Kto szuka, czego szuka i dlaczego w nieodpowiednim miejscu? Być może tytuł felietonu sprowokował tego typu pytania. Jeśli, co daj Boże, ktoś się zainteresował, spieszę z wyjaśnieniem. Chodzi o osoby związane z szeroko rozumianym KNS-em i ich poszukiwanie balansu pomiędzy wymiarem teoretycznym a praktycznymi zastosowaniami. Do pewnej refleksji i zadania prostego i wcale nie aż tak nowego pytania skłoniły mnie dwa, nazwijmy to zdarzenia. Jedno było związane ze snem, a właściwie marzeniem. Drugie zaś z pewną rozmową w Radiu Civitas.
Tak, miałem sen. Nie taki przełomowy jak miał onegdaj pewien wielki działacz wolnościowy, ale jednak. Śniło mi się, że po opublikowaniu pewnego artykułu w Kwartalniku Społeczeństwo rozdzwonią się telefony redakcyjne, grzać się będą skrzynki mailowe, a listonosze, nie nadążą przynosić listów z polemikami. Obudziłem się z mieszanymi uczuciami – obawami, bo sprawa poważna i satysfakcją, bo dla redakcji pisma naukowego ruch intelektualny to wymarzona sytuacja. Niebawem senny scenariusz miał się zrealizować. Zrealizował się jednak tylko we wstępnym fragmencie. Artykuł się ukazał, ale maili nie było, listonosz nie zajrzał, a rozdzwonił się … jeden telefon. Kto śledził moje teksty czy podcasty wie, że chodzi o tekst p. prof. Anieli Dylus „Najpilniej strzeżona tajemnica? O kondycji katolickiej nauki społecznej”. Ta wnikliwa analiza stanu katolickiej nauki społecznej w wymiarze wiedzy, jak również chrześcijańskiego ruchu społecznego spotkała się z przemilczeniem środowiska. Mimo, że jak się można domyślać z tytułu publikacji, wymowa nie była optymistyczna, a zatem winna się spotkać z troską albo z polemiką.
„Ośmielam się postawić tezę – napisała prof. Dylus - że kondycja katolickiej nauki społecznej w Polsce w obu wyróżnionych tu wymiarach jest marna. Sporo gorzkiej prawdy mieści się w żartobliwym powiedzeniu, że nauka społeczna jest najlepiej strzeżoną tajemnicą Kościoła”. Dobrze dla tezy, a nie dobrze dla KNS, tekst zawiera pełną argumentację. Jednym z wielu zarzutów postawionych przez Autorkę był olbrzymi kłopot z przełożeniem analizy teologicznej ze wsparciem nauk pomocniczych na pewne konkretne rozwiązania praktyczne albo ocenianie pewnych procesów, zdarzeń czy decyzji bez kierowania się sympatiami politycznymi czy ideologicznymi uprzedzeniami.
Dlaczego publikacja nie spotkała się z reakcją? Można snuć tutaj różne, mniej lub bardziej pesymistyczne scenariusze. Temat na osobny felieton i chyba innego autorstwa.
Teraz o drugim wspomnianym zdarzeniu. W ramach nazwijmy to auto-intertekstualności pozwolę sobie nawiązać do podcastu, który miałem przyjemność nagrać dla Radia Civitas. Nie dlatego, że z próżności uważam, iż był taki odkrywczy i świetny, ale żeby nie wyważać drzwi, które się samemu otworzyło. Byłby to przejaw, delikatnie mówiąc, nieroztropności. Otóż w audycji wskazałem rozmowę red. Piotra Sutowicza z dr. Sławomirem Sowińskim jako dobry przykład rozmowy o aktualnej sytuacji w duchu KNS, ale bez zbędnej naukowości i z odniesieniem praktycznym. Interlokutor, bez zadęcia akademickiego próbował wskazywać na pewne rozwiązania trudnych okołowojennych kwestii, szukając inspiracji w katolickiej nauce społecznej. Okazało się, że korzystając ze znajomości np. zasady dobra wspólnego czy pomocniczości można niejako „na gorąco” zaproponować jakieś kierunki działań dla państwa i mniej lub bardziej sformalizowanej wspólnoty międzynarodowej. Celowo wspominam o tych dwóch podmiotach, gdyż to one są szczególnie zobowiązane dbać o dobro wspólne – oczywiście, na poziomie pewnych rozwiązań praktycznych i skuteczności procesu decyzyjnego. Co ciekawe, dr Sowiński nie odwoływał się do skomplikowanych KNS-owych analiz, nie cytował kilkunastu dokumentów i nie epatował niezrozumiałą terminologią.
