Kolumbia – to już nie jest ten sam kraj, co dawniej

2023/06/1
90 1 Fot Piotr Ewertowski
Fot. Piotr Ewertowski

Stwierdzenie z tytułu zazwyczaj używane jest przy określaniu czegoś negatywnego oraz wyrażaniu nostalgii za lepszymi czasami. Jednak w przypadku Kolumbii ma to zgoła inne znaczenie. W ostatnich dekadach zaszło tam wiele pozytywnych zmian.

Kolumbia nadal kojarzy się z brutalnymi kartelami narkotykowymi z Medellín oraz Cali, w czym zasługi ma też zapewne pewien słynny serial. Do tego obrazu należy dodać czające się w dżungli partyzantki, wojnę domową, powszechną korupcję i ogromną biedę. Nie chcę powiedzieć, że we współczesnej Kolumbii te zjawiska nie występują w ogóle, ale mają mniejszy zasięg niż dawniej. W ważnych ośrodkach turystycznych turyści mogą czuć się bezpiecznie (choć zawsze należy mieć na uwadze, że to nadal Ameryka Łacińska). Obecna Kolumbia uważana jest przez wielu Latynosów za jedną z najstabilniejszych gospodarek w regionie, a zwłaszcza uznawane niegdyś za jedno z najniebezpieczniejszych na świecie miasto Medellín, dokąd ciągną rzesze imigrantów szukających lepszego życia oraz tzw. digital nomadzi, chcący pracować w przyjaznych pod względem klimatu i stylu życia warunkach. Do tego trzeba dodać niezwykle przyjaznych Kolumbijczyków, którzy są skarbem narodowym tego kraju.

Czemu tutaj tak zimno?

Po drodze z Meksyku, gdzie obecnie mieszkam, do Kolumbii czekało mnie jednak wiele nieprzyjemnych przygód. Osoby lecące z tego kraju do Kolumbii, i to jeszcze przez Panamę, nadal bywają traktowane podejrzliwie. Już na początku, na lotnisku w Guadalajarze, czekała mnie dodatkowa kontrola dokumentów, gdy okazało się, że mam bilet do Panamy, gdzie miałem przesiadkę w drodze do Medellín. Później odmówiono mi wejścia na pokład samolotu. Po długiej nocy wykłócania się z przedstawicielami przewoźnika przełożyłem lot na kilka dni później.

W końcu, kiedy udało mi się dotrzeć do Kolumbii, ten kraj przywitał mnie… chłodem. Nie, nie chodzi o przenośny chłód, bo akurat ludzie w Medellín są niesamowicie życzliwi i otwarci – stanowią idealny przykład naszego polskiego powiedzenia „do rany przyłóż”. Ten chłodny wiatr, który sprowokował mnie do założenia kurtki, początkowo mnie zdziwił. Byłem przecież prawie przy samym równiku! Trzeba jednak pamiętać, że port lotniczy José María Córdova leży na wysokości ponad 2100 m n.p.m. Medellín znajduje się w Kordylierze Środkowej Andów. Centrum i dzielnice położone kilkaset metrów niżej mają już inny, dużo cieplejszy klimat. Medellín nazywane jest miastem wiecznej wiosny.

Najbardziej dała mi w kość Bogota, gdzie w ciągu dnia bywało gorąco, ale wieczorami temperatura spadała. Zimny, przenikliwy wiatr był wyjątkowo dokuczliwy, gdy czekałem na autobusy, które spóźniały się po dwie godziny albo nie przyjeżdżały w ogóle. Stolica Kolumbii usytuowana jest na wysokości 2640 m n.p.m. Znajdowałem się wyżej niż Rysy!

Santa Fe

Podobnie jak Medellín, dzielnice Bogoty położone są na różnych wysokościach. Przekłada się to na różnice nie tylko w klimacie, ale też w zachowaniu ludzi oraz poziomie ich życia. Mówiąc bardzo ogólnie, im wyżej, tym biedniej i mniej bezpiecznie. Przykładem wyjątku jest tutaj słynna dzielnica Santa Fe w Bogocie, która znajduje się de facto w centrum miasta, a opanowana jest przez narkotyki, prostytucję i przemoc. Jak mi wspominał jeden z polskich misjonarzy, jego parafia w tej dzielnicy „składała się głównie z burdeli”. Kobiety szły do kościoła, by pomodlić się przed pracą albo z niej wracając, ale o spowiedzi czy zorganizowaniu dla nich duszpasterstwa nie było już mowy. Gdy tylko takie pomysły się pojawiały, to przychodziły pogróżki od alfonsów. Takie klimaty.

