Odpowiada: o. Józef Augustyn SJ
Co robić, aby przemijanie mojego życia nie budziło we mnie smutku i zniechęcenia?
Trzeba uznać, że przemijanie jest podstawowym, naturalnym elementem każdego życia na ziemi, podobnie jak wszystkie przemiany i procesy związane z życiem biologicznym, psychicznym, intelektualnym, duchowym. Każdy przejaw życia na ziemi związany jest z upływem czasu. Jest to integralny element pewnej filozofii, która jest konieczna każdemu, niezależnie od wyznawanej religii czy światopoglądu.
Dla nas, chrześcijan, przemijanie życia jest podstawowym elementem doświadczenia wiary w Boga. Życie pochodzi od Boga, jest Jego darem. Bóg dwukrotnie powołuje nas do życia: najpierw do życia ziemskiego, a później do życia wiecznego. Nasze życie trzeba traktować jako wyjście od Boga i zmierzanie ku Niemu. Ta właśnie świadomość jest zasadniczym źródłem pozytywnego stosunku do przemijania. Budzi ono smutek i zniechęcenie szczególnie wówczas, kiedy człowiek chciałby zatrzymać życie tylko dla siebie i używać go w konsumpcyjny sposób. Rozczarowanie i smutek budzi przede wszystkim przemijanie przyjemności związanych z życiem, szczególnie zaś z życiem zmysłowym. Im człowiek więcej goni za przyjemnością, tym ona bardziej oddala się od niego. I to właśnie stanowi przyczynę smutku.
Kiedy życie ma wyraźny i jasny cel oraz sens, kiedy robimy rzeczy ważne, wówczas przemijanie staje się oczywistym elementem istnienia. Kiedy wypełniamy swoje dni pracą, służbą, modlitwą, upływający czas przyjmowany jest jako dar, dzięki któremu możemy robić rzeczy dobre dla siebie, dla bliźnich i dla Boga. Człowiek, który z zaangażowaniem i nie bez trudu pracuje w ciągu dnia, nie dziwi się, iż słońce zachodzi. Jest to dla niego oczywiste. Człowiek zmęczony całodzienną pracą cieszy się, iż nadchodzi wieczór i będzie mógł nieco odpocząć. Podobnie człowiek ciężko nieraz utrudzony życiem cieszy się, że ono przemija. Nie jest to bynajmniej ucieczka od życia.
Życzliwiej patrzymy na przemijanie szczególnie wówczas, kiedy dotykamy życia od drugiej strony, a mianowicie: trudu, walki, znoju, cierpienia, bólu. Doświadczamy nierzadko prawdziwości tego, co mówi Księga Rodzaju o człowieku: mężczyzna pracuje w pocie czoła, a kobieta rodzi w bólu (por. Rdz 3, 16–19). Człowiek zrodzony z niewiasty dni ma krótkie i niespokojne – mówi z odcieniem goryczy, ale i z wielkim realizmem życiowym Hiob (Hi 14, 1). W chwilach cierpienia mamy ochotę powtórzyć za nim inne słowa: Moja dusza wstręt czuje do życia (Hi 10, 1). Wobec takich doświadczeń przemijanie wydaje się nam łaskawością Boga, który zabierając nam życie i tchnienie (por. Hi 34, 14), wyzwala nas jednocześnie z cierpienia i udręki życia.
Doświadczeniem, które w sposób najgłębszy nadaje sens przemijaniu, jest miłość naznaczona oddaniem, służbą i ofiarą. Chodzi zarówno o miłość ludzką: miłość narzeczeńską, małżeńską, rodzicielską, przyjacielską, jak też nadprzyrodzoną miłość do Boga. Narzeczeni, którzy się prawdziwie i ofiarnie kochają, nie żałują, że czas narzeczeństwa przeminął: cieszą się bowiem pełną miłością małżeńską i rodzicielską. Małżonkowie-rodzice również nie żałują, że starzeją się: doświadczają bowiem wielkiej radości ze wzrastania swoich dzieci. Osoby, którym było dane w życiu odczuć głębię i pełnię miłości Boga i ludzi, doświadczają sytości życia. Śmierć nie tylko nie jest dla nich zagrożeniem, ale wręcz przeciwnie – koniecznym dopełnieniem ludzkiego życia i otwarciem się na życie pełniejsze: życie wieczne. „Mógłbym już umrzeć. Dość się już nażyłem” – są to piękne słowa starego człowieka, które przypominają słowa Symeona po spotkaniu z Dzieciątkiem Jezus w świątyni jerozolimskiej: Teraz, o Władco, pozwalasz odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa (Łk 2, 29).
„Co robić, aby przemijanie mojego życia nie budziło we mnie smutku i zniechęcenia?”. Może mniej zajmować się sobą i samym przemijaniem, a bardziej wychodzić ku innym: ku bliźnim i ku Bogu. Zamiast melancholijnie myśleć o upływającym czasie, trzeba nam raczej „spieszyć się kochać ludzi”, ponieważ „tak szybko odchodzą” (ks. Jan Twardowski); i kochać Boga, ponieważ my sami również szybko odchodzimy z tej ziemi.
„W dniu, w którym śmierć zapuka do twych wrótni, cóż ty jej ofiarujesz? – pyta Rabindranath Tagore. – Postawię przed gościem pełne naczynie mojego żywota: nie puszczę go z próżnymi rękoma. Całe słodkie winobranie mej jesieni, mych nocy letnich, całe żniwo i wszystkie zyski pracowitego żywota położę przed nią na schyłku dni moich, gdy śmierć zapuka do mych wrótni”. Ofiarowany nam w życiu czas jest wielkim naczyniem otrzymanym od Stwórcy, które mamy napełniać owocami dobra i miłości.
Artykuł ukazał się w numerze 11/2006.