Co łączy twe „zdarzenia” z tytułem? Może warto sobie zadać pytanie, czy ta, na pewno niepokojąca, niemożność lub kłopotliwość katolickiej nauki społecznej w wypracowywaniu rozwiązań praktycznych nie jest związana z tym, że próbujemy bohatersko rozwiązywać problemy społeczne, które w świetle KNS nie powinny być tak definiowane i skupiać na sobie całą uwagę, w dodatku często bezowocnie. Może te „KNS-owe” problemy społeczne są umiejscowione znacznie głębiej, w innym kontekście. Wydaje się, że brakuje takiej głębszej refleksji - czy przypadkiem nie zgubiliśmy właściwej perspektywy. Może warto np. chociażby na chwilę wrócić do słów prof. Gogacza, który tak umiejscawia problemy społeczne, którymi winna zająć się katolicka nauka społeczna:
(…) problemami społecznymi są podstawowe potrzeby człowieka, do których zaliczam miłość, wiarę i nadzieję, wiązanie się osób najpierw z osobami, a wtórnie z rzeczami i poglądami; zarazem nieutracalność miłości, która jest potrzebą zbawienia. Można teraz wyróżnić: problemy społeczne dotyczące wspólnot i dotyczące osób. Problemy społeczne dotyczące wspólnot to powodowanie rozumienia sensu życia, powiązań z ludźmi w humanizmie oraz powiązań ludzi z Bogiem, w religii. Problemem społecznym staje się też prawidłowa realizacja humanizmu i religii, odpowiedzialność za powiązania z ludźmi i z Bogiem, miejsce i rola człowieka we wspólnocie, a także w tej wspólnocie, która jest Kościołem. Problemem społecznym jest ponadto odnoszenie się do ludzi na poziomie miłosierdzia i złożony temat odchodzenia od Boga, nazywany ateizmem. Wyznacza to problem nauczania zgodnego z prawdą, uwzględnienia w studiach tematu filozoficznej identyfikacji rzeczywistości, a także prawidłowej identyfikacji religii. Problemy społeczne dotyczące osób to z kolei stan lub sytuacja, w których człowiek się znajduje: jego młodość, wiek dojrzały, starość, choroba, samotność, małżeństwo, rodzina, kapłaństwo, życie zakonne, poziom wykształcenia i rozumień, poziom powiązań z ludźmi i z Bogiem, moralna świętość człowieka. Wszystkie inne problemy są swoiście dodatkowe, nawet jeśli są dotkliwe i bolesne (…).
Oczywiście ten fragment z książki „Życie społeczne w duchu Ewangelii” jest tylko jednym z głosów, które można wziąć pod uwagę. Czas wojny, który dzieje się tak blisko nas i zagrożenie, które jest bardzo realne, siłą rzeczy powoduje, że obok postaw realnej pomocy bliźnim, nasze refleksje, może nawet nieświadomie, kierujemy ku pewnym fundamentalnym problemom. Może właśnie wtedy, kiedy sięga się do głębi, bez zbędnego teoretyzowania i dyktatu rozwiązywania różnych szczegółowych i specjalistycznych kwestii, paradoksalnie łatwiej znajdować sposoby na moralną ocenę i rozwiązania praktyczne wyzwań rzeczywistości. Może np. dlatego wspomniana narracja dr. Sowińskiego była bardzo przejrzysta, zdroworozsądkowa, a propozycje tak zwykłe, że aż ciekawe…
/em