W Santa Fe byłem z fundacją, która zorganizowała jasełka dla dzieci z tej okolicy. Później razem z miejscową sławą Carlosem Gutierrezem „Caliche” – aktorem teatralnym, którego można też zobaczyć w niektórych serialach meksykańskich i na Netflixie – oraz z jego dziewczyną wybraliśmy się do El Castillo de las Artes (Zamek Sztuk). To miejsce zostało założone w 2020 roku, by poprzez sztukę przemieniać rzeczywistość dzielnicy Santa Fe. Rzeczywiście, przynosi to efekty. Pracownicy i wolontariusze pomagają mieszkańcom rozwijać się i powoli przeobrażać Santa Fe w coś więcej niż tylko miejsce biedy i przemocy. Instytucja mieści się w budynku, który poprzednio był domem publicznym. To swoisty symbol – tak Zamek chce przekształcić tę dzielnicę. W Castillo można oglądać dzieła stworzone przez mieszkańców. Niektóre pokazują traumy, jakie przeżyli.

Wypada dodać, że projekt ma charakter lewicowy. Jego twórcy byli wyjątkowo zdziwieni, gdy się dowiedzieli, że pracuję w katolickiej redakcji. Niemniej było to ciekawe doświadczenie, bo robią też rzeczy naprawdę dobre i pomagają ludziom.

Wzgórza należą do barrios populares, czyli dzielnic biedy, a w wyższych partiach – prawdziwej nędzy. Przypomina to brazylijskie fawele. W rejonach naprawdę ubogich ludzie żyją w domach z aluminium lub kartonu, a dzieci cieszą się, jeśli mogą zjeść chociaż jeden ciepły posiłek dziennie. Gdy razem z pracownikami fundacji Amigos Misión Colombia rozdawaliśmy prezenty bożonarodzeniowe w osiedlach nędzy Bogoty, widzieliśmy radość tych dzieci, że mogły otrzymać coś na święta. Niektóre opowiadały straszne historie o tym, jak zamordowano ich rodziców. Nie jest to jednak cała prawda o tych dzielnicach, a z mieszkańców takich miejsc nie wolno robić potworów. To oni stanowią pierwsze ofiary panującej tam przemocy. Ponadto są tam też przecież ludzie, którzy walczą o lepszą przyszłość i chcą przemienić te okolice. To z nimi współpracuje wspomniana fundacja. Jej wolontariusze mogą tam przyjeżdżać raz na jakiś czas, a na miejscu musi być ktoś, kto dobrze zna to środowisko i tam mieszka. To prawdziwi bohaterzy, którzy nie tracą nadziei nawet w sytuacjach, które wydają się bez nadziei. Są motorami zmian.

Comuna 13

Comuna 13 w Medellín to przykład radykalnego i niezwykłego przeobrażenia – tak zadziwiającego, że dzisiaj ciągną tam tłumy turystów, by zobaczyć je na własne oczy. Kiedyś była to dzielnica opanowana przez gangi, lewicowe partyzantki zwane guerrillas, grupy paramilitarne i przemoc, obecnie – miejsce sztuki. Sądzi się generalnie, że to sztuka zmieniła oblicze Comuny 13. Jest to częściowa prawda. Murale, które turyści tam oglądają, są świadectwem tego, że działalność artystyczna ma pozytywny wpływ na rozwój dzielnicy. Ale to nie wszystko.

Trzeba pamiętać, że ta dzielnica była niemal odseparowana od miasta, znajdowała się na peryferiach. Ukształtowanie terenu sprawiało, że samo poruszanie się pomiędzy różnymi częściami Comuny sprawiało trudność, a już zejście w dół, do miasta, i wspięcie się wyżej wymagało czasu i wysiłku. Władze postanowiły zamontować tam schody elektryczne, które stały się niejako łącznikiem pomiędzy odległymi i położonymi wysoko rejonami Comuny 13 a resztą miasta. Rozbudowano też komunikację miejską. Mieszkańcy Comuny 13 mogą wsiąść do metra na stacji San Javier i szybko znaleźć się w centrum. Dzisiaj w niektórych barrios populares, w tym w Comunie 13, funkcjonuje tzw. metrocable, czyli swoista kolejka górska, która umożliwia wygodny dojazd do osiedli położonych wysoko. Widok z wagoników bywa naprawdę niesamowity! Samo przejechanie się stanowi już niezłą atrakcję turystyczną. Polecam korzystanie z niej szczególnie wieczorem, gdy można podziwiać oświetlone, malownicze wzgórza. Z pewnością łatwa dostępność dla turystów sprawia, że to kolejny impuls do radykalnej zmiany wizerunku okolicy.

