
Uczony w Prawie wystawia Jezusa na próbę i pyta Go, jak ma osiągnąć życie wieczne. Jezus odsyła uczonego do tego, co znajduje się zapisane w Prawie żydowskim. O dziwo uczony nie wskazuje na jakiekolwiek przykazanie, czy przepis ze zwyczajowego prawa żydowskiego, ale cytuje przykazanie miłości Boga i bliźniego, które, jak wiemy, w opinii Jezusa jest największym z wszystkich przykazań. Jezus chwali jego odpowiedź, ale uczony w Prawie stawia kwestię, kto tak naprawdę jest jego bliźnim.
Życie wieczne zaczyna się już tu na ziemi i aby je osiągnąć, trzeba dostrzec bliźniego i jego potrzeby. Nie było to takie oczywiste dla pobożnych Żydów z czasów Jezusa, bo według ówczesnej interpretacji bliźnim był tylko rodak z Narodu Wybranego. O ile stosunkowo prosto było przyjąć nakaz miłości Boga, o tyle miłość bliźniego pozostawała dyskusyjna. Jezus uzależnia osiągnięcie życia wiecznego nie tyle od dobrego zrozumienia najważniejszego przykazania miłości Boga i bliźniego, ale od czynów miłosierdzia, które na jego bazie człowiek uczyni. Dlatego opowiada przypowieść.
Jest to słynna przypowieść – dobrze znana – zakorzeniona również w kulturze i literaturze czerpiącej ze wzorców chrześcijańskich. Nazywamy ją przypowieścią o dobrym samarytaninie. Napadnięty i zraniony człowiek nie otrzymuje potrzebnej pomocy od swych pobratymców i to jeszcze ludzi o – wydawać by się mogło – głębokiej pobożności. Jeden jest przecież kapłanem, a drugi lewitą, a zatem członkiem rodu kapłańskiego. Poszkodowany otrzymuje natomiast pomoc od cudzoziemca – samarytanina, który był członkiem narodowości pogardzanej przez Żydów. Ten cudzoziemiec w swoim miłosierdziu robi znacznie więcej, niż musi. Nie tylko doraźnie wspiera pobitego człowieka, ale zapewnia i opłaca mu opiekę, aż do swego powrotu.
To jest źródło życia wiecznego – miłosierdzie praktyczne. Nie tylko wzruszenie nad poszkodowanym, nie tylko chwilowe zainteresowanie, ale kompleksowa pomoc i dbałość o drugiego człowieka. Największym wrogiem życia wiecznego jest ubóstwianie świętego spokoju i związana z tym obojętność na to, co mnie otacza. Stwierdzenie "a co mnie to obchodzi" to prosta droga do piekła, jakkolwiek groźnie by to nie brzmiało. Nie wystarczy bowiem nie czynić zła w swoim życiu – trzeba czynić dobro. Należy niemalże szukać okazji do czynienia dobra.
Dziś łatwo dać się nabrać na podstęp noszący nazwę "przecież są od tego fachowcy". To prawda, są służby ratunkowe, medyczne, opieka społeczna. Wszystko to prawda, ale nie jest to rzeczywistość, która może nas dyspensować od zainteresowania drugim człowiekiem, albowiem ten człowiek otoczony profesjonalną opieką może zwyczajnie potrzebować drugiego człowieka, który wysłucha jego opowieści i postara się go zrozumieć.
/ab