
W rozmowach ze znajomymi pojawia się czasem temat ich współpracowników – ludzi z różnych środowisk, o różnych pochodzeniu, wykształceniu, w różnym wieku i sytuacji życiowej. I pojawia się temat domu – w którym wielu ludzi nie lubi być.
Były to zarówno osoby, które są młode i mieszkają z rodzicami, jak i osób w średnim wieku mieszkających ze współmałżonkiem i dziećmi. Powodów niechęci do przebywania we własnym domu też jest wiele, wcale niekoniecznie ekstremalnych – brak zainteresowań i nuda z tym związana, przytłoczenie obowiązkami domowymi, trudności w relacjach z domownikami oraz trudności wychowawcze. W takich sytuacjach praca może stać się ucieczką, a chęć robienia kariery przykrywką.
Dlaczego tak wiele osób nie jest szczęśliwych w swoich domach?
Często mówi się o kryzysie męskości. Nie chcę rozstrzygać, czy pierwsze było przysłowiowe jajko czy kura, ale czy tak powszechny brak Domu przez duże „D” – czyli miejsca, gdzie czujemy się kochani, bezpieczni, w którym odpoczywamy i gdzie możemy wziąć oddech w życiowych trudnościach – to nie przejaw jakiegoś rodzaju kryzysu kobiecości?
To kobieta, kiedy dostanie mieszkanie, potrafi stworzyć Dom; ze zwykłego jedzenia potrafi stworzyć Posiłek; z domowników potrafi stworzyć Rodzinę, a co najważniejsze – kiedy dostanie jedną komórkę, potrafi stworzyć nowe życie. Tak widzę kobiecość. Jako umiejętność tworzenia, stwarzania i dbania o piękno naokoło.
Do pewnego momentu nie mamy pełnej kontroli nad tym, jaka atmosfera panuje w naszym domu i jak wygląda jego funkcjonowanie. Jednak co się dzieje w dorosłości, że wybieramy żyć w miejscach, w których nie mamy ochoty przebywać?
Nie mam na to odpowiedzi. Mogę jedynie być wdzięczna za swój Dom i mieć nadzieję, że z biegiem lat nim pozostanie.
/ab