Zbliżają się Święta i wypadałoby, żeby ten tekst był tylko i wyłącznie radosny. Ale tak patrząc tylko po ludzku to trochę ciężko o tę radość. Historia, jak wiemy, bardzo mocno przyspieszyła. Wokół nas dzieje się wiele ludzkich tragedii, w skali całego narodu. Z drugiej strony może właśnie w takim trudnym czasie tym bardziej trzeba z nadzieją spojrzeć w żłobek Betlejemski? W sumie to skończę ten tekst już na samym początku stwierdzając: nie może, a na pewno!
Stajenka jest jak latarnia, wskazująca drogę. W ostatnią niedzielę na mszy świętej, na której byłem, ksiądz w czasie homilii zachęcał do pojednania się z tymi, z którymi jeszcze się nie pojednaliśmy. Argumentował to tak: jeśli nie pogodzicie się tej nocy wigilijnej, to możliwe, że nie pogodzicie się już nigdy. Coś jest na rzeczy. Niejeden z nas zna z przekazów rodziny czy znajomych sytuacje kiedy do pojednania się pomiędzy zwaśnionymi członkami rodzin czy przyjaciółmi dochodziło albo na łożu śmierci albo właśnie przy wigilijnym stole. Taki dziwny krąg życia i śmierci. Coś jest w naszej naturze, że przyjście Pana Boga na świat i odejście człowieka z tego świata do Niego sprawia, że przewartościowujemy wiele rzeczy.
Nie inaczej było zimą 1914 roku, gdy w noc wigilijną żołnierze Ententy, a z drugiej strony Państw Centralnych wyszli z okopów, by złożyć sobie życzenia, podzielić się opłatkiem, wypić wspólnie herbatę. W tym wydarzeniu, które już się nie powtórzyło ze względu na opór dowódców wyższego szczebla, jest coś niezwykle tragicznego i wzniosłego zarazem. Czyli coś bardzo… ludzkiego.
Nie chcę psuć świątecznych nastrojów, ale gdy my dzisiaj uwalniamy głowę od trosk szarej rzeczywistości choć na te kilka dni, to wcale nie tak daleko od nas ktoś znowu spędzi Boże Narodzenie w okopach. I tutaj możemy być w zasadzie pewni, że nikt nie wyjdzie z opłatkiem na ziemię niczyją. Piszę to po to, bo myślę, że jesteśmy im winni modlitwę.
/mdk