Czy Kościół boi się cielesności?

2025/04/22
41 Fot. Adobe Stock
Fot. Adobe Stock

Inspiracją do napisania tego tekstu było banalne wydarzenie, wobec którego można by przejść obojętnie. Któregoś razu w Muzeum Archidiecezjalnym w Poznaniu uczestniczyłem w spotkaniu „Kuźni Teologicznych Inspiracji”. Wydarzeniu towarzyszyła wystawa „École de Paris – artyści polsko-żydowscy”. Wśród licznych obrazów jeden szczególnie wzbudził zainteresowanie pewnego uczestnika. Na obrazie Meli Muter Błękitne macierzyństwo widzimy kobietę karmiącą niemowlę.

I tak, jak pisałem na początku, można było przejść obok tego obojętnie, jednak wspomniany uczestnik rozpoczął swoją krytykę. Bo jak to może być, że tak niegodne obrazy, przedstawiające roznegliżowane ciało, towarzyszą tak wzniosłym treściom jak kwestie teologiczne poruszane na „Kuźni”? Pomyślałem, że coś jest na rzeczy, skoro można się zgorszyć widokiem kobiety karmiącej dziecko, a równocześnie zachwycać nagimi postaciami z fresków Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej.

Upiory z dawnych lat

Kościół katolicki od wieków zmaga się z kwestią podejścia do cielesności, balansując między afirmacją a obawą przed nadużyciami. Problem jest stary jak świat, albo co najmniej jak kultura. Wyraźne tego odbicie widać w sporach greckich szkół filozoficznych. Podejście do ciała, a więc materii, w filozofii balansuje od skrajnego odrzucenia po głęboką refleksję nad jego duchowym znaczeniem. Filozoficzne rozterki Greków znalazły swoje miejsce także w formującej się chrześcijańskiej doktrynie na długo przed wypracowaniem przez starożytny Kościół pierwszego wspólnego wyznania wiary w Nicei w 325 roku.

Odbiciem myśli o ciele jako czymś złym był na przełomie I i II wieku doketyzm. Doketyści głosili, że Jezus nie posiadał prawdziwego, materialnego ciała, a jedynie pozorne (od gr. dokein – wydawać się), niebiańskie ciało, które nie mogło cierpieć, bowiem boskość nie mogła zjednoczyć się z czymś tak niskim jak ciało ludzkie. Tym samym odrzucali realność wcielenia i cierpienia Chrystusa, co stało w sprzeczności z nauką Kościoła o zbawczym charakterze męki i śmierci Jezusa. Reakcja na taki pogląd była stanowcza i w miarę szybka, a pamiątkę tego mamy w obu Listach św. Jana (zob. 1 J 1, 1; 2 J 1,7). Sobór w Chalcedonie w 451 roku definiował Chrystusa jako prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka, a co za tym idzie, dał pewną wykładnię dla wartości ludzkiego ciała.

Sprawa wróciła tysiąc lat później, między XI a XIII wiekiem. Tym razem nie pod pojęciem pozoru, ale czystości (katharoi – czyści). Katarzy korzeniami swojej myśli wracali do tej samej dualistycznej koncepcji świata, co ich starsi „bracia”. Duch jest dobry, a materia zła, przy czym każdą z tych dwóch przeciwnych rzeczywistości rządzi odpowiednio dobry i zły Bóg. Odrzucali oni zatem wszystko, co związane z materią –  ciałem, np. pokarmy pochodzenia zwierzęcego. Jednak tym, czego najbardziej się bali, była właśnie ludzka cielesność, przez co ich doktryna poniżała wartość małżeństwa i z nim związane seksualność i prokreację, aby nie niewolić dobrej duszy w złym ciele. Kościół katolicki uznał kataryzm za zagrożenie dla ortodoksyjnej wiary i porządku społecznego. To doprowadziło do krucjat przeciw katarom, które u wielu badaczy budzą spore kontrowersje, oraz ustanowienia inkwizycji i narodzin Zakonu Kaznodziejskiego, znanego nam wszystkim jako dominikanie.

Cykliczny problem?

Uważny czytelnik na pewno zanotował, że wspomniane w poprzednich akapitach upiory, jak feniks z popiołów, odradzają się w dziejach ludzkości całkiem regularnie. Co kolejne milenium Kościół stawał przed zadaniem obrony tej wartości, jaką jest ludzkie ciało. Czy zatem i nasze czasy też są narażone na mierzenie się z powracającym „upiorem”? To wręcz pytanie retoryczne. Wydaje się, że nie muszę nikogo przekonywać, że już od dawna tzw. świat Zachodu przechodzi kolejny wielki kryzys podejścia do ludzkiej cielesności i seksualności. Tym razem jednak wahadło znajduje się po drugiej stronie. Dziś problemem może być zbytnia afirmacja ludzkiego ciała, kosztem tej zrównoważonej, biblijnej równości duchowo-cielesnej, o której mówi Księga Rodzaju. Wystarczy wspomnieć tu stale obecne hasła programowe: seksualizacja przestrzeni publicznej, błędnie pojmowane równouprawnienie i ideologia gender. Doskonale znamy problemy, jakie za nimi stoją.

Nowa perspektywa: Jan Paweł II i teologia ciała

Problem wspomnianych wcześniej zmian nie był obcy już w poprzednim stuleciu. Ks. Robert Skrzypczak w jednym z wywiadów zauważa: „Wojtyła przyjechał do kraju z przekonaniem, że ludzka miłość, małżeństwo i rodzina to są tereny bardzo zagrożone, jeśli chodzi o kierunki, które podejmuje współczesna cywilizacja. Widział, że ludzie mają coraz większą trudność, żeby utrzymać związki, że rodziny się rozpadają. Potem przyszła rewolucja 1968 roku, rewolucja antykoncepcyjna, zmiany obyczajowe, także zmiany legislacyjne – prawo do rozwodów, do eutanazji, do aborcji. A to wszystko niosło ze sobą wiele cierpienia”. Już jako Jan Paweł II, nasz rodak podjął próbę zrewidowania katolickiego podejścia do cielesności poprzez serię katechez znanych jako „teologia ciała”. Między 1979 a 1984 rokiem podczas audiencji generalnych w Watykanie papież wygłosił 129 katechez, w których analizował znaczenie ludzkiego ciała i seksualności w kontekście Bożego planu. Hasłem przewodnim stały się tu słowa ze wspomnianej już Księgi Rodzaju: „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich” (Rdz 1, 27). Użył nota benesłów, które w większości posiadanych przez nas Biblii w Polsce przetłumaczono w błędny sposób, co powoduje nadal wiele trudności na gruncie polskiej teologii. Zainteresowanych odsyłam do zadawania pytań biblistom.

Jan Paweł II podkreślał, że ciało ludzkie nie jest jedynie biologiczną strukturą, ale ma głębokie znaczenie teologiczne. Wskazywał na „pierwotną niewinność” człowieka przed upadkiem, kiedy to ciało i seksualność były w pełni zintegrowane z duchowością. Papież zwracał uwagę na to, że poprzez ciało człowiek wyraża swoją osobowość i zdolność do miłości, a małżeństwo jest obrazem miłości Chrystusa do Kościoła. Teologia ciała Jana Pawła II stanowiła odpowiedź na współczesne wyzwania związane z seksualnością i cielesnością, oferując wizję, w której ciało i duch są nierozłączne, a cielesność jest integralną częścią ludzkiej tożsamości i powołania. Cytowany wcześniej ks. Skrzypczak kwituje to w ten sposób: „To nie była walka z kimś, to była walka o. Jan Paweł II nikogo nie zwalczał. Chciał podarować ludziom pełną wizję człowieka, ludzkich spraw, a więc także ludzkich relacji – w oparciu o światło Bożego objawienia”.

Co zatem z tym ciałem?

Analizując powyższe, trzeba powiedzieć jasno: Kościół katolicki ciała się nie boi. Zresztą poucza nas o tym sam Zbawiciel: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle” (Mt 10, 28). Kościół jednak ciała nie afirmuje tak, jak chciałby tego dzisiejszy świat. Herezje takie jak doketyzm i kataryzm były odrzucane nie tylko ze względu na ich błędne nauki o Chrystusie, ale także dlatego, że deprecjonowały one wartość ludzkiego ciała i materialnego świata, które w chrześcijaństwie są uznawane za dobre i stworzone przez Boga. Dziedzictwo Jana Pawła II w postaci teologii ciała pokazuje, że Kościół dostrzega głębokie znaczenie cielesności i dąży do jej integracji z duchowością. Ciało nie jest postrzegane jako przeszkoda w dążeniu do świętości, ale jako środek wyrazu miłości i narzędzie realizacji Bożego planu.

Oczywiście, w historii Kościoła pojawiały się tendencje ascetyczne i podejrzliwość wobec cielesności, zwłaszcza w kontekście grzechu i pokus. Jednakże oficjalne nauczanie Kościoła zawsze podkreślało wartość ciała, co znajduje wyraz w wierze w „ciała zmartwychwstanie” wyznawanej w Credo. Współczesny świat stawia przed Kościołem nowe wyzwania związane z cielesnością. Musimy dziś mierzyć się z kulturą permisywizmu, z uprzedmiotowieniem ciała w mediach oraz ideologiami, które redefiniują płeć i seksualność. Jednocześnie pojawiają się tendencje do rygorystycznego moralizowania, które mogą sprawiać wrażenie, że chrześcijaństwo nadal z trudem odnajduje równowagę między duchowością a cielesnością. Może przykładem takiego rygoru był wspomniany we wstępie człowiek z muzeum? W tym kontekście nauczanie Jana Pawła II o teologii ciała wciąż pozostaje aktualne – przypomina bowiem, że ciało i seksualność nie są przeszkodą w życiu duchowym, lecz miejscem, w którym człowiek może odkrywać swoją godność i powołanie do miłości. Kościół nie boi się więc cielesności, ale nieustannie poszukuje sposobów, by ukazać jej prawdziwy sens – jako daru, a nie zagrożenia. W tym też kontekście okazuje się, jak bardzo z tyłu, a nawet w zapomnieniu, pozostała w Polsce katecheza dorosłych i wielkie dzieło naszego papieża.

Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 2/2025

 

/ab

Sebastian Mroz

Sebastian Mróz

Student teologii, pasjonat Pisma Świętego i języków klasycznych, koordynator diecezjalny OKWB

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#ciało #cielesność #Kościół #teologia ciała #seksualność #Jan Paweł II #filozofia
© Civitas Christiana 2025. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej