Komentarz do bezterminowego zawieszenia beatyfikacji prymasa Stefana Wyszyńskiego, zaplanowanej na 7 czerwca 2020 r., w związku z panującą pandemią.
Odłożenie tej beatyfikacji to symbol ale i zadanie.
Osobiście źle przyjąłem informację sprzed kilku dni o tym, że beatyfikacja kardynała prymasa Stefana Wyszyńskiego została odłożona na bardziej korzystny czas. Z jednej strony jest ona zrozumiała: obostrzenia związane z medialną pandemią spowodowałyby ograniczenie jej zasięgu do skromnych rozmiarów. A wiadomo, Prymas był symbolem katolicyzmu masowego, może więc niektórzy uważaliby taką beatyfikację za chichot historii, symboliczne zwycięstwo tych, którzy za jego życia kontestowali jego postawę, zarzucali mu coś, co dziś pewnie nazwalibyśmy populizmem. Poza tym, zupełnie uczciwie, ta beatyfikacja odbywająca się z udziałem mas miałaby szansę stać się hołdem dla nowego błogosławionego dokonaną przez naród. Tymczasem skromne uroczystości, choćby transmitowane przez ileś tam mediów, trochę by tę wymowę osłabiły. W końcu trzeba pamiętać, że los taki spotkał też inne beatyfikacje, jakie miały się w świecie w tym samym czasie odbyć, Stolica Apostolska przeniosła w czasie cały szereg innych spotkań, przede wszystkim tych o zasięgu światowym. Zdaje się, że także nasze czcigodne piesze pielgrzymki do Matki Bożej też są poważnie zagrożone. Gorzej, na swe I komunie święte, a więc coś bardzo ważnego z punktu widzenia życia chrześcijańskiego, czekają tłumy dzieci. W tym kontekście los, jaki spotkał Prymasa i nas czekających na dzień 7 czerwca, wydaje się czymś jakby naturalnym.
Z drugiej jednak strony, zgadzam się z redaktor Agnieszką Bugałą, autorką felietonu opublikowanego na stronach internetowych tygodnika „Niedziela” pt. „Potrzebowaliśmy tej beatyfikacji”. Ten tekst zrobił na mnie duże wrażenie. Tak, „potrzebowaliśmy” jej, ale i ciągle potrzebujemy, na nią czekaliśmy i jak widać jeszcze czekać musimy, nie mamy wyjścia. Powinniśmy modlić się o to, by do niej doszło. Wszyscy, zarówno prywatnie jak i we wspólnocie „Civitas Christiana”, zachęćmy do tego innych, na pewno nie możemy obok faktu przesunięcia tej daty, i to na czas nieokreślony, przejść obojętnie. Tę niewątpliwą przykrość, jaka spotkała nas teraz wykorzystajmy do tego, by jeszcze mocniej przylgnąć do naszego Patrona, odkrywać jego nauczanie i duchowość, nauczyć się naśladować jego pobożność, upowszechniać jego myśl, być może w takich, a nie innych realiach okaże się to nad wyraz potrzebne. Ten Patron jest dziś niezwykle ważny. Jego zmagania z rzeczywistością polityczną i społeczną, walka o dusze Polaków i postawa drażniły wrogów. Dziś pewnie też tak jest, wielu chciałoby przysłonić jego życie czcigodną patyną, ograniczyć go jedynie do pomnika, służącego do tego, by raz na jakiś czas złożyć pod nim jakąś wiązankę kwiatków. Nie pozwólmy na to. Nasza pamięć i praca niech będzie żywym pomnikiem, którego sobie życzy patrząc na nas z nieba. Spróbujmy na to spojrzeć z innej strony – spotkała nas chwilowa niedogodność, może nawet daliśmy się ponieść poczuciu klęski. Zróbmy wszystko, by ten czas oczekiwania przekuć w zwycięstwo. Mamy szansę. Prymas nam pomoże.
Szkoda mi, że po siódmym czerwca nie będzie wspomnienia, choćby dowolnego, Prymasa w brewiarzu. Na razie nigdzie nie będzie mogła powstać parafia pod jego wezwaniem. Pamiętam jednak, że będąc uwięzionym przez komunistów, też musiał czekać na swój czas. Czekał Prymas, naród też. Czas stosowny wtedy jednak nadszedł, teraz też nadejdzie.
/mwż