
6 sierpnia 1945 roku Amerykanie zrzucili bombę atomową na Hiroszimę, a trzy dni później na Nagasaki. Dziesiątki tysięcy ludzi zmarło, a oba miasta zostały zrównane z ziemią… ocalały jednak dwa budynki i 30 osób w ogóle nie ucierpiało. W jaki sposób?
W obu miastach siła rażenia zrzuconych przez Amerykanów bomb była niewyobrażalna – w Hiroszimie szacuje się, że natychmiast po wybuchu zmarło od 80 do 90 tys. osób, a w Nagasaki ok. 10 tysięcy. W wyniku poparzeń i późniejszych chorób życie straciło w Hiroszimie ok. 250 tysięcy, a w Nagasaki 70 tysięcy osób. W obu miastach ostało się po jednym domu znajdującym się w polu rażenia, a ich domownicy przeżyli w dobrym zdrowiu jeszcze wiele lat.
Hiroszima
Bomba „Little Boy” („Chłopczyk”) zrównała z ziemią trzynaście kilometrów kwadratowych miasta, a grzyb dymu sięgał piętnastu kilometrów i był widziany z odległości sześciuset kilometrów. Największych zniszczeń doświadczył teren w promieniu 2 km od miejsca wybuchu. Ostał się tam tylko jeden budynek – dom zakonny braci jezuitów, który od epicentrum dzielił kilometr i zaledwie osiem budynków. Znajdowało się w nim w tym momencie czterech braci – o. Hugo Lasall, przełożony, Francuz; Polak o. Hubert Cieślik oraz dwóch Niemców, o. Hubert Schiffer i o. Wilhelm Kleinsorge. Wszyscy wyszli z eksplozji bez szwanku i żyli jeszcze długie lata.
Siedziba jezuitów powinna być ponad wszelką wątpliwość zniszczona. W takich warunkach nie jest możliwe, aby ktokolwiek przeżył. Nikt w takiej odległości nie powinien zostać przy życiu” – stwierdzili badający zjawisko fizycy z Departamentu Obrony USA.
W domu mieszkało jeszcze osiem innych osób (czterech jezuitów i czterech świeckich misjonarzy). W momencie wybuchu przebywali oni różnych częściach Hiroszimy, jednak i im nic się nie stało. Tak całe zdarzenie opisał o. Schiffer:
Kiedy zanurzyłem łyżeczkę w świeżej połówce grejpfruta, coś nagle błysnęło. Początkowo pomyślałem, że pewnie eksplodował tankowiec w porcie. W końcu Hiroszima była głównym portem, w którym japońskie łodzie podwodne uzupełniały paliwo. Potem nagle potężna eksplozja wstrząsnęła powietrzem. Niewidzialna siła uniosła mnie w górę, wstrząsała mną, rzucała, wirowała niczym liściem podczas jesiennej zawieruchy. Upadłem na ziemię, otworzyłem oczy i zobaczyłem, że wokół naszego domu jest pustka, nie ma nic. Wszystko legło w gruzach. Tymczasem ja miałem zaledwie jakieś niewielkie zadrapania. Ze swoich cel wyszli cali i o własnych siłach zszokowani zakonnicy. Po wyjściu z domu zobaczyliśmy na ganku siedzącego kota. Obok naszego domu nietknięty pozostał też zakonny ogródek z pomidorami i innymi warzywami oraz krzaki winogron. Nic nie zostało zniszczone. Z dachu nie spadła ani jedna dachówka. Nawet trawa wokół była taka sama.
Z kolei o. Cieślik tak po latach opisywał wydarzenie z 1945 roku:
Świat za oknem rozbłysnął niesamowitym światłem. Pomyślałem, że bomba uderzyła niedaleko, może nawet na terenie kościoła. Położyłem się na podłodze, w przejściu między dwoma pomieszczeniami. Po jakimś czasie wszystko ucichło, nie dało się usłyszeć żadnego dźwięku. Podniosłem nieco głowę i rozejrzałem dookoła. Ku mojemu zaskoczeniu, panowała ciemność. Na tyle, na ile byłem w stanie sięgnąć wzrokiem, w każdym kierunku widziałem tylko morze ruin i zniszczenia. Przetrwały tylko resztki odartych z kształtu betonowych budowli i dom księży, z którego właśnie wyszedłem. A to był drewniany budynek.
Na przedmieściach Hiroszimy znajdował się drugi jezuicki dom – nowicjat. Ten budynek również nie ucierpiał w wyniku wybuchu, chociaż okolica cierpiała niemałe zniszczenia. Zaraz po wybuchu bracia, w tym o. Pedro Arrupe, organizowali pomoc i szpital polowy dla rannych. Około godzinę po eksplozji na miasto zaczął padać groźny, błotnisty, radioaktywny deszcz. To zjawisko było przyczyną późniejszej śmierci wielu tysięcy ludzi. Jednak jezuici i z tego wyszli bez szwanku, a narażenie na promieniowanie nie miało żadnego wpływu na ich zdrowie w następnych latach.
Cudownie ocaleni zakonnicy z obu domów byli badani na przestrzeni lat ponad 200 razy, jednak nie wykazywali żadnych oznak napromieniowania, ani innych skutków ubocznych, które mogłaby wywołać bomba atomowa. Dr Stephen Rinehart, szef zespołu ekspertów wojskowych i fizyk powiedział po jednym z badań:
Z naukowego punktu widzenia to, co się przytrafiło tym jezuitom w Hiroszimie, wciąż przekracza wszelkie prawa fizyki. Trzeba przyznać, że musiała tam być obecna inna siła, której moc była w stanie przemienić energię i materię tak, by były one znośne dla ludzi. A to już przekracza nasze wyobrażenie.
O. Schiffer przeżył jeszcze 33 lata. Spotkał się nawet po latach z pilotami bombowca, który zrzucił bombę na japońskie miasto. O. Hubert Cieślik dożył 84 lat i zmarł w 1998 r., a o. Lasalle zmarł w 1990 r., przeżywszy 92 lata. Pod koniec swojego życia często mówił:
Nic nie jest niemożliwe, jeśli zwracamy się do Boga w modlitwie.
Nagasaki
9 sierpnia Amerykanie zrzucili kolejną bombę atomową, tym razem na Nagasaki. Miasto to było znane jako stolica japońskiego katolicyzmu, mieszkało tam prawie dwie trzecie wiernych tego kraju. Miasto zostało doszczętnie zniszczone. Poza jednym budynkiem – klasztorem franciszkanów wybudowanym przez o. Maksymiliana Kolbego kilka lat wcześniej.
W 1930 r., kiedy o. Maksymilian przybył do Japonii, postanowił wybudować w Nagasaki klasztor. Miejscowy biskup wyraził zgodę i dał przyszłemu świętemu do wyboru dwie lokalizacje – jedną był pięknie położony pałac w pobliży katedry św. Marii, największej świątyni chrześcijańskiej na Dalekim Wschodzie, a drugą działka na zboczu góry oddalona od centrum miasta, która nie cieszyła się dobrą sławą ze względu na nieformalne cmentarzysko zwierząt. O. Kolbe nieoczekiwanie wybrał drugą opcję, co po 15 latach okazało się prorocze.
Bomba zrzucona w 1945 r., już po śmierci o. Maksymiliana, wybuchła dokładnie w miejscu, w którym mieściła się katedra św. Marii. Drewniany klasztor franciszkanów był oddalony od epicentrum o 6 km i jedyne zniszczenie, jakiego doznał, to wybite szyby w oknach. Nikomu z przebywających w budynku nic się nie stało.
Jak do tego doszło?
Bracia z Hiroszimy mówili wprost o cudzie za sprawą Matki Bożej Fatimskiej. Wzięli sobie bowiem do serca jej orędzie i odmawiali codziennie w tym domu różaniec. Dom zakonny w Nagasaki jest nazywany „japońskim Niepokalanowem”, ponieważ o. Maksymilian również to miejsce poświęcił Maryi Niepokalanej. Wydawał też japoński odpowiednik „Rycerza Niepokalanej”.
O. Schiffer mówił:
Żyliśmy orędziem Maryi z Fatimy i codziennie wszyscy razem i głośno odmawialiśmy w naszym domu Różaniec.
Ojciec Lasalle, który przeżył po eksplozji jeszcze 45 lat, na pytanie o cud w ich domu odpowiadał:
Matka Boża ocaliła nas z zagłady, byśmy byli świadkami mocy modlitwy różańcowej.
Źródła: naszdziennik.pl, aleteia.org, opoka.org.pl
/ab