Przyszedł czas, aby zająć się sztuką kościelną, a raczej jej skromnym wycinkiem - ikonami. Odgrywały one od wieków wciąż niesłabnącą ogromną rolę w szerzeniu wiary w Chrystusa, utrzymywaniu żywej gorliwości wśród wierzących strzegąc czystości wyznania jako swoiste kierunkowskazy teologiczne, bardziej czytelne niż uczone rozprawy. Dlatego ikonę należy z szacunkiem potraktować jako równorzędnego bohatera dziejów Kościoła Chrystusowego, obok innych owoców ludzkich wysiłków jest ona wyrazem działania Ducha Bożego we wspólnocie wierzących.
Aby zrozumieć wielką historyczną i kulturotwórczą rolę sztuki chrześcijańskiej, należy powrócić do samych jej korzeni. Nie zna istoty katolicyzmu, kto twierdzi, że obraz jest w nim niepotrzebnym dodatkiem, zbyt często przytłaczającym piękno czystej wiary. Już pierwsi chrześcijanie rozumieli wielką potrzebę przybliżania dogmatów wiary umysłowi człowieka, który nie był świadkiem wydarzeń związanych z Chrystusem. Z ust Apsotołów dowiadywano się szczegółów i na ich podstawie tworzono wyobrażenia Zbawiciela i Jego Matki, jako głównych Osób, wokół których skupiały się modlitwy. Według Tradycji pierwszym wizerunkiem Chrystusa był ten przesłany królowi Abgarowi (władcy niewielkiego państwa między Tygrysem a Eufratem), na jego własną prośbę, o czym wspominają jedynie Apokryfy i wczesna liturgia ku czci Świętego Oblicza, odprawiana do dziś w Kościele Wschodnim. Pisze też o nim Ewagriusz Scholastyk, kolejny z plejady historyków wczesnokościelnych: "uczyniony przez Boga obraz, którego nie malowały ręce ludzkie, lecz Chrystus, sam Bóg, wysłał do Abgara" (Ewagriusz Scholastyk, Historia Kościoła, tł. S. Kazikowski, Warszawa 1990, IV,27, s.198.) Wiadomo też na pewno, że pozostawiony na huście Weroniki obraz Dźwigającego Krzyż przechowywany był w pierwotnym Kościele. Dowiedziono również niezbicie na podstawie współczesnych badań naukowych uderzającego podobieństwa Chrystusa przedstawianego na ikonach prawosławnych do Jego odbicia na Całunie Turyńskim, uwzględniwszy najmniejsze detale w ukazaniu twarzy, włosów, cech charakterystycznych całej sylwetki. Świadczy to, iż do obrazu Zbawiciela przywiązywano nadzwyczajną uwagę, starając się oddać go wiernie i realistycznie. Natomiast pierwszą ikonę Maryi wykonał być może św. Łukasz, Jej towarzysz i powiernik. Powielanie tych wyobrażeń, tak aby nie naruszyć ich prawdy i teologicznej głębi, stanowiło zadanie wszystkich malarzy na przestrzeni wieków, od kiedy sztuka wyszła z katakumb i przestała stosować nadmiar symboli na rzecz realizmu artystycznego.