Nie wszystko jednak działo się tak pięknie. Ważnym punktem w procesie przemiany Comuny 13 była operacja Orión. W październiku 2002 roku wojsko kolumbijskie przy pomocy grup paramilitarnych dokonało pacyfikacji dzielnicy, by uwolnić ją z rąk guerrillas. Całą akcję wspierały śmigłowce szturmowe, które ostrzeliwały teren. Możemy się domyślić, że operacja miała brutalny przebieg. Liczba ofiar, w tym cywilnych, pozostaje tematem kontrowersyjnym.

Nie można powiedzieć, że wszystkie partie Comuny 13 są bezpieczne, zwłaszcza nocą, ale nie jest to już rejon, gdzie nie można wejść. Szczerze mówiąc, zgubiłem się tam pośród krętych i górzystych uliczek. Co więcej, robiłem zdjęcia i sprawdzałem mapę na telefonie, choć z zachowaniem ostrożności. Mieszkańcy pytali się życzliwie, czy mogą mi pomóc odnaleźć drogę.

To jest generalnie klimat Medellín. Mieszkańcy są tutaj uśmiechnięci, ekstremalnie życzliwi, chętni do pomocy, rozmowni, gościnni. Nie dziwię się, że ludzie z całego świata znajdują tutaj idealne miejsce do życia i pracy zdalnej. W takich dzielnicach jak Laureles czy Poblado roi się od biur coworkingowych. W czasie przerwy w pracy można z kubkiem kawy w ręku podziwiać przepiękny pejzaż gór otaczających miasto. Towarzyszy mu też przepełniona muzyką atmosfera. Na ulicy, z restauracji, z głośników w metrze dobiegają często rytmiczne dźwięki cumbii oraz salsy. Nic dziwnego, cumbia powstała przecież w Kolumbii, a obecnie za światową stolicę salsy uznawane jest kolumbijskie Cali, choć ten rodzaj muzyki powstał w USA z połączenia rytmów kubańskich z bardziej nowoczesnymi zachodnimi.

Mieszkańcy Bogoty wydają się być odmienni pod względem charakteru i zachowania. Są przyjaźni, ale bardziej zdystansowani i nie tak gościnni, jak ludzie z Medellín. Nie przypominają też aż tak bardzo stereotypowych, hałaśliwych Latynosów. Na pewno różnią się akcentem. Łatwiej ich zrozumieć. Hiszpański z Medellín jest śpiewny i przypomina włoski pod względem melodii języka. Jest śliczny, ale ciężko było mi go zrozumieć.

Biuro arcybiskupa w centrum handlowym

W Medellín miałem wspaniałych przewodników – Laurę i Francisco. Laura załatwiła mi liczne kontakty i dojścia, dzięki czemu swobodnie mogłem realizować wiele materiałów dziennikarskich. Jest pracowniczką kurii archidiecezji Medellín. Najciekawsze jest to, że kuria znajduje się… w centrum handlowym. Kiedyś cały budynek należał do Kościoła, ale archidiecezja odstąpiła częściowo obiekt. Kuria znajduje się obecnie na trzecim piętrze centrum handlowego Villanueva. Niestety, nie miałem okazji spotkać się z arcybiskupem, a podobno nie trudno o chwilę rozmowy z nim.

Dzięki pomocy Laury mogłem wejść także na generalnie zamkniętą dla turystów wieżę katedry. Razem z zakrystianinem, który po godzinach pracy para się muzyką, weszliśmy na górę. Nie było światła, więc wspinaliśmy się w ciemnościach, używając latarek z telefonów. Nasz przewodnik bał się wejść na sam szczyt. Ja oczywiście poszedłem i było warto, bo wieczorny widok z katedry był imponujący. Nie chciałem zejść.

Sama katedra to jeden z najpiękniejszych kościołów, jakie widziałem w swoim życiu. Nie ma zbyt wielu ozdób, ale jest majestatyczny. Surowe wnętrze przepełnione jest duchem milczenia i modlitwy. Nie wiem, czy chodziłem po tej świątyni z otwartymi ustami, ale nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. Mógłbym tam siedzieć godzinami i patrzeć. Katedrę oddano do użytku w 1931 roku. To przykład nie tak starej sztuki sakralnej, która pokazuje, że wciąż można budować piękne kościoły.

Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 2 | kwiecień-czerwiec 2023

 

/ab

Ewertowski Piotr

Piotr Ewertowski

Historyk, sinolatynista, podróżnik, przewodniczący Oddziału Katolickiego Stowarzyszenia Civitas Christiana w Poznaniu. Naukowo zajmuje się źródłoznawstwem oraz dziejami stosunków europejsko-azjatyckich w czasach wczesnonowożytnych. Obecnie kończy doktorat z historii w Poznaniu oraz studiuje sinologię w Xi'an.

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#reportaż #podróże #Kolumbia #podróż
© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej