
Czy posiadamy już wszystko co chcemy? To w Europie zasadnicze pytanie, a odpowiedź na nie dla wielu jest warunkiem radości lub jej braku. A zarazem świadectwem nieuporządkowanego pragnienia posiadania. Powiązanie „mam” ze zwrotem „jestem szczęśliwy” to prawdopodobnie jedna z większych bolączek współczesności, które powoduje stres, choroby sercowe i można by dalej wymieniać mroczne triady konsekwencji. A przecież można nie mieć nic, a być szczęśliwym.
Od paru miesięcy jeżdżę po świecie w poszukiwaniu ludzkich uśmiechów. Szukam tego, co sprawia ludziom radość. Największym zaskoczeniem była jednak dla mnie Gambia. To tam doświadczyłem ogromnej skrajności – maksymalnej biedy i najszczerszego uśmiechu. Dla mnie była to podróż niezwykle wyczerpująca – jestem przywiązany do planu dnia, ogólnodostępnej komunikacji miejskiej, bieżącej wody i sklepów z szerokim asortymentem, a wkroczyłem w świat glinianych chałupek z reglamentowaną wodą i przerwami w dostawie prądu. Wiedziałem z czym się będę mierzył, prawdą jest też, że to są warunki w miarę dobre, ale mimo, że nie jestem wymagający, doskwierały mi, a tamtejszym mieszkańcom nie. U nas wystarczy drobna awaria prądu, a słuchawka do instytucji energetycznej staje się rozgrzana do czerwoności, bo zamrażarka traci temperaturę, pranie utknęło w pralce, nie da się naładować telefonu. Tam jest to dzień jak co dzień. Od razu zadałem sobie pytanie – czy to oni nie są wymagający, czy to my jesteśmy zbyt roszczeniowi?
W Polsce kiedy przychodzi się rano do pracy na biurku już leży lista zadań – przewidywany czas pracy to dzień roboczy, a rzeczywisty to 8 h + 3 h nadgodzin. W miejscu pracy spędza się niemal 1/3 życia, 1/3 przeznaczona jest na sen, a reszta pozostaje na relacje, przygody i… dojazd do pracy, oraz myślenie o pracy i nadgodziny. Mamy przedziwne dziedzictwo myśli, które zdaje się być miksem kultu pracy Państwa Środka, zaprzeszłości PRL-u i może nawet średniowiecznej pańszczyzny. Fakt, jesteśmy sumienni i pracowici, ale gdzie w tym wszystkim jesteśmy „MY”?! Jadąc przez afrykańskie, rozległe, żyzne tereny zastanawiałem się dlaczego tutejsi mieszkańcy uprawiają takie małe poletka, kiedy tyle ziemi wokół, gdyby popracowali chwilę dłużej to sprzedaliby owoce, zarobili… i tak dalej drążyłem, chcąc znaleźć dla nich receptę na radość. Martwiłem się jak im „pomóc”, ale oni już są szczęśliwi.
Czy my się za dużo nie zamartwiamy? Tak, jest bieda w Europie, na ile nas jednak ona dotyczy? Może sąsiad, może nawet ktoś w rodzinie rzeczywiście nie ma najlepiej, jednak tu trzeba sobie uczciwie odpowiedzieć na pytanie: jak jest konkretnie u mnie? Byłem na wakacjach, kupiłem nowe buty, w zeszłym tygodniu poszedłem do kawiarni, a to wszystko bez pożyczki, jednak wciąż i wciąż będę się zanadto martwił. Przeżyłem tyle radosnych i pięknych chwil w ubiegłym roku, a nieustannie próbuję na siłę sprawić by i ten bieżący był wspaniały i znowu niepotrzebnie się martwię, tym samym marnując szczęście, które może nadejść właśnie w tym momencie.
Po swojej podróży do Gambii zrozumiałem dlaczego Jezus mówi „szczęśliwi ubodzy” – oni mają mniej trosk, które nas przytłaczają. Jako społeczeństwo staliśmy się roszczeniowi, bo mamy wiele, a chcemy jeszcze więcej, wszystko nam się należy, zapomnieliśmy o podstawie naszej wiary, o tym że przecież wszystko jest darem, a zatem niech cieszy nas to co mamy, a nie smuci to, co w tym momencie nie jest nam dane.
/mdk