Tytuł niniejszego tekstu świadomie nawiązuje do filmu Juliusza Machulskiego z 1984 roku. W moim pokoleniu uważany jest on za kultowy, a wizje w nim przedstawione do niedawna traktowane były jako, w pewien sposób, prorockie. Jak się jednak wydaje, ostatnie lata pokazują, że owa projekcja przyszłości, tak jak wiele innych rzeczy, przeszła do historii. Dzieje toczą się nieco innym torem, niż pokazana przez twórców w filmie wizja roku 2044. Wtedy bowiem posadowione są fabularne przygody Albercika i Maksa, próbujących najpierw ocalić życie i tożsamość, a potem zmienić rzeczywistość, w której panują kobiety.
Mocna tożsamość
Pierwszą cechą, z jaką chciałbym skonfrontować świat dzisiejszy, odnosząc go do wizji narysowanej w Seksmisji, jest kwestia tożsamości. Kobiety w filmie zastąpiły mężczyzn, a mówiąc jeszcze inaczej – przejęły wszystkie ich funkcje. Dzięki temu, że dzieci, oczywiście same dziewczynki, fabrykuje i wychowuje państwo, czyli w przypadku opisywanych realiów „Liga”, samo macierzyństwo i cała rzeczywistość, jaka się z nim wiąże, przeszły do historii. Pomijając „fabrykację”, w tej kwestii tak wiele znowu się nie zdezaktualizowało. Państwo rości sobie prawo do wychowywania dzieci już od dawna. Nie będę tu wnikał w szczegóły, czy winna jest rewolucja protestancka, oświecenie, czy wiek XIX i industrialny świat, jaki się wtedy wyłonił na Zachodzie. Faktem jest, że od kilkuset lat praktyka ta postępuje, przeradzając się często w formę totalnej kontroli nad całym procesem wychowawczym dziecka i młodego człowieka. Rodzina jest coraz bardziej spychana na boczny tor, czemu służy zarówno promowany w mediach model życia, jak i prawodawstwo.
Samo macierzyństwo w mainstreamie jawi się jako kolejne narzędzie opresji, przy czym jej podmiot rysuje się w sposób bardzo niejasny, skoro bowiem również mężczyźni ulegają swoistej antynatalistycznej propagandzie, trudno jest im zarzucić, że to oni są źródłem pro-prokreacyjnego nacisku na kobiety. W publicystyce, zarówno tej feministycznej, jak i idącej za nią tej gwałtowniejszej, opowiadającej się za rozmyciem funkcji i ról społecznych, mówi się więc o społeczeństwie, które ową opresyjność generuje. Jednym słowem, wszyscy jesteśmy winni zniewoleniu kobiet i przymuszaniu ich do macierzyństwa oraz przyjmowania funkcji matek i żon, nawet jeśli tego nie robimy. Struktura jest zła sama w sobie.
Feministki, w swej klasycznej, że się tak wyrażę, postaci, co do tego gotowe byłyby się pewnie zgodzić. Chciały zmiany, pewnie nawet w formach radykalnych. Tak jak w rzeczonym filmie uważały, że świat będzie lepszy, jeśli mocną tożsamość mężczyzny i jego dominację zastąpi się kobiecą. Jednak powoli, acz nieubłaganie odchodzą one do lamusa. Zastępują je osobniki co prawda nadal jeszcze człowiekowate, ale świadomie rezygnujące z określania swej płci, które domagają się afirmacji nawet nie skłonności seksualnej, lecz właśnie owej niedookreśloności siebie. Być może brakuje mi aparatu myślowego, by w pełni wczuć się w taką tożsamość. Kiedyś ludzie niezadowoleni ze swojego statusu dążyli do zmiany w konkretnym kierunku. Niewolnik chciał być człowiekiem wolnym, biedny pragnął być bogaty, być może normalne było to, że ktoś nieakceptujący swego wyglądu, uważający się za brzydkiego, podejmował mniej czy bardziej udane próby, by wydać się sobie i innym ładniejszym. Jednym słowem, chęć zmiany napędzała jakieś działania, dziś napędza je… no właśnie, coś, co trudno jest zdefiniować – niby kryje się pod tym dążenie do akceptacji inności, ale bardzo specyficznej. Wydaje się, że światy wyobrażone przez lewicowych surrealistów potrafią zaskakiwać swymi rozmiarami. W każdym razie dla feministek, jako jednak silnych kobiet, miejsca jest tu raczej niewiele. Rewolucja z pewnością je pożre.
„Taka z ciebie ekscelencja…”
Cytat przeze mnie przytoczony przed chwilą jest niedokończony celowo. Nie wiem, czy na łamach katolickiego pisma słowo, które pada w miejscu wielokropka, byłoby życzliwe przyjęte przez redaktor naczelną, która jest kobietą i której poczucie przyzwoitości mogłoby być w jakiś sposób naruszone. Niemniej wszyscy wiedzą, o co w nim chodzi. Ów defekt nie jest więc chyba znaczący. Czytelnicy w większości orientują się, w czym rzecz, w końcowej scenie filmu okazuje się bowiem, że za całym tym kobiecym światem stoi… mężczyzna. Nie pierwszy zresztą raz mamy do czynienia z taką sytuacją i wcale nie ostatni.
