Ostatnio wiele się mówi o tym pasie ziemi, bo tak go najlepiej określić, który według mediów ma być kolejnym obszarem objętym konfliktem zbrojnym ściśle związanym z tym dziejącym się na Ukrainie.
Ciągnie się on się wzdłuż granicy mołdawsko – ukraińskiej przez około 200 kilometrów. Jego szerokość wynosi od kilku do kilkunastu kilometrów, nie stanowi on żadnego zwartego terytorium. Formalnie powinien należeć do Mołdawii, jeżeli zgodzimy się co do tego, że kraj ten zasługuje na integralność terytorialną, którą otrzymał od ZSRR. Jeżeli podejść do tego historycznie, to fakt ten może budzić uzasadnione wątpliwości. Terytorium obecnego państwa mołdawskiego pozostawało kiedyś pod wpływem Rusi Kijowskiej, od późnego średniowiecza dzieliło losy Hospodarstwa Mołdawskiego, które w wieku XIX stało się jedną z zasadniczych części składowych Rumunii. Ten obszar został jednak nieco wcześniej, bo w roku 1812, podbity przez carską Rosję. Rumuni uzyskali tę ziemię po I wojnie światowej, by utracić ją w roku 1940 i znowu na krótko odzyskać w latach 1941 – 44. Następnie na długie dziesięciolecia obszar wraz z Naddniestrzem stanowił część ZSRR.
Dzisiejsze Naddniestrze swoje istnienie zawdzięcza włącznie władzy sowieckiej i jej aspiracjom terytorialnym. Ziemia ta nie ma jakiejś jednej spójnej historii, krzyżowały się na niej różne wpływy, np. dzisiejsza północna jej część przynależała kiedyś do I Rzeczypospolitej. Jeżeli Naddniestrze może być uznane za czyjegoś sukcesora politycznego, to byłaby to Mołdawska Autonomiczna Socjalistyczna Republika Radziecka, twór polityczny sowietów, powstały w 1924 roku, który miał być przyczółkiem ekspansji na tereny rumuńskie. „Polskim” – w sensie skierowanym przeciwko Polsce odpowiednikiem tego pomysłu, była Marchlewszczyzna i Dzierżyńszczyzna na terenach Białorusi i Ukrainy. Od początku było to więc narzędzie prowokacji politycznej. Dziś nie jest inaczej.
Obecne Naddniestrze zostało w czasie rozpadu ZSRR wyrwane z terytorium radzieckiej Mołdawii i pozostawione jako narzędzie rosyjskiego wpływu w regionie. Jeśli chodzi o funkcję geopolityczną, to miało tą samą, co owa pseudoautonomiczna „Mołdawia” z czasów przedwojennych, z tym że rzecz była dużo bardziej skomplikowana, bowiem od zachodu nie graniczyła z Rosją a z Ukrainą. Stało się więc to terytorium czymś w rodzaju odosobnionego obozu wojskowego, a jeszcze lepiej byłoby go określić oblężonej twierdzy. Do momentu, w którym Ukraina i Mołdawia nie utrudniały Rosjanom komunikacji z tym obszarem jakoś tam byli w stanie koordynować swe działania wewnątrz naddniestrzańskiej enklawy. W sytuacji obecnej jest to bardzo trudne. Stąd słychać głosy, że Rosjanie chcieliby zająć obszar Budziaku i miasto Odessa by utworzyć morsko lądowe połączenie z enklawą. Tu też leży jedna z przyczyn, dla których Wyspa Węży, która jest możliwym punktem oparcia dla takiej operacji, staje się czymś za co warto walczyć, przy czym tu powodów jest nieco więcej. Z drugiej strony Ukraina, też chętnie, z oczywistych względów, by tą Rosyjską bazę unicestwiła. Dla obecnej Mołdawii, która z trudem, ale próbuje pozbyć się u siebie wpływów rosyjskich jest to część obszaru państwa, do którego wszakże nie ma jak się „dobrać” biorąc pod uwagę siłę militarną jaką dysponuje Kiszyniów. Kolejnym elementem układanki jest Rumunia, która cały ten obszar gotowa jest uznać za swój, w ramach przywracania kształtu terytorialnego sprzed roku 1944, choć w wypadku Naddniestrza dążenie to jest raczej kontrowersyjne.
Można powiedzieć, że na Naddniestrzu zależeć może wszystkim dookoła, a więc konflikt na Ukrainie niestety może się rozszerzyć także i tu, chyba, że NATO i Turcja bardzo stanowczo nie będą sobie tego życzyć. Co będzie zobaczymy.
/mdk