dr Anna Sutowicz: Historia Kościoła. XX. Dlaczego bronię św. Tomasza?

2021/05/9
20 Historia Kosciola

Być może o wielu świętych postaciach pisaliśmy w niniejszym cyklu, że były wielkie, a owoce ich życia trwają do dnia dzisiejszego niewzruszenie w sercu Kościoła. Jednak o człowieku, przed którym przyjdzie nam dzisiaj schylić czoła, nie można powiedzieć, że jest tylko wielki. Zmieniłoby to nie tylko sens jego dzieła, ale w obliczu jego ludzkiej pokory wyrażenie takie zadałoby kłam prawdziwej świętości tej postaci. Mowa zaś o świętym Tomaszu z Akwinu. Powiadają, że im kto więcej wzbudza kontrowersji wokół siebie, tym więcej należy poświęcać mu uwagi. Nie jest to do końca prawda, ale faktycznie rzadko zdarzają się w historii ludzkości święci, którzy by swoją osobą tak wiernie naśladowali Chrystusa w Jego bojowym haśle: "Nie przyszedłem, by przynieść pokój, ale - miecz" (Mt 10,34)". Cichy, za życia zwany "Niemym Wołem" dla swego zamyślenia i niechęci do ożywionej rozmowy, święty Tomasz jak dawniej i dzisiaj nie daje spać filozofom: jednym, którzy usiłują zgłębić jego geniusz i przybliżyć Kościołowi choćby cząstkę jego myśli - najbardziej przetwarzalną na prosty język, innym niepogodzonym z trzeźwością spostrzeżeń i logiką wywodu, pragnącym przekręcić jego wnioski jak to zrobił ongiś niezmordowany wróg Tomasza, Siger z Brabancji. Ci ostatni najchętniej przemilczeliby postać tego spadkobiercy św. Dominika, ale w dzisiejszym świecie pełnym absurdu i fałszywie pojętej tolerancji dla głupoty, św. Tomasz stoi sztywno, wynosząc się nad tłum ujadających mądrali, pseudoteologów i rewolucjonistów myśli. Być może ciągle jeszcze jest zdolny, jak za życia, zawrócić bieg oszalałej historii.

Niesamowitość osoby św. Tomasza kryje się nie w kolejach jego życia. Któż wie o nim cokolwiek więcej nad to, że wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego gdzieś w okolicach połowy XIII wieku? Jak każdy prosty mnich złożył śluby i przez całe życie spisywał swoje przemyślenia, całe łańcuchy logicznych wywodów. I to prawda, że dzieło jego życia niejako przysłania koleje losu. Jest jednak świadectwem niezwykłych dziejów duszy tego włoskiego szlachcica, urodzonego w jednym z możniejszych rodów tuż pod Monte Cassino. Miał Tomasz, syn hrabiego Landulfa z Akwinu, okazję objąć "ciepłe" opactwo św. Benedykta, gdzie wychowywał się od piątego roku życia. Ale jego powołanie skierowało go gdzie indziej - do dominikanów. Jak wielkich przemian dokonali i jaką cieszyli się opinią ci wędrowni kaznodzieje, niech świadczy fakt, że jeszcze po przyłączeniu się do nich Tomasza jego bracia wykradli go prostu i uprowadzili do rodzinnego zamku, mając nadzieję na zmianę decyzji swego krewniaka. Na szczęście dla historii nie zgodził się on na żadne kompromisy, choćby to miało być przyjęcie białego habitu za cenę ślubów klauzurowych benedyktynów. Przyszły filozof nie widział się pośród możnych, ale niezbyt wykształconych, a nade wszystko nie za bardzo gorliwych mnichów na Monte Cassino. Pragnął szczerze ubóstwa i całkowitego zawierzenia Bogu i to rzuca wiązkę światła na wartość całej jego późniejszej filozofii. A więc od 1244 r. potomek bogatego rodu normandzkiego, Tomasz, ciężkiej postury i wielkiej siły fizycznej, wstępuje do Zakonu Św. Dominika, by tu świadczyć swoim geniuszem, ale też czynami swego życia o Bogu. Stąd został desygnowany na studia w Sorbonie, gdzie następnie na dłuższy czas podjął wykłady. Tak naprawdę to już wszystko, co wiemy o faktach z jego życia potwierdzonych przez żywotopisarzy. Urodził się, wstąpił do klasztoru, umarł pod koniec wieku nie przeżywszy pełnych pięćdziesięciu lat.

