Mija rok od pełnoekranowej wojny na Ukrainie, a zagadnienie aktywnego udziału w niej Białorusi ma charakter niejako stały. Pisał o tym niedawno na naszym portalu Mateusz Zbróg. Wynika to oczywiście z taktyki rosyjskiego dowództwa, która w tym względzie zakłada istnienie pewnego medialnego napięcia zmuszającego Ukraińców do utrzymywania na północnej granicy państwa części sił zbrojnych, które nie mogą tym samym być użyte gdzie indziej.
Poza tym samo istnienie takiego tematu może odwracać uwagę opinii publicznej od rzeczy dziejących się w innych obszarach wojennych, przy czym mam na myśli nie tylko militarne jej aspekty, lecz również tę jej część, która dzieje się w przestrzeni informacyjnej.
Oczywiście zagadnienie udziału wojsk białoruskich w wojnie to tylko jedna z możliwych opcji, w grze są również inne. Na przykład ta z wykorzystaniem przez Rosję jedynie terytorium tego kraju, co i tak ma miejsce, a w wersji niejako oficjalnej nastąpiło na początku rosyjskiej inwazji, kiedy to Białoruś stała się bazą wypadową dla armii rosyjskiej w trakcie nieudanej próby opanowania stolicy Ukrainy. Dla Ukraińców ta forma pomocy świadczonej przez mińskiego przywódcę Rosji, wydaje się dodatkowo kłopotliwa, gdyż ewentualna aktywna obrona prowadzona w ramach takiej operacji naruszałaby terytorium białoruskie, co z kolei generowałoby kolejne skutki o charakterze militarno-politycznym. Powtórzenie sytuacji z początków roku ubiegłego nie jest też na rękę samemu Łukaszence, który stanąłby w niezwykle trudnym położeniu nie tylko na forum międzynarodowym, ale również wewnętrznym.
Obie opcje niosą też problemy dla samych Rosjan, gdyż otwarcie nowego oficjalnego teatru działań wojennych wydłuża linie frontu o dotychczasową linie graniczną Białorusi i Ukrainy, czyli o ni mniej ni więcej 1084 km. Do tego trzeba dodać, że w znacznej części biegnie ona w niedogodnych warunkach geograficznych.
Warto jednak zastanowić się nad jeszcze jednym rozwiązaniem, które być może Rosja mogłaby rozważać w sytuacji eskalacji konfliktu. Czy możliwa jest sytuacja, w której zdecydowała by się ona na całkowitą likwidację niepodległości Białorusi? Do niedawna takie pomysły wydawały się mało prawdopodobne, rozwój wypadków na obszarze postsowieckim każe je jednak jakoś tam brać pod uwagę. Co prawda, w ostatnich kilku dziesiątkach lat w większości wypadków zmiany faktów politycznych Rosja przeprowadzała raczej w drugim kierunku, tzn. powoływała do życia nominalnie niepodległe państwa odrywane od republik macierzystych. Tak było np. w Abchazji, Południowej Osetii, czy Naddniestrzu. Pewnym precedensem była tu przeprowadzona na przełomie wieków likwidacja niepodległości Czeczenii, w drodze krwawej kilkuletniej wojny, ale w tym wypadku, państwo to nie miało uznania międzynarodowego, a więc jego sytuacja była specyficzna.
W wypadku konfliktu ukraińskiego Moskwa zadziałała na kilku różnych płaszczyznach. Owszem, powołano dwa parapaństwa ze stolicami w Doniecku i Ługańsku, ale w odniesieniu do Półwyspu Krymskiego ogłoszono jego inkorporację do Rosji. W ubiegłym roku zdaje się kurs rosyjski uległ zmianie i oba twory polityczne powołane w roku 2014 z końcem września zostały uznane za terytoria rosyjskie, tym samym eksperyment z tworzeniem buforowych państewek wszedł w nową fazę, żeby nie powiedzieć, że można uznać, iż ktoś postanowił go zakończyć.
Oczywiście Białoruś nie jest tworem podobnym do któregoś z wymienionych przeze mnie państewek marionetkowych, choć zakres jej suwerenności, mimo pewnych wysiłków Łukaszenki, nieustannie się kurczy. Zdaje się, że jego pole manewru również. Rosja może w pewnym momencie uznać, że terytorium republiki po prostu anektuje, może tego dokonać np. poprzez przeprowadzenie referendum, w czym ma dość duże doświadczenie. Choć wyobrażam sobie sytuację, w której odpowiednią rezolucję za przyłączeniem do Rosji uchwali parlament tego państwa. Zresztą można też szukać rozwiązania pośredniego tzn. wybrać jakieś „zgromadzenie ludowe”, które zbierze się w celu podjęcia tej jednej właściwej decyzji. Przypominam, że tak Sowieci postąpili w wypadku zajętych kresów w 1939 roku.
Oczywiście żeby takie fakty przeprowadzić, Rosja musi przestać liczyć się ze skutkami, jakie wywołają one na arenie międzynarodowej. Inne pytanie brzmi czy dotychczasowy białoruski przywódca mógłby taką akcję jakoś zatrzymać. Osobiście wydaje mi się, że nie. Jedyne, czego mógłby próbować, to ratować życie i ewentualnie jakąś część majątku.
Geopolitycznie oznaczałoby to zafunkcjonowanie na długości 418 km granicy Polsko-Rosyjskiej, a właściwie dodanie tej wartości do dotychczasowej z Obwodem Kaliningradzkim ciągnącej się 210 km. Pojęcie przesmyku, czy też korytarza Suwalskiego, nabrałoby wówczas nowego, całkowicie złowrogiego znaczenia. NATO stanęłoby wobec nowych wyzwań, a konflikt, który się rozpędza, wszedłby w całkowicie nową fazę. Co do jego przebiegu, dywagował na razie nie będę.
/ab