W naszej rzeczywistości rzecz, do której się tu odnoszę, jest bardzo skomplikowana. Pewne sprawy programowane są z dużą dozą cierpliwości przez wielkich strategów reżyserujących procesy społeczne. Trzeba przyznać, że lewicowy marsz przez instytucje, zaproponowany jako alternatywna droga rewolucji przez Rudiego Dutschke w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, był koncepcją zarówno dobrze realizowaną przez jego zachodnioeuropejskich uczniów, jak i świetnie wykorzystywaną przez sowiecki aparat wywiadowczy, który w lewackiej radykalizacji, postulującej anihilację dotychczasowego ładu społecznego, widział doskonałe narzędzie do realizacji swoich celów. Po upadku ZSRR niektórym obserwatorom, być może dotąd czujnym, brakło owej sowieckiej perspektywy, co mogło być jeszcze głębszym kamuflażem dla dalszej dekonstrukcji ładu społecznego na Zachodzie.
W tym miejscu na marginesie przytoczę pewną ciekawostkę. Agenda obyczajowa, jak się ładnie określa afirmację zjawiska LGBT+, jest jednym ze sztandarów lewicy na obszarze objętym zachodnimi strukturami politycznymi. Natomiast jest ona traktowana jako całkowicie wroga przez rządzący Rosją aparat dawnego KGB, będący dziedzictwem państwa sowieckiego, czyli wytworu rewolucji. Samo to powinno wywołać jakieś zainteresowanie mainstreamowych komentatorów, a nie wywołuje, bądź też inaczej – mało kto publicznie wypowiada się o tej ciekawej dychotomii.
„Ekscelencja” jako mężczyzna udawał kobietę, tworzył aparat totalitarnego ładu, którego w każdej chwili mógł być ofiarą, gdyby cała sprawa ujrzała światło dzienne. Oczywiście w filmie rzecz była skonstruowana jako nawiązania do realiów komunizmu, być może nawet były tu jakieś analogie do czasów stalinowskich i czystek, jakie mogły dotknąć każdego, bez względu na to, kim był. Z drugiej strony ekscelencja, gdyby nie nagłe wtargnięcie z „zewnątrz” dwóch „buntowników”, nie miał żadnego wpływu na procesy zachodzące w rządzonym przez niego/nią świecie, bo się bał. Jak się bowiem okazało na samym końcu filmu, oparty na kłamstwie ład łatwo można było zniszczyć.
Wszyscy jesteśmy ofiarami
Łatwo powiedzieć, że to kobiety jakoś szczególnie padają ofiarami obecnej rewolucji, ale byłby to obraz uproszczony. Ofiarami są wszyscy. Jeżeli instytucja rodziny odejdzie do lamusa, to jej miejsce zajmie rzeczywiście omnipotentna instytucja wychowawcza, gdzie władza będzie wytwarzała coraz to kolejne i jednocześnie, dopóki nie wymyśli się sposobu na masową „fabrykację”, coraz szczuplejsze szeregi dzieci całkowicie zindoktrynowanych, które tak jak w filmie, będą miały obowiązek karnego marszu ku czemuś znanemu mi nie tylko z filmu Machulskiego, ale z antyutopii Wellsa, Huxleya czy Orwella, których się trochę w dzieciństwie naczytałem.
Z drugiej strony, mimo że rzecz dotyczy wszystkich, to jednak jednym z ważnych kluczy do przyszłości cały czas pozostaje kobieta. Być może dlatego względem niej tyle się dzieje, bo jeśli będzie ona silna w każdym wymiarze, to eksperymenty budowania nowego człowieka mogą się nie udać. Nie chodzi o to, by wróciła do kuchni i gromadki dzieci i swoje ambicje realizowała w anturażu podomki, papilotów, z nożem w ręce i połcią mięsa na kuchennym blacie. Uważam się za spadkobiercę polskich tradycji myśli endeckiej, a to narodowcy, zaraz po odzyskaniu niepodległości, wprowadzili kobiety do parlamentu II RP, byli w forpoczcie tych, którzy chcieli, by miały one pełne, równe z mężczyznami prawa obywatelskie. W tej idei widzieli sens kontynuacyjny, bo to kobiety przez wiele pokoleń wychowywały kolejne pokolenia Polaków, to one uczyły wiary, to one – może mniej spektakularnie niż mężczyźni, ale pewnie nawet skuteczniej – budowały nowoczesny naród polski. Naturalne więc było, że powinny w państwie polskim mieć równy z mężczyznami głos w sprawach dobra wspólnego. Jest jednak drobne ale, które różni to podejście od rewolucji doby obecnej. Cały czas pozostawały kobietami. Tego prostego składnika świata ktoś chce nas teraz pozbawić.
Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 2 | kwiecień-czerwiec 2023
/mdk