Postmoderniści dostają alergicznej wysypki gdy słyszą określenie: norma.
Etyka stanowi rdzeń kulturowy społeczeństwa w którym się żyje i swoistego rodzaju jego wizytówkę. Stąd też nic dziwnego, że wszelkie kulturowe nowatorstwo ze szczególną determinacją stara się skonstruować etykę na miarę nowych czasów. Ta właśnie ogromna kulturowa przestrzeń wielkiej, „etycznej narracji” stanowi łakomy kąsek i doskonałą pożywkę dla dekonstrukcyjnych zakusów postmodernizmu. Jest wszak – w rozumieniu ponowoczesnym – najbardziej powszechną, zobiektywizowaną i tradycyjną konstrukcją, na której w dużej mierze opiera się nużąca „mentalność ateńska”. Główny element tej konstrukcji – norma – przesądza o skostniałym, rachitycznym trybie myślenia, podejmowania decyzji i postępowania oraz jego obiektywnej słuszności. Etyka normatywna w przeszłości – włączając w to szczególnie modernizm – starała się zabsolutyzować pojęcie prawdy i zakorzenione w niej normy moralne. „Nowoczesność opętana była z przyrodzenia żądzą prawodawstwa, ustawodawczym szałem zmierzającym do poskromienia żywiołu, narzucania życiu ram etycznych, uświadamianiem ludziom ich obowiązków.” (R. Wiśniewski, Jakiej etyki potrzebujemy?, w: Moralność i etyka w ponowoczesności, Warszawa, 1996, s. 79).
I ten wysiłek legislacyjnego porządkowania chaosu na bazie racjonalnych uzasadnień nie powiódł się. Moralność normatywna stała się wytworem etyki. (Z. Bauman, Dwa szkice o moralności ponowoczesnej, s. 70). Nabrała charakteru instruktażowego, w którym wyselekcjonowane instytucje oraz ludzie, obdarzeni mandatem nauczycielskim, odwołując się do autorytarnego pojęcia prawdy, uczyli tego, jak powinno się postępować. Moralność zrodzona z etyki poniosła druzgocącą i „spektakularną” klęskę w obozach koncentracyjnych, w Gułagu i Katyniu. Tam właśnie, najbardziej szczytne humanistycznie, i święte religijnie zasady, i wieki ateńsko- -chrześcijańskiej edukacji instruktarzowej pokazały swoją kompromitującą nieskuteczność. Z tych samych przyczyn moralność kształtowana przez etykę dawno wyczerpała swoje możliwości, wyczerpując po prostu człowieka w trakcie długiej wędrówki do „ziemi obiecanej” cnót wszelakich. Obiecywała pewny sukces dla tych, którzy wyrzekając się autonomii myślenia i działania zawierzą skuteczności uniwersalnych zasad i, nie bacząc na koszty, podejmują forsowny marsz w kierunku obiecanej doskonałości. Marsz jednak okazał się zbyt trudny, a obiecywana doskonałość nieosiągalna na tej drodze. Zmęczenie bezowocnym wysiłkiem dało o sobie znać. Wreszcie wyartykułowało swoje wątpliwości poczuciem kresu drogi: „końca dotychczasowej historii” i zamęczeniem „ostatniego człowieka”. Dlatego – w praktyce – kurczyć się zaczął wolontariat tragarzy gotowych znosić jej ciężar.
Wreszcie moralność zrodzona z etyki poniosła spektakularną klęskę w starciu z dylematami moralnymi rozumianymi nie jako trudność wyboru pomiędzy „nadmiarem chceń” (nie wiem jaki krawat wybrać), ale jako trudność wyboru między dwiema tak samo ważnymi racjami (czy prezydent może wydać rozkaz zestrzelenia pasażerskiego samolotu porwanego przez terrorystów, zmierzającego do uderzenia w budynek WTC?).
Dylemat moralny to sytuacja, w której stajemy przed alternatywnymi opcjami działania, przy czym alternatywa ma charakter rozłączny: wybór pierwszej możliwości unicestwia drugą i na odwrót. Czyniąc bowiem zadość jednej powinności, przekreślimy zarazem drugą, łamiąc tym samym uznawaną przez nas za słuszną normę moralną. Tak rozumiany dylemat wiąże się z nieuchronnością podjęcia działania moralnie złego, i stąd się bierze jego dramatyzm. Sytuacja, w obrębie moralności normatywnej jest zatem patowa. Nawet jeśli decyzję podejmiemy przy pomocy jakiejś strategii, ale nadal będziemy oceniać ją w świetle normy moralnej, pozostaniemy w konflikcie z własnym sumieniem. I tu więc etyka moralności ponosi klęskę. Dalsze utrzymywanie jej przy życiu jest zbyt kosztowne, a nade wszystko zniewalające człowieka. Moralność musi wrócić do swojego „siedliska” po to, aby stać się jednym z ważniejszych instrumentów wyzwolenia.
Krytyka moralności normatywnej osadzona jest w kontekście wizji społeczeństwa jako opresyjnej postaci establishmentu, który ze swym „interwencjonizmem ideologicznym”, czy wręcz „ideologicznym terrorem” skutecznie redukuje autonomię człowieka, a rzeczywistość, w której żyje sprowadza do scentralizowanej i jednoznacznej struktury. Poruszanie się po tej strukturze wymaga w miarę jasnego, racjonalnie jednoznacznego przewodnika, którego rola przypada właśnie etyce. Ukazuje ona stałe punkty odniesienia, które pozwalają na satysfakcjonującą orientację i w miarę stabilne przeświadczenie o słuszności obranej drogi jako ostatecznej konkluzji. Establishment społeczny używa swoistej strategii – demokracji, jako przykrywki dla dalszego swojego kostnienia, centralizacji i globalizacji. Taka struktura nie daje szans dla pełnej samorealizacji człowieka. Szansę na samorealizację może człowiek odzyskać tylko w rzeczywistości niejednoznacznej, ambiwalentnej, wymagającej ciągłych decyzji. Taka też jest rzeczywistość pozainstytucjonalna: niezdeterminowana, ambiwalentna, dynamiczna i nie-konkludująca. Otwarta we wszystkich nowatorskich kierunkach i gotowa na przyjęcie każdej postaci inności. Domagająca się niejako od wszystkich podmiotów samo-ustanawiania. W tym kontekście przed ponowoczesnym człowiekiem staje wymagalny postulat odmitologizowania moralności, „wyłuskania” jej z wielkiej etycznej narracji i przywrócenia jej na pierwotne pozycje, z których wystartowała: strategii życiowej. Ta, dzięki swojej niemalże niewyczerpanej elastyczności, jest w stanie otworzyć perspektywę „inności” i nowości, w której człowiek odnajdzie utraconą kreatywność samo-ustanawiania. Jeżeli wsparta zostanie solidną teorią gier nie tylko stanie się ciekawym, życiowym zajęciem, utrącającym nudę pryncypialnych zachowań, ale stanie się prawdziwym napędem samorealizacji, a także uzyska szansę w starciu z dylematami moralnymi.
Ks. dr Marek Żejmo
/md