self-publishingiem i „owocująca” nakładami książek leżącymi w magazynach, bo każdy chce mieć publikację na swoim koncie, też znacząco obniża wartość słowa pisanego.
Ostatecznie całe to zjawisko ma swoje przełożenie na świat nauki. Przyglądając się rozwojowi intelektualnemu społeczeństwa, można dostrzec, że coraz więcej osób posiada tytuły naukowe (doktorat, albo wyżej), czasopisma naukowe nie narzekają na brak propozycji tekstów, a wydawnictwa akademickie istnieją niemalże przy każdej uczelni. Jednak należy zadać sobie pytanie, kiedy ostatni raz spotkaliśmy się z ożywionym dyskursem wokół jakiejś teorii? Na spór wokół jakiegoś artykułu? Nie wydaje mi się, żebyśmy współcześnie mieli do czynienia z purystyczną nauką, ścisłymi teoriami, takimi, gdzie „nie da się włożyć szpilki do systemu”. Słowa nie grają już znaczącej roli, bardziej autorytet wypowiadającego lub, co gorsza, kontekst kultury w jakim zostały użyte. Ciężko spierać się, gdy dla każdego poszczególne wyrazy mają odmienne znaczenie (przypominam, że nie mówimy o codziennych kwestiach - garnek to garnek).
Czy zatem słowa mają znaczenie uniwersalne? Z jednej strony akceptujemy encyklopedie, które podają definicje; słowniki, tłumaczące znaczenie obcojęzycznych zwrotów, toteż panuje coś na kształt globalnego rozumienia słów. Patrząc jednak z innej perspektywy, to chociaż posługujemy się słowami o tym samym znaczeniu podręcznikowym, to jak je rzeczywiście rozumiemy, zależy od tego w ramach której bańki ideowej funkcjonujemy. Zatem należałoby chyba postawić wniosek, iż powszechnie przyjęte zwroty mają na celu wyłącznie uporządkowanie wiedzy naukowej, która z subiektywnych powodów częstokroć jest nie do przyjęcia przez jednostkę. Winny nie jest jednak system, ale utylitarne podejście do rzeczywistości.
Na koniec zachęcam jeszcze do drobnego eksperymentu, żeby wziąć poszczególne słowo, na przykład: człowiek, płeć lub religia. Następnie napisać jego definicję i porównać ją z tymi, które znajdziemy w różnych encyklopediach, zarówno papierowych, jak i internetowych, tych z prawej i z lewej strony. Wtedy uzmysłowimy sobie, jak wielkie znaczenie ma znaczenie słowa.
/mdk