W lutym 2015 roku w „Civitas Christiana” opublikowałem artykuł pt. Kłopoty z pracą. Tekst był wynikiem ówczesnych inspiracji i tamtej rzeczywistości. Rok później w ręce polskiego czytelnika trafiła książka Guya Standinga pt. Prekariat. Nowa niebezpieczna klasa, w której dokonana została analiza rynku pracy pod kątem wzrastającej liczby pracowników niepewnych swojego jutra, zatrudnionych na podstawie krótkotrwałych umów lub w ogóle takich pozbawionych. Ponadto ze świadczenia przez nich pracy nie muszą wynikać choćby ubezpieczenia społeczne. Rozrost tej klasy miał być zjawiskiem negatywnym, grożącym radykalizacją polityczną. W Europie i świecie Zachodu faktycznie do takiej radykalizacji doszło.
Jej objawem był rozrost dwóch fundamentalistycznych opcji społeczno-religijnych, a mianowicie skrajnej lewicy oraz jej lustrzanego odbicia, za jaki można uznać fundamentalizm islamski. Klasie politycznej i elicie kulturalnej wszakże to nie przeszkadzało, dopóki służyło jej interesowi ideologicznemu, którego nadrzędnym celem była rozbiórka dotychczasowych wartości cywilizacyjnych. Pisałem o tym na łamach naszego czasopisma w lutym 2016 roku w szkicu pt. Dwa fundamentalizmy właśnie. Potem „prekariat” zaczął jednak przeszkadzać, bo część wyborców w Europie zdaje się dostrzegła ten spisek i odwróciła się w stronę ugrupowań odrzucających dotychczasowy nienegocjowalny, antyłaciński konsensus elit, co przez te ostatnie zostały objęte zabiegiem propagandowym, który tu określę jako „reductio at fascizm”.
Dwie inspirujące rozmowy
Bardzo znaczący dla mnie, acz tylko w kategorii jednego z wielu symboli, był tekst, a właściwie rozmowa, jaka 5 lipca br. ukazała się na portalu Gazeta pl, którą pani Anna Kalita przeprowadziła z panią dr Katarzyną Bąkowicz – „medioznawczynią oraz komunikolożką” (sic). Pretekstem do rozmowy były zdaje się wybory we Francji i rola Zjednoczenia Narodowego, które omal nie wywróciło symbolicznego stolika z ładem demoliberalnym. Żeby całości nie relacjonować, przytoczę tylko sam tytuł, który w mojej ocenie oddaje treść w stu procentach: „Faszyzm staje się dziś tak samo niebezpieczny jak w latach 30. XX wieku”. Zapewniam Państwa, że reszta tekstu jest w tym samym duchu, natomiast jedną z tez rozmówczyni jest ta, że młodzi ludzie zdają się z owym „faszyzmem” sympatyzować, bo patrzą na swoich rodziców, którzy za wiele pracują, a oni „nie chcą takiego życia”.
Użyję tego wziętego z lewicowej diagnozy argumentu, żeby powrócić ściślej do tematu, i pozornie przejdę w obszar polityki krajowej, która wszakże jest częścią tej realizowanej w Unii Europejskiej, i odniosę się do materiału z tego samego co kilka wersów powyżej portalu, i – żeby nie było – do tej samej autorki. Otóż pani redaktor 15 lipca opublikowała kolejną rozmowę, tym razem z wiceministrem pracy i polityki społecznej, panem prof. Sebastianem Gajewskim, którą zaczyna od zacytowania jego wypowiedzi z sejmu, gdzie podzielił się informacją, iż: „Pracujemy [jak rozumiem – w ministerstwie – P.S.] nad kilkoma projektami, które odśmieciawiają polski rynek pracy”. Pani redaktor ocenia te działania jako dążenie do „Zakończenia ery prekariatu – czyli pracy bez składek, prawa do L4 i urlopu – [czego] nie tyle oczekuje, ile żąda Unia Europejska. Uzależniona jest od tego wypłata trzeciej transzy pieniędzy z KPO”. Treść wywiadu przeczytałem dość uważnie, nie jest on najeżony ideologicznie lewacką nowomową, jak ten omówiony powyżej, i choćby jako czytelnik papieskich encyklik społecznych nie widzę sprzeczności w tym zakresie pomiędzy nimi a działaniami ministerstwa. Choć na pewno diabeł tkwi w szczegółach, na których opisanie nie mam tu niestety miejsca.
Żeby zestawić lęk lewicy przed faszyzmem z dążnością do stabilizacji bezpieczeństwa socjalnego, użyję pewnej, jak najbardziej historycznej, analogii. Jeżeli pod naciskiem robotników wielkoprzemysłowych, często inspirowanych przez komunistów, rządy i właściciele kapitału godzili się na rozwiązania prospołeczne w wieku XIX i XX, niekiedy bardziej z lęku przed rewolucją niż z troski o pracowników, to nie ma to znaczenia, dlatego że skutki zgodne były z nauczaniem papieży czy też z działalnością prospołecznie usposobionych działaczy chrześcijańskich. W tym miejscu przywołam przedwojenną publicystykę ks. Stefana Wyszyńskiego, z którą warto choćby pobieżnie się zapoznać, by wiedzieć, że nie tylko komunistom chodziło o robotników, mało tego – cel był zgoła inny, bo tu, gdzie doszli oni realnie do władzy, los klasy pracującej, że użyję określenia z tamtej epoki, pogorszył się w kwestii praw pracowniczych czy w ogóle ludzkich. W tych obszarach, tak jak w większości innych, następował w systemie komunistycznym wyraźny regres.
Oczywiście ktoś powie, że prekariat istniał od zawsze, że robotnicy najemni byli niepewni swojego losu, czego dowodów nie trzeba szukać daleko. W końcu w Ewangelii św. Mateusza, w rozdziale 20., opisana jest historia, ubrana w postać przypowieści o robotnikach w winnicy, których właściciel wynajmował kolejno w różnych porach dnia, aż do tych ostatnich, których niemal do końca nikt nie najął i stali sobie gdzieś tam na rynku. Zwróćmy wszakże uwagę na fakt, że w końcu i oni zostali wynagrodzeni tak jak cała reszta, czyli można powiedzieć, że właściciel użył skumulowanych przez siebie środków do wynagrodzenia wszystkich, którzy nie tyle się napracowali, co wyrazili chęć do pracy. Tym samym można wyciągnąć wnioski, że wolą Pana Boga jest stworzenie takich warunków ekonomicznych, by prekariatu jednak nie było, by wszyscy mieli zapewnioną stabilność bytową, chyba że sami z siebie tego nie chcą. Zdaję sobie sprawę, że balans pomiędzy promowaniem nieróbstwa a sprawiedliwym ładem społecznym jest niesłychanie trudny.
Lewicowe – nielewicowe pomysły
Wrócę jednak do pracy Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki społecznej w zakresie praw pracowniczych. W ciągu minionego roku dało się zauważyć kilka faktów, które świadczą o tym, że szefowa ministerstwa, pani Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, rzeczywiście zajmuje stanowisko prospołeczne i czasami działa w poprzek dążeń innych osób i ugrupowań tworzących koalicję 15 października, czy jak kto woli – 13 grudnia. Nie zmienia to faktu, że w kwestiach światopoglądowych jestem na przeciwległym biegunie jej działań i postaw, np. w kwestii oceny Brygady Świętokrzyskiej, o czym mówiłem w jednym z moich felietonów pt. Nazistowscy kolaboranci ministry w Civitas Christiana TV. W serwisie YouTube nadal można go zobaczyć i wysłuchać. Tak samo absolutnie nie akceptuję jej wypowiedzi odnoszących się do liberalizacji prawa dotyczącego możliwości zabijania dzieci w łonie matek, których to projektów jest też niewątpliwym liderem. Piszę o tym dla jasności. Natomiast tak się składa, że to ona dość konsekwentnie i długo broniła wolnych niedziel dla pracowników handlu. W tym miejscu warto wspomnieć, że 21. z tzw. 100 konkretów Koalicji Obywatelskiej na 100 pierwszych dni brzmiał: „Zniesiemy zakaz handlu w niedziele, ale każdy pracownik będzie miał zapewnione dwa wolne weekendy w miesiącu i podwójne wynagrodzenie za pracę w dni wolne”. Co do drugiej części konkretu, to w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej z marca br. wyraziła ona opinię, że za pracę w dni wolne wynagrodzenie powinno wynieść 250% normalnej płacy dziennej, co chyba ma charakter zaporowy dla wszystkich chętnych na ewentualne odblokowanie pracujących niedziel. Wiemy też, że w jej resorcie znajduje się wniosek Solidarności, a więc związku zawodowego o niekoniecznie lewicowych konotacjach, odnośnie do wydłużenia urlopu wypoczynkowego do 35 dni roboczych. Trwają tu też prace nad skróceniem tygodnia pracy do 35 godzin, czy to przez skrócenie dnia roboczego, czy dodatkowy dzień wolny – zdaje się, że w tej kwestii rozważane są różne podejścia i modele.
Wchodzić w głąb zjawiska
Wszystko, co zawarłem w tekście, to tylko widok, jaki ukazuje się nam podobnie, jak na powierzchni zbiornika wodnego. Żeby zobaczyć więcej, potrzeba wysiłku. Zjawisko czasu i charakteru pracy jest w procesie dynamicznej zmiany. Opis tego, gdzie szukać początku owego procesu, zostawię innym, albo i sobie, ale na inną okoliczność. W tym miejscu trzeba spojrzeć na zmieniające się okoliczności z nieco szerszej perspektywy. Wszystkie prowadzone przez ministerstwo prace związane są z kosztami, które ponosić będą pracodawcy. Bowiem jedynie emerytury stanowią koszt budżetu państwa, i to też znamienne, że – jak się wydaje – nikt nie prowadzi żadnych prac w tym kierunku, a nawet istnieje obawa, że jest na odwrót. Lęki społeczne przed podniesieniem wieku emerytalnego wróciły wraz z premierostwem Donalda Tuska.
Oczywiste jest, że inaczej niż przywołany przeze mnie właściciel winnicy, właściciele środków produkcji i kapitałów na wszelki wypadek będą mówić, że w wypadku wydłużenia urlopów, czy skrócenia tygodnia pracy, albo będą zmuszeni płacić pracownikom mniej, albo zbankrutują, a to, co oni mieliby wyprodukować, przypłynie statkami z Chin lub Bangladeszu, gdzie praw pracowniczych ani ludzkich specjalnie nikt nie respektuje, zaś sama praca jest tania jak… ryż. Oczywiście te argumenty trzeba brać pod uwagę, ale przy spójnej polityce europejskiej można by je w ogóle sprowadzić do zera, tylko trzeba wyjść z pozornie libertariańskiego kokonu, w końcu takie czy inne cła to bardzo mocne narzędzie w rękach rządzących, którego użycie usprawniłoby wiele kwestii. Poza tym takie spojrzenie to dalej tylko część prawdy. W sytuacji postępującej mechanizacji procesów produkcyjnych i automatyzacji człowiek nie tylko w Europie zdaje się nie być potrzebny przez osiem godzin dziennie. Taśma produkcyjna, kojarząca się z filmem Dzisiejsze czasy, w którym Charlie Chaplin przykręca śrubki, wpadając przy okazji w szał, to przeszłość. W wielu zawodach samo pojęcie czasu pracy nabiera względności. Termin powyższy staje się reliktem przeszłości i na pewno w tej dziedzinie trzeba szukać nowych rozwiązań, nie tylko poprzez urzędową dekretację jego skrócenia. Oczywiście za każdą automatyzacją, za AI, która na razie jest symbolem pewnego procesu, kryje się człowiek, i to od niego zależy, czy rzeczone procesy, które tworzy i organizuje, są czy nie są prospołeczne, służą czy nie służą dobru wspólnemu. Ludzie ludziom organizują państwo.
Czy tak jak wszystko pracę w nadchodzących czasach trzeba będzie definiować, przydając jej przedrostek „post”? Na to się na razie nie zgadzam, chyba że będziemy mieli do czynienia z działaniem pozorowanym, ukryciem bezrobocia, czymś, co znane jest z różnych, tworzonych przez pisarzy sci-fi, dystopii, często przeze mnie przywoływanych. Z drugiej strony starsi mogą pamiętać z minionego systemu takie pozorowane prace, tworzone po to, by nie było bezrobocia, a i współczesność nie jest od tego wolna, ale tu znowu wracam do tekstu z 2015, od którego zacząłem, a więc pora kończyć.
Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 4/2024
/ab