26 czerwca 1941 r. w „Biuletynie Informacyjnym” konspiracyjnym piśmie wydawanym przez Polskie Państwo Podziemne pojawił się artykuł o rozpoczętej 4 dni wcześniej operacji „Barbarossa”. Autor nakreślił tam wszystkie zalety, jakie wynikają dla położenia Polski z tego, że dwaj okupanci wzięli się za przysłowiowe łby.
Analiza jest bardzo rzeczowa. Skupienie się Niemców na Wschodzie oznacza bowiem, że Wielka Brytania zostanie odciążona w swym wysiłku wojennym. Niemcy zaś otwierają walkę na dwa fronty, co nie jest dla nich dobrym prognostykiem. Równocześnie autor przytomnie podkreśla, że nie liczy wcale na wyzwolenie przez „słoneczko ludów – ojczulka Stalina”. Tak samo nie poprawi się los polskiej ludności na terenach zajętych przez ZSRR, na które teraz wkroczy Wehrmacht. Z lektury dowiadujemy się, że Hitler i Stalin to dwa dranie, obaj siebie warci.
Nadzieje wyrażone w tym artykule niestety się nie spełniły. Przewidywano bowiem, że obaj zaborcy wzajemnie się wykrwawią i utkną na wschodzie, tak jak miało to miejsce w I wojnie światowej. Niestety dla nas ze Wschodu przyszło „wyzwolenie”, choć liczyliśmy, że będzie ono prawdziwe i przyjdzie z Zachodu.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Otóż ten artykuł, wyrażający tyle radości z faktu, że został otwarty nowy front II wojny światowej, nosił znamienny tytuł „Panu Bogu Chwała i Dziękczynienie”. Z wygodnej, pokojowej perspektywy można to roztrząsać na wiele sposobów, kłócąc się, czy godzi się Bogu dziękować za rozlew krwi. Podsumowując jednym zdaniem, to wydaje mi się, że dzisiaj już by to nie przeszło.
Z drugiej strony niech pierwszy rzuci kamień ten, kto nie ucieszył się na wiadomość o prawie-wojnie-domowej w Rosji i kto nie poczuł zawodu, gdy bunt zakończył się, zanim tak naprawdę się zaczął. Gdyby iść tokiem rozumowania z 1941 r., to tutaj nie mamy za co Panu Bogu dziękować. Z drugiej strony: może w czasie II wojny światowej Polacy nie bali się modlić o konkrety?
/ab