
Słowa stanowiące tytuł niniejszego felietonu to, jak widać, cytat, który jest fragmentem zaczerpniętym z książki ks. Stefana Wyszyńskiego pt. Miłość i sprawiedliwość społeczna. W piśmie środowiska „Civitas Christiana” nie muszę szerzej rozwodzić się na jej temat. Zaznaczę jedynie dla pozostałych czytelników, że ta monumentalna praca jest omówieniem wizji Polski, jaką autor tworzył w smutnych latach okupacji, ukrywając się przed aresztowaniem i nie będąc pewnym jutra.
Zacytuję też dalszą część przywołanego zdania przyszłego Prymasa Tysiąclecia: „Doświadczeni aż nadto «świecką» moralnością bez wszelkich zasad moralnych, polityką brudnych interesów i brudnych rąk domagamy się dla życia politycznego etyki i moralności chrześcijańskiej”. Tak, słowa te zostały napisane grubo ponad 80 lat temu, w określonej, jakże na pozór odmiennej od naszej rzeczywistości, a jednak zdają się być całkowicie świeżą odpowiedzią na nasze czasy.
Wracając do tytułu
Myślę, że pisząc o demokratycznej nieodpowiedzialności, przyszły błogosławiony na pewno nie miał na myśli otaczającej go rzeczywistości ani terroru niemieckiego okupanta, choć pamiętać należy, że pomijając pewien brutalizm NSDAP, ugrupowanie Hitlera, dochodząc do władzy, dostało się na polityczne salony jak najbardziej demokratycznie. Masom niemieckich wyborców program tej partii generalnie się podobał i sądzę, że gdyby całkowicie demokratyczne wybory powtórzono w Niemczech np. w roku 1939, 1940 i pewnie w 1941, to wyniki byłyby takie same. W późniejszych latach mogłoby być inaczej, ale nie z powodu eksterminacji Żydów, Polaków i innych przeznaczonych do niej narodów, lecz z zupełnie prozaicznych powodów – samym Niemcom się pogarszało. Ich młodzież ginęła na frontach, w sklepach asortyment oparty był na ersatzach, kupowanych w ramach coraz ściślejszego, reglamentacyjnego systemu kartkowego, brak było komfortu i okazało się, że mimo grabienia Europy z żywności, w Niemczech też jest źle. Stefanowi Wyszyńskiemu z pewnością jednak chodziło bardziej o stan Europy i świata zachodniego z okresu przedwojennego, którą to rzeczywistość bacznie obserwował. Można powiedzieć, że jeśli Niemcy padli ofiarą swojej demokratycznej nieodpowiedzialności, to tenże świat Zachodu spotkało to samo, tyle że w lustrzanym odbiciu. Europa, ze swoimi papierowymi demokracjami, nie uczyniła nic przeciwko narastającej agresji niemieckiej, bo wyborcom mogło się to nie podobać, a potem… było za późno. Oprócz tego politycy i elity gospodarcze umaczane były po uszy w interesy i interesiki, które początkowo, przy okazji zainstalowania się w Niemczech nowego reżimu, szły nawet lepiej. A że już w latach trzydziestych widziano problemy z rażącym antysemityzmem niemieckiej władzy? Cóż, spuszczono na to zasłonę milczenia albo wciśnięto „wolnym mediom” narrację o wadze kwestii żydowskiej, która pod względem narracyjnym przypominała dzisiejsze wrzuty w postaci dyskusji o LGBTQ+. Z kolei bankierskie elity, też złożone z żydowskich biznesmenów, ulokowane poza Niemcami, wolały nic na ten temat nie wiedzieć. W końcu pieniądz był doskonałym materiałem do zamykania ust. Także „wolnym mediom”. Nie powinien więc dziwić fakt, że społeczeństwa były zmęczone taką brudną, wyzutą z podstawowych wartości demokracją.
Po wojnie
Śp. Prymas patrzył w latach okupacji na ruiny po tym nieodpowiedzialnym ładzie politycznym, o którym wspomniałem powyżej, i szukał rozwiązań, które zawarł w rzeczonej książce. Lata mijały, wydawało się, że to, co wówczas zostało napisane, przemija bezpowrotnie. Kierował Kościołem w czasach, kiedy na dobre trwało budowanie realnego socjalizmu i związanej z nim demokracji ludowej, która była dziwolągiem językowo-ustrojowym. Demokracja, na jakiej opierał się system, bazowała na fundamentalnym założeniu logicznym, które na tę okoliczność wyrażało się w twierdzeniu, że papier wszystko przyjmie, a władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy. Tak więc choroby demokracji przedwojennej były tylko zdarzeniem historycznym, do którego chętnie sięgano, by go krytykować, a to z kolei po to, by z owej krytyki wynikała słuszność idei marksistowskich, wyinterpretowanych na katedrach pseudonaukowych ośrodków tamtego czasu, przy czym ważnym czynnikiem w owych interpretacjach były aktualne kierunki polityki Związku Radzieckiego. Trochę przypominało to rzeczywistość z książek Orwella – zarówno z Roku 1984, jak i Folwarku zwierzęcego. Rzeczywistość była tak irytująca, że rzeczowa debata nad błędami przeszłości była bardzo utrudniona. Ksiądz prymas też raczej nie wracał w swoim społecznym nauczaniu do tamtych refleksji – i tak nikt by go nie zrozumiał. Rzeczywistość przedwojenną raczej wówczas idealizowano, odnosząc ją do propozycji ustroju socjalistycznego z całym systemowym kłamstwem, jaki za nim stał. Zresztą kiedy po upadku poprzedniego systemu w Polsce postanowiono wydać po raz pierwszy całość Miłości i sprawiedliwości społecznej, bodajże w roku 1990 roku, to przeszła ona niemal bez echa, bo wchodziliśmy wówczas w okres, który można by nazwać właśnie ową nieodpowiedzialnością demokratyczną i głos, który próbował porządkować rzeczywistość, a oparty był na innych aksjomatach, nie był chętnie przyjmowany. Być może trzeba było lat i pewnej powtórki z historii, by na nowo odkryć przesłanie prymasa. Kolejne wydanie książki, zrealizowane przy okazji jego beatyfikacji, jest okazją, ale i zadaniem do poważniejszej refleksji i powrotu do rzeczywistej dyskusji.
Dziś
Jak już zaznaczyłem, czasy wydają się być inne, ale to pozór. Demokratyczna nieodpowiedzialność dalej jest narzędziem rządzących światem elit, które umiejętnie używają jej jako narzędzia do demobilizacji społeczeństw w celu realizacji globalnych, zamierzonych ideologii, za którymi stoją też globalne interesy. Każdy przejaw „zmęczenia”, które to słowo oznacza raczej odruch społecznego buntu, obserwowane jest z niepokojem, a próba zmiany porządku rzeczy – obojętne, czy idąca w dobrym, czy złym kierunku – przyjmowana bywa z oburzeniem. Tu chyba szukać należy przyczyn histerii, jaka wiąże się ze złamaniem monopolu dotychczasowych tradycyjnych partii politycznych w Europie zachodniej przez ugrupowania nazywane populistycznymi, która to cecha populizmu ma być deprecjonującą ich aktywność polityczną. To nic, że ugrupowania te stosują się do zasad gry obowiązujących w demokracji liberalnej. Nie zawsze też ich hasła są nieakceptowalne z demokratyczno-liberalnego punktu widzenia, choć oczywiście fakt, że próbują artykułować coś takiego jak interes narodowy (dobrze czy źle interpretowany to inna rzecz) oraz naruszają obowiązującą narrację medialną, jest grzechem podstawowym i niewybaczalnym, tak jak nieakceptowane jest to, że politycy tych partii nie wchodzą na salony przez stworzoną wcześniej sieć partyjną, tylko budują swoją.
Tworzenie nowych narracji
Podstawą dotychczasowej układanki politycznej kryjącej się za partiami była lewacka narracja ideologiczna, której celem miało być zniszczenie społeczeństw opartych na tradycyjnych wartościach. Odbywało się ono stopniowo poprzez opanowywanie życia politycznego i kulturalnego, oświaty oraz mediów. Tworzono spójny przekaz o walce z poprzednim opresyjnym systemem, który miał to do siebie, że był „niedemokratyczny”. Już na pierwszy rzut oka ludzie rozsądni widzieli, że z tą demokratycznością jest coś nie tak, skoro musiała ona ustawowo podpierać się parytetami płciowymi. Kiedy to okazało się niewystarczające i stało się oczywiste, że mit o kobietach walczących o „swoje” prawa jest tylko mitem, bo kobiety potrafią być równie konserwatywne jak mężczyźni, trzeba było wymyślić coś nowego. Stąd chyba brały się pomysły obniżenia wieku wyborczego do 16 lat, co miało oddać głos młodzieży „wyrwanej” spod wychowawczego wpływu domu, a zainfekowanej lewacką szkolną indoktrynacją, ale to również spaliło na panewce, bo młodzież okazała się mało zainteresowana sporem politycznym starych partii, a widowiska polityczne, które miały przykuwać jej uwagę, były przez nią postrzegane jako wojny wrzeszczących staruszków, że sparafrazuję tytuł pewnej książki autorstwa Rafała Ziemkiewicza. Młodzież po prostu „nie kupuje” żadnych nowych autorytetów, w tym przede wszystkim tych lewackich, być może chce rewolucji, ale innej.
Tu otwiera się pole do rozważań nad drugim fragmentem frazy zaczerpniętej ze słów prymasa. Skoro instynkt zmęczonego społeczeństwa zaczyna działać, skoro dostrzega ono powoli owe świeckie moralne „brudy”, to trzeba zacząć na nowo podstawową pracę nad rewolucyjnym, jak się okazuje po ponad 80 latach, postulatem oparcia nowego ładu politycznego na etyce i moralności chrześcijańskiej. Mimo wysiłków globalnych ideologii, nie wszyscy o niej zapomnieli, trzeba tylko sił społecznych, które to koło zamachowe wprawią w ruch, bo jeśli nie ona… to będzie tylko gorzej.