Ale, jak się rzekło, w klasztorze otwarła się dopiero najpiękniejsza karta życia Tomasza z Akwinu. Tu stworzył, ośmielę się rzec, najtrwalszy system myśli ludzkiej - najtrwalszy, bo łączący w sobie wszystkie aspekty argumentacji, a zarazem uwzględniający doświadczenie wiary. Święty dążył do odnalezienia prawdy i śmiało można by jego życie zamknąć w stwierdzeniu, że nie ma już pytań, których by nie zadał, a jeśli nie udzielił wszystkich odpowiedzi, to dlatego, że pozostawił je dla rozstrzygnięć wiary. Jeśli w nowożytnej historii postawiono kiedykolwiek kwestię pogodzenia nauki i wiary, to tylko dlatego, że puszczono w niepamięć owocne wysiłki Tomasza, który genialnie objaśnił, gdzie kończy się logika, a zaczyna spekulacja teologiczna, na ile ufać Pismu Świętemu, jeśli przeczy oczywistym faktom, opisanym przez biologię. Rozumiejąc głód Boga, drążący każdego człowieka, św. Tomasz wskazał pięć dowodów na Jego istnienie, czyli tzw. dróg prowadzących do Jego przyjęcia, ale sam rozumiał, że nie posłużą one ateistom: bo wiedza może tylko uzupełniać wiarę, ale ta ostatnia zawsze uprzedza i kończy poznanie. Tomizm jednak, jak niewiele późniejszych filozofii - przyznajmy to, oparł się na poznaniu rzeczywistości. To był punkt wyjścia dla dalszego rozumienia działania Boga. Zdroworozsądkowo rzecz ujmując: zobacz i pomyśl nad tym. Może to się wydać banalne, ale iluż późniejszych pseudogeniuszy starało się przystawić do tej prostej zasady krzywe zwierciadło: pomyśl, a może zobaczysz coś więcej, może inaczej niż jest. Nauka więc według Tomasza, to nie zapora postawiona wierze, ale potwierdzenie Jego wiekuistej mądrości, klucz do zrozumienia choć części na zawsze zasłoniętych przed nami tajemnic. Co genialny Tomasz odpowiedziałby Darwinowi? Prawdopodobnie najpierw nakazałby mu znaleźć jego osławione "brakujące ogniwo", co nie nastąpiło do dziś, a dopiero wówczas przyznałby może, że proces stwarzania jest ukazany w Piśmie Świętym tylko symbolicznie. Po prostu Tomasz nigdy nie spekulował nie mając przed sobą potwierdzonych danych. Mówił: oto fakt, pasuje on do tego faktu, a z tego wynika, że Bóg jest miłosierny. Jeśli fakt nie istniał, nie istniała żadna kwestia. Być może właśnie Tomasz pierwszy jako filozof średniowiecza postawił sobie na pozór bluźniercze pytanie: co to jest Bóg? jeszcze u benedyktynów, którzy nie umieli mu pomóc. Skończył odpowiadać sobie na to pytanie dopiero w chwili, gdy mu to zostało bezpośrednio objawione pod koniec życia. Wówczas nie napisał już ani jednego zdania więcej na ten temat. Nie ukończył nawet słynnej "Sumy Teologicznej", usystematyzowania doktryny katolickiej na gruncie filozofii i teologii, które do dziś stanowi podstawę katolicyzmu.

Warto też wiedzieć, że swój system filozoficzny św. Tomasz oparł na Arystotelesie, co było z jego strony prawdziwym wskrzeszeniem tej pogańskiej myśli i nie lada odwagą. Od czasów Augustyna z Hippony Kościół pogodził się z koniecznością sięgania do dziedzictwa starożytnej Grecji, ale w zasadzie dopuszczał tu tylko Platona z jego doktryną idei i istnienia drugiego idealnego świata jako prawzoru naszej rzeczywistości. Arystoteles wkroczył do historii nowożytnej tylko dzięki Tomaszowi i tak naprawdę do dnia dzisiejszego komentarze scholastyczne tego geniusza stanowią najlepszą wykładnię myśli wielkiego Greka. Mogłyby one zamknąć wszelkie dociekania na temat natury świata i człowieka. Na szczęście myśl ludzka