Chrześcijan przestał obowiązywać Mojżeszowy zakaz czynienia podobizn Boga, który dla Izraela był Bogiem niewyobrażalnym. Takim też pozostał do dzisiaj Bóg Ojciec, Pierwsza Osoba Trójcy Świętej, mimo iż wielokrotnie aż do XVII czy XVIII w. musiano ponawiać zakaz przedstawiania Go jako srogiego Zeusa czy też dobrotliwego dziadka z długą brodą. Chrześcijanie poznali Boga w Jezusie Chrystusie, a On sam obdarowując Weronikę odbiciem swej twarzy dał przyzwolenie dzielenia się Jego Obliczem. Św. Jan Damasceński napisze do pewnego malarza odpowiadając na zarzuty wahających się o celowości malowania Boga (m.in. Klemensowi Aleksandryjskiemu): "gdy Ten, który będąc postacią współistotną Ojcu, ogołoci samego siebie przyjąwszy postać sługi/.../wówczas maluj i ukazuj wszystkim Tego, który zechciał się ukazać." (cyt. za: L.Uspienski, Teologia Ikony, tł. M. Żurowska, Poznań 1993, s.16)
Najbardziej szczegółowo teologią ikony zajął się zwołany specjalnie w tym celu sobór powszechny określany jako Piąto-Szósty, gdyż stanowił uzupełnienie postanowień soborów piątego i szóstego w Konstantynopolu (553 i 681 r.). Obydwa sobory zajmowały kwestie herezji: monofizyckiej (uznającej jedynie człowieczeństwo Jezusa) i monoteistycznej (nie uznającej Wcielenia). Okazało się następnie, że z tymi właśnie błędami związane są niewłaściwe interpretacje obrazu Chrystusa. Otóż monofizycy wraz z przekonaniem o człowieczeństwie Zbawiciela jako jedynej Jego naturze odrzucali ukazywanie Go jako Pantokratora, czyli Triumfującego Władcę zasiadającego u boku Ojca. Lubowali się w przedstawieniach Męki pomijając dostojeństwo Męczonego, w ikonach nie oddawano chwały Zmartwychwstania, natomiast chętnie malowano Narodzenie i Dzieciństwo ze wszystkimi apokryficznymi szczegółami tradycji. Dlatego w uzupełnieniu poprzednich postanowień Sobór Piąto-Szósty nakazał tworzenie takich ikon, które będą wskazywać na wyniesienie "Boga-Słowa", na Jego chwałę i moc, płynącą nawet w chwilach Męki, a szczególnie obficie z Krzyża. Właśnie stosując się do tych wydanych raz na zawsze reguł sztuka prawosławna posługuje się do dnia dzisiejszego, ściśle ustaloną symboliką i napisami na obrazach, aby nikt nie miał wątpliwości patrząc na nie, że są one jedynie pośrednikami rzeczywistości o wiele głębszej, niż widzialna, że są niejako znakiem obecności Boga (eikon-gr.wizerunek, znak), drogą prowadzącą do ściślejszego obcowania i kontemplacji Boskości. Sobór zakazał tez używania symboli tam, gdzie nie dostrzegł konieczności. A więc zamiast przedstawiania wczesnochrześcijańskiego Baranka, zalecił malowanie całej postaci Jezusa, zamiast umieszczania na obrazach symbolu ryby wskazującej na Zbawiciela, pożądane były wizerunki Krzyża, którego Ojcowie soborowi nakazywali czcić ze szczególną gorliwością. Te postanowienia miały zapobiec szerzeniu się przekonania, że Chrystus nie przyjął prawdziwej postaci ludzkiej, lecz pozostał jedynie Bogiem.
Wydawać by się mogło, że tak szczegółowo ustalone kanony sztuki chrześcijańskiej przestaną wywoływać wątpliwości teologiczne. Jednak w połowie VIII w. pojawiły się głosy przeciwne kultowi ikon i początkowo pojedyncze wywołały w końcu istną lawinę obrazoburstwa, herezji godzącej być może najsilniej w serce Kościoła. Przyczyniły się do tego liczne wynaturzenia czci oddawanej ikonom, widoczne szczególnie wyraźnie na Wschodzie. Być może dlatego burza ikonoklazmu ominęła zachodnią gałąź katolicyzmu, tutaj nie pojawiały się przypadki obierania sobie obrazów za rodziców chrzestnych czy też rozdawania zdrapanych z nich farb rozmieszanych z Eucharystią. Przyczyna takiej różnicy tkwić może znowu w bardzo odmiennej świadomości ludów wschodnich, przywiązanych o wiele silniej do przedchrześcijańskiej magii obrazu. Mieszkańcy wschodnich prowincji cieszyli się też względnym spokojem i protekcją cesarza, podczas gdy zachodnie państewka przeżywały okres nawróceń i ekspansji politycznej i kulturalnej, która przebiegała w warunkach bardzo dogodnych dla ugruntowania czystego katolicyzmu. Słowem, na Wschodzie zajmowano się teorią aż nadto dogłębnie, czerpiąc ze źródeł nie zawsze właściwych, mam tu na myśli np. filozofię potępionego Orygenesa, natomiast za Zachodzie zaniedbując niekiedy spory teologiczne prowadzono katolicyzację narodów przy pomocy książąt świeckich i duchownych. Dlatego nie znając historii Kościoła wschodniego tak słabo zdajemy sobie często sprawę, jak wiele szkody wyrządził okres ikonoklazmu całemu chrześcijaństwu, jak wiele wysiłku musiano włożyć, by choć częściowo pokryć gorzkie wrażenie, które pozostawiła po sobie ta najbardziej bluźniercza ze wszystkich herezji.
Analizując przyczyny obrazoburstwa: głębokie ślady islamu i judaizmu w mentalności Wschodu, nie wolno nam nie docenić wpływu polityki cesarzy bizantyńskich. Ci rozkochani w przepychu i dobrobycie władcy wielokrotnie oddziaływali na historię Kościoła bizantyńskiego, zawsze w sposób negatywny. Pozostawili po sobie nieusuwalne znamię w mentalności np. ludu rosyjskiego, który od zawsze przyzwyczajony do znaków boskości władzy świeckiej nigdy nie nauczył się rozróżniać dobra Cerkwi od dobra państwa, a błąd ten powtarzali przez pokolenia również duchowni prawosławni.
Choć nurty ikonoklastyczne istniały zanim władza cesarska włączyła się do nich, jednak pierwszy ruch należał do Leona III. Nakazał on zniszczenie ikony Chrystusa nad wejściem do pałacu cesarskiego, co odczytano jako sygnał do rozpoczęcia walki obrazoburczej. Przygotowani byli do niej niektórzy biskupi i duchowni i oni też chętnie z czysto teologicznych pobudek podjęli wyzwanie. Natomiast trudno jednoznacznie określić, co było wyznacznikiem cesarskiej polityki. Z pewnością liczył on na wzmocnienie swojego autorytetu i dalszy postęp uzależnienia Kościoła od jego osoby. Leon III pisał do ówczesnego papieża Grzegorza II: "Jestem cesarzem i kapłanem"( L. Uspienski, dz.cyt.,s.80). Trwała już przecież długa, sięgająca czasów Konstantyna Wielkiego tradycja rozstrzygania sporów teologicznych przez władcę. Być może najzagorzalsi cesarze ikonoklaści przejęci byli obroną czystości kultu religijnego. Prawdą jest jednak, że w swoim postępowaniu uciekali się do metod porównywalnych tylko z polityką cesarzy pogańskich posyłających pierwszych chrześcijan na męki.
W 730 r. rozpoczęły się prawdziwe prześladowania duchowieństwa ortodoksyjnego i ludu nie umiejącego się wyrzec form religijności, do których czuł się przywiązany. Jakby kierując się instyktem, najprostsi mieszkańcy Bizancjum oddawali wciąż cześć Chrystusowi zamkniętemu w ikonach, nie zastanawiając się nawet nad tym, czy zaistniała sytuacja wymaga od nich jakiegoś opowiedzenia się. Wsparciem były dla nich klasztory, prawdziwe twierdze tak dobra, jak i w czasach późniejszych zła moralnego, do którego dostępu nie mieli ani biskupi, ani cesarze. Do sporu włączył się oczywiście papież, ale jego rola ograniczyła się jedynie do zabierania głosu, po części ze względu na słabość autorytetu wśród Bizantyńczyków, a po części z powodu niezrozumienia przez niego istoty i wagi sprawy. W 727 r. Grzegorz II zwołał sobór, który zakazał niszczenia ikon, powołując się na Starotestamentalną tradycję zdobień Arki Przymierza. Jego następca również podjął podobne kroki okazując szczególną gorliwość w zdobieniu świątyń. Ale sytuacja pogarszała się niemal z dnia na dzień. Początkowo niezdecydowani w swoich żądaniach obrazoburcy, szybko sprecyzowali naukę o ograniczeniu kultu ikon. Zaczęła się ona charakteryzować pozorną logiką argumentacji, w której powoływano się już nie tylko na Pięcioksiąg Mojżesza, ale naukę niektórych Ojców Kościoła pierwszych wieków. Negujący początkowo cześć dla relikwii i kult Matki Bożej (sobór ikonoklastów zakazywał w 754 r używania określenia "Matka Boża", co przypomina wyraźnie spory o osobę Maryi w dobie herezji monofizyckiej), odznaczający się wyraźnym osłabieniem pobożności (wyrazem tego było np. wzbranianie wiernym częstego nawiedzania świątyń) ewoluowali w końcu obrazoburcy w kierunku obrony kultu przed nadużyciami ukazywania Chrystusa i Maryi jako Osób godnych szczególnej czci.
A więc ikonoklaści uznali, że jedynym wizerunkiem Chrystusa jest Eucharystia (herezja powtarzana do dzisiaj przez protestantów różnej maści), gdyż wizerunek musi być tożsamy z przedmiotem przedstawienia. Zawieszali tylko takie ikony, które uchodziły za zgodne z prawzorem, czyli powielone za św. Łukaszem. Według nich tylko takie obrazy oddawały pełną naturę Chrystusa jako Boga-Człowieka, a przy tym uważali oni, że jest to ideał nie do osiągnięcia, a więc za każdym razem obraz będzie zniekształcał prawdę o Bogu Wcielonym. Jak widać, ich nauka była z jednej strony radykalniejsza od Soboru Piąto-Szóstego, a z drugiej czerpała pełnymi garściami z najwcześniej potępianych herezji. Na przykład idąc śladem monoteletów (potępionych w 680 r.), czyli zwolenników posiadania przez Chrystusa tylko jednej natury, w której miały się zmieszać pierwiastki Boskie i ludzkie, ikonoklaści dowodzili, że w osobie Chrystusa zawarła się tak wielka tajemnica, iż nie wolno jej upraszczać w ludzkich dziełach.
W odpowiedzi na te herezje odezwało się wiele autorytetów Kościoła zachodniego i wschodniego, m.in.: Św. German, patriarcha konstantynopolitański, którego następnie cesarz odwołał i zastąpił uległym sobie dostojnikiem, Św. Grzegorz z Cypru, św. Jan Damasceński. Negowali oni pogląd jakoby ikona miała być istotnie tym samym, co pierwowzór, czyli Chrystus na ikonie nie jest de facto Chrystusem, lecz tylko przybliżeniem Jego faktycznego obrazu. Rozumieli przy tym, że taki obraz dopomaga w rozwijaniu pobożności ludowej, tłumaczy Ewangelię lepiej niż słowo pisane, gdyż dociera do rzesz ludzi niewykształconych, jak na to wskazywał już św. Grzegorz Wielki dwa wieki wcześniej. Rozróżniali dwie natury Boga-Człowieka i podkreślali, że ikona ma przedstawiać jedynie to, co było widoczne dla świadków ziemskiego życia Chrystusa. Papież Hadrian I podjął kwestię Eucharystii i zaprzeczył twierdzeniu, według którego jest ona najdoskonalszym wyobrażeniem Jezusa, ponieważ ukrywa w istocie Jego samego. W nauce ortodoksyjnej znalazło się jeszcze wiele pasjonujących argumentów, które warto znać, jednak zajęłyby tutaj zbyt obszerne miejsce. Wszystkie one jednak przekonywały, jak wielkim błędem jest odbieranie miejsca w Kościele obrazowi Boga. Narusza to nie tylko struktury zdrowej pobożności, ale przeczy podstawowym dogmatom o Trójcy Świętej i Wcieleniu. Ojcowie ortodoksyjni obnażali jednak nade wszystko z gruntu negatywne nastawienie obrazoburców do wszelkiego autorytetu, szczególnie Ojca Świętego. Ukazała się więc, jak w niejednym już znanym przypadku, prawda o intencjach reformatorów religii czy kultu w Kościele Katolickim. W IX wieku bowiem cesarze opowiadali się po stronie herezji ikonoklastycznej wyłącznie z pobudek politycznych, uzależniając od siebie patriarchów i biskupów, niszcząc najmniejsze ślady ortodoksji.
Kult ikon powrócił na krótko w 780 r., kiedy na tronie zasiadła cesarzowa Irena, włączona następnie w poczet świętych Kościoła. Jednak na trwałe dokonało się to dopiero w 842 r. za panowania cesarzowej Teodory. Tak więc władza cesarska stanęła u źródła ikonoklazmu i ona zakończyła spory w Kościele w sposób tak samo administracyjny. Nakaz zdobienia kościołów bizantyjskich dotyczył wszystkich biskupów. W 843 r. ustanowiono też Święto Triumfu Ortodoksji na pierwszą niedzielę Wielkiego Postu z zaleceniem obchodzenia go we wszystkich diecezjach. Zbiegło się to w świecie zachodnim z końcem epoki karolińskiej, a więc data ta stanowi wielką cezurę w historii chrześcijaństwa. Zarówno na wschodnich jego krańcach, jak i na Zachodzie ustalono raz na zawsze pewien kanon sztuki kościelnej i wpisano go w ramy kultu religijnego. Nie można przeceniać wagi tego procesu zakończonego potępieniem błędnego rozumienia natury Boga i Jego obrazu. W okresie reformacji wielokrotnie próbowano powrócić do nauki ikonoklastów, by po raz kolejny podważyć fundamenty pobożności Kościoła Katolickiego. Świadczy to, jak ważny to element nauki ortodoksyjnej, która i wówczas broniła Prawdy. Przemawia to również za faktem, iż w XVI i XVII wieku Kościół Zachodni musiał zapłacić za niedostateczne zaangażowanie się we wcześniejsze spory ikonoklastyczne. W Bizancjum i późniejszym Kościele Prawosławnym Triumf Ortodoksji nigdy się nie skończył, natomiast nie przygotowana na taki atak Europa zmuszona była jeszcze raz stawić czoła zarzutom Lutra o bałwochwalczym czczeniu podobizn Boga zamiast Jego samego. Wydarzenia przełomu VIII i IX wieku kierują też nasze wnioski w jeszcze jedną stronę: patriarchowie bizantyjscy i biskupi Kościoła rzymskiego zatracili wspólnotę problemów, odeszli od jednolitej linii postępowania, przestali się wzajemnie słuchać, a co gorsza wzajemnie posądzali się o odejście od ortodoksji. Odmienne warunki rozwoju obu gałęzi Kościoła spowodowały, że przestały się one rozumieć i dążyć do tego. Był to proces prawie niezauważalny, ale zbyt silny, aby nie znalazł swego finału w XI w. Myśląc jednak o różnicach mentalności i kultu religijnego nie sposób nie uszanować głębokiego przywiązania Kościoła ortodoksyjnego (jak określają się wyznawcy prawosławia) do ikony i niezatartego kanonu malarskiego, jaki do dziś jest przestrzegany mimo różnic stylów. Wspominając na wprost brzydką i niezrozumiałą niekiedy sztukę spotykaną w niektórych naszych kościołach można zapragnąć pomodlić się pośród dostojnego spokoju cerkiewnych ikonostasów. Ale jednocześnie nie wolno nam zapomnieć, że nieskrępowana niczym inwencja twórcza naszych katolickich malarzy potrafi i zadziwić i porwać serce ku lepszemu rozumieniu Boga. Wyważenie tych dwóch postaw Kościołów prowadzi do ułatwienia wiernym osiągnięcia zbawienia.
/mz