
15 września 2025 przypada 35 rocznica sprowadzenia do Polski prochów gen. Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego, jednego z najbardziej fascynujących bohaterów XX-lecia międzywojennego. Przez kilkadziesiąt lat władze PRL nienawidziły go bardziej niż Żołnierzy Wyklętych, Sanację i Kościół. O nich pisano źle, ale pisano. O nim nie wolno było pisać niczego. Gdy w 1990 roku jego prochy złożono na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie postawiono mu jedynie tandetny nagrobek. Dopiero sławny pisarz i historyk sztuki Waldemar Łysiak upomniał się o grób godny polskiego generała. W latach 1990-2002 poświęcono mu aż dziesięć książek biograficznych i trzy filmy dokumentalne, po czym znów zapadła cisza i dopiero w 2018 roku ukazał się kolejny film. Kim był, że zasłużył na takie koleje losu?
Legenda życia
Był przedwojenną legendą, oficerem, dyplomatą, literatem, poetą, malarzem, scenarzystą, tłumaczem i miłośnikiem koni. Nazwano go pierwszym ułanem II Rzeczypospolitej i ostatnim polskim rycerzem. W czasie I wojny światowej wykazał się szaleńczą odwagą i brawurowymi akcjami. Mawiano, że bał się tylko Komendanta, a poza nim nie bał się nawet diabła. Jako jeden z najbliższych przyjaciół Piłsudskiego znał jego sekretne plany i wykonywał misje specjalne. Z kolei Piłsudski nazywał go najbardziej honorowym polskim żołnierzem i ufał mu absolutnie, bo Wieniawa nie dbał o pieniądze, sławę i zaszczyty, choć mieszkał w pałacach i dosiadał najlepszych wierzchowców.
Jego życie to gotowy scenariusz. Urodził się w szlacheckiej rodzinie w Galicji w 1881 roku, skończył medycynę na Uniwersytecie Lwowskim, studiował w Akademii Sztuk Pięknych w Berlinie, malował obrazy w Paryżu. Po wysłuchaniu paryskiego odczytu Józefa Piłsudskiego w 1914 roku uznał, że Polska ma wodza, i po kilku miesiącach rzucił dobrze zapowiadającą się karierę lekarza wstępując do Legionów jako szeregowiec.
6 sierpnia 1914 roku z 1 Kompanią Kadrową wyruszył z Oleandrów. Trzy dni potem zgłosił się do rtm. Beliny-Prażmowskiego tworzącego pierwszy oddział polskich ułanów, tzw. Beliniaków. Dowodził szwadronem, walczył na froncie, jako adiutant Piłsudskiego, brał udział w wyprawie wileńskiej, kampanii kijowskiej i bitwie warszawskiej. Został odznaczony Virtuti Militari, czterema Krzyżami Walecznych i kilkunastoma innymi medalami.
Po wojnie zamieszkał w warszawskich Łazienkach w Pałacyku Myśliwskim zbudowanym dla ks. Józefa Poniatowskiego, był dowódcą reprezentacyjnego 1 Pułku Szwoleżerów, później 1 Brygady i 2 Dywizji Kawalerii. Otrzymał szlify generalskie, ale na wizytówkach dopisywał z fantazją „były pułkownik” jako miłośnik życia koszarowego wśród ułanów.
Jego inteligencja i polot łączyły się ze zniewalającym urokiem. Bezpośredni, szarmancki i dowcipny, zdobywał salony równie szybko jak pozycje wroga na wojnie. Był królem życia i dobrej zabawy na najlepszych warszawskich dancingach Oazie i Adrii. Z wojskowymi bywał w Europejskim, z artystami w Ziemiańskiej, z dyplomatami w Bristolu. Do dziś przetrwały anegdoty o jego fantazji, np. jak to wracał do domu trzema dorożkami, w pierwszej on sam, w drugiej jego szabla, w trzeciej rękawiczki. Wspominał go płk. Marian Romeyko: „był znany, lubiany i podziwiany od salonów ambasad do karczmy Joska na Gnojnej. Znało go całe wojsko od sztabów wyższych począwszy aż do ostatniej ofermy taborowej. Znały go wszystkie knajpy, kelnerzy, szatniarze.” Miarą jego popularności była anegdota o pewnej pannie, która widząc na ulicy Wieniawę i Piłsudskiego zapytała „kim jest ten starszy pan idący z Wieniawą”.
Był też literatem i autorem barwnych wspomnień. W przedmowie do książki Marcela Duponta „Generał Lasalle”, którą przetłumaczył z francuskiego, napisał: „na świecie istnieją tylko dwa zawody godne wyzwolonego i niepodległego mężczyzny, a mianowicie zawód poety i kawalerzysty”. Jego powiedzonka przeszły do historii, choćby „skończyły się żarty, zaczynają się schody”. Znawcy polityki i jeździectwa muszą zgodzić się z jego maksymą: „W dyplomacji można robić świństwa, ale nigdy głupstw. W kawalerii odwrotnie.”
Był poetą i literatem. W 2002 roku ukazał się zbiór jego kilkudziesięciu wierszy, piosenek, listów i przekładów Baudelaire’a. Przedwojenne czasopisma satyryczne publikowały jego teksty, ale także jego karykatury autorstwa znanych rysowników. Na łamach „Cyrulika Warszawskiego” zagościł ponad sto razy. Przyjaźnił się z poetami Skamandra, dzięki czemu występuje w wielu utworach i wspomnieniach. Julian Tuwim poświęcił mu długi wiersz „Męki z powodu Wieniawy”, a Antonii Słonimski krótką rymowankę: „Dzwoniąc szablą od progu idzie piękny Bolek, ulubieniec Cezara i bożyszcze Polek”.
Jednak to była tylko część jego życia, na co dzień wypełnionego służbą wojskową i dyplomatyczną. Po dojściu Hitlera do władzy Józef Piłsudski zlecił mu tajną misję nakłonienia Francji do interwencji zbrojnej przeciwko III Rzeszy. Francja odmówiła. W 1938 roku został ambasadorem RP w Rzymie, a 17 września 1939 w Rumunii pierwszym Prezydentem RP na uchodźctwie. Wskutek sprzeciwu gen. Władysława Sikorskiego i aliantów po kilku dniach złożył dymisję. Sikorski żywił do niego urazę sięgającą czasów legionowych, a alianci woleli sojusznika słabego i posłusznego, do których Wieniawa nie należał. Po klęsce wyjechał do USA i prosił rząd w Londynie o funkcję w wojsku. Chciał tworzyć legię cudzoziemską i walczyć na froncie. W 1942 roku gen. Sikorski pomimo sporów mianował go ambasadorem RP w Hawanie. Niedługo potem Wieniawa zginął w niejasnych okolicznościach.
Tajemnica śmierci
W grudniu 1941 Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny, a w marcu 1942 gen. Sikorski podczas godzinnej rozmowy w cztery oczy w polskiej ambasadzie w Waszyngtonie powierzył Wieniawie funkcję ambasadora na Kubie z jurysdykcją na Haiti i Dominikanę. Co więcej, była to misja tymczasowa, później Wieniawa miał zostać ambasadorem w Madrycie. Obaj panowie byli zadowoleni z porozumienia dla dobra Polski po latach osobistych i politycznych waśni. 61-letni powiernik Piłsudskiego, generał i dyplomata, był jedną z najważniejszych postaci amerykańskiej emigracji. Przyjaźnił się z gen. Douglasem MacArthurem.
1 lipca 1942 r. o godz. 9 rano w Nowym Jorku miał popełnić samobójstwo wyskakując z trzeciego piętra rezydencji przy Riverside Drive 3 na Manhattanie. Taki komunikat podała polska ambasada. Do dziś powielane są polonijne enuncjacje, że był zapewne wyczerpany klęską Polski, własną bezsilnością i emigracyjnymi sporami, a wyjazd na Kubę uznał za odstawienie na boczny tor. Cytowana jest jego korespondencja pełna rozczarowań, a zwłaszcza dwa listy, w których zwierza się z problemów emocjonalnych ze stwierdzeniem „muszę umrzeć”, choć napisał je dziesięć miesięcy przed śmiercią i w ogóle cała jego twórczość pełna jest egzaltowanych figur. Wielu Polaków miało wówczas podobne przeżycia i pisało podobne listy.
Już następnego dnia po śmierci zaczęto zadawać pytania o prawdziwy przebieg wydarzeń. Istnieją relacje rodziny i znajomych Wieniawy świadczące o jego radości i entuzjazmie. Kierownik ambasady Jan Drohojowski wspominał: „Zapatrywał się różowo na swoje urzędowanie w Hawanie. Byłby dobrze przyjęty. Minister spraw zagranicznych powiedział, że poczytuje sobie za honor wyznaczenie byłego ambasadora, generała i tak legendarnie przystojnego kawalerzysty.”
W 2004 roku historyk Dariusz Baliszewski napisał: „Nie rozumiano, jak to możliwe, by człowiek, u którego nie można było zaobserwować żadnych symptomów depresji czy zdenerwowania, a według świadectwa żony i córki witający je rano w znakomitym nastroju, prowadzący rozmowy telefoniczne o nowej pracy w służbie dla ukochanego państwa, wyszedł na taras i rzucił się na bruk. […] Placówka w Hawanie była dla Ameryki tym, czym dla Europy placówki w Ankarze czy Lizbonie. Tu krzyżowały się najtajniejsze nici wywiadów państw biorących udział w wojnie. Wieniawa ze swym doświadczeniem w tajnej dyplomacji i perfekcyjną znajomością sześciu języków obcych wydawał się człowiekiem wymarzonym do objęcia tego stanowiska. Kupował zresztą letnie garnitury i przygotowywał się do nowej misji. Bilety lotnicze do Hawany zostały kupione na 2 lipca.”
Rzekome samobójstwo budzi wątpliwości z wielu względów. Miało miejsce na dzień przed wyjazdem, w wirze dyplomatycznych przygotowań. Wieczorem 30 czerwca Wieniawę odwiedzili ważni politycy II RP – Minister Przemysłu i Handlu Henryk Floyar-Rajchman, kierownik Ministerstwa Skarbu Ignacy Matuszewski, dyplomata i historyk Wacław Jędrzejewicz. Rozmowy trwały do godziny piątej rano 1 lipca. Kilka godzin później Konsul Generalny w Nowym Jorku Sylwin Strakacz rozmawiał z Wieniawą telefonicznie. Zawiadomił go o telegramie z MSZ o przydziale samochodu w Hawanie oraz o tym, że pieniądze na wyjazd są w drodze. Rozmowa ucieszyła Wieniawę. Powiedział żonie, że idzie się wykąpać, bo o godz. 11.30 miał następne spotkanie. Zaczął nalewać wodę do wanny. Przywitał się jeszcze z właścicielką domu, która później relacjonowała amerykańskiemu reporterowi, że „był w doskonałym humorze”.
Świadkiem tego, co stało się potem, był taksówkarz na ulicy, którego relacja przeczy śmierci samobójczej. Zobaczył Wieniawę w piżamie na tarasie zbliżającego się do otaczającej taras murowanej barierki, która jednak przysłaniała widok z dołu i nie sposób było zobaczyć dokładnie co tam się działo. Potem Wieniawa miał na tej barierce uklęknąć i wykonywać jakieś ruchy rękami. W końcu zastygł patrząc w niebo, „pochylił się i całą skuloną sylwetką nagle spadł”. Pytany o samobójstwo, taksówkarz jednoznacznie zaprzeczył: „Nie, on nie skoczył. On po prostu spadł. Tak jakby nie żył już tam, na górze.” Tę relację cytuje tylko Baliszewski.
Wydane dotychczas książki z opisem śmierci Wieniawy zawierają same sprzeczności. Według jednych zmarł na miejscu, według innych w drodze do szpitala. Budynek ma parter i cztery piętra, czyli w nazewnictwie amerykańskim pięć pięter. Niektórzy autorzy piszą, że Wieniawa spadł z trzeciego, inni że z piątego. Polonijny „Dziennik Polski” z 3 lipca 1942 podał, że w ogóle nie spadł tarasu, tylko z okna. „New York Herald Tribune” dzień wcześniej donosił, że spadł z dachu na szóstym piętrze, gdzie nie ma ani tarasu, ani barierki. Donosił też, że zdarzenie miało miejsce o godz. 10.15, choć polskie źródła podają godz. 9.00. Co więcej, gazeta ta powołuje się na anonimowego chłopca, według którego Wieniawa spadł plecami na sąsiednią posesję, choć polscy autorzy podają, że spadł na ulicę. W polskich relacjach w ogóle brak tego świadka, jest tylko taksówkarz.
Nie wiadomo zatem, skąd Wieniawa wypadł, gdzie upadł, gdzie zmarł, z jakiego powodu i o której godzinie. Brak jest relacji o jakimkolwiek śledztwie. Pewne jest zatem tylko jedno: policja nie ustaliła okoliczności zgonu. Skąd więc wersja o samobójstwie?
W kieszeni Wieniawy rzekomo znaleziono karteczkę z pięcioma zdaniami, jakby list pożegnalny, który też budzi wątpliwości. Autor, który otrzymał przełomową nominację, skończył ważne rozmowy i szykuje się do następnej, jest w doskonałym humorze i idzie się kąpać, za chwilę pisze, że „plączą mu się myśli, nie pamięta nazw miejscowości, nazwisk i faktów z własnego życia, nie może reprezentować rządu i popełnia zbrodnię wobec rodziny”. Są to frazy łudząco podobne do użytych we wspomnianych listach sprzed dziesięciu miesięcy. Autor kopiował sam siebie? Tekst miał być napisany najpierw piórem, potem ołówkiem. Pod spodem widniała litera „B”, choć Wieniawa nigdy tak się nie podpisywał. Ten jedyny dowód samobójstwa został dołączony do protokołu policyjnego, ale nie był poddany oględzinom i wkrótce… zaginął.
Posesję przy Riverside Drive 3 można obejrzeć w Mapach Google. 18 pokoi, 8 łazienek, 9 kominków, 4 tarasy. Mały pałacyk z przepastnymi wnętrzami, w których łatwo się zgubić albo ukryć. Wieniawa z żoną i córką zajmowali tylko część. Nie wiadomo, kto jeszcze tam przebywał. Doprawdy trudno sobie wyobrazić lokatora tak prestiżowej rezydencji, który od kilku miesięcy przygotowuje się do przełomowego wyjazdu, ale dzień wcześniej nie może pozbierać myśli, więc pisze o tym na raty na kartce i wyskakuje na bruk. I ta wysokość… Czy samobójcy wyskakują z trzeciego piętra, nawet jeśli jest dość wysokie?
Zginął zatem jeden z kluczowych polskich przywódców tuż przed rozpoczęciem ważnej misji, tak jakby miał nie dotrzeć do celu. W świat poszła wersja o samobójstwie, choć śledztwa nie było, relacje są sprzeczne a dowód zaginął. Przypomina to katastrofę smoleńską, w której zginęli przywódcy, tak jakby mieli nie dotrzeć do celu, w świat poszła wersja o samobójczych zachowaniach na pokładzie, a co się stało z dowodami można obejrzeć w Internecie. Specjaliści od psychomanipulacji wiedzą, że informacja o silnym zabarwieniu emocjonalnym podana natychmiast po zdarzeniu utrwala się w umysłach bardzo mocno.
Znaczące jest też to, że Wieniawa zginął wkrótce po historycznym porozumieniu z Sikorskim, a rok później Sikorski sam stracił życie w niewyjaśnionej katastrofie zaraz po udanym spotkaniu z gen. Andersem. Czyżby nad Polakami umiejącymi się dogadać wisiało fatum? A może stają się niewygodni? Marszałek Piłsudski przestrzegał: w czasach przełomu strzeżcie się agentów.
48 lat po śmierci Wieniawy spełniło się jego życzenie. 15 września 1990 roku jego prochy złożono na Cmentarzu Rakowickim z honorami wojskowymi. Za trumną szedł koń okryty kirem zgodnie z życzeniem zapisanym przez niego w wierszu „Ułańska jesień”. Konia prowadził wachmistrz Antonii Brzozowski, ogrodnik Józefa Piłsudskiego w Sulejówku, który widywał gen. Wieniawę-Długoszowskiego u Marszałka.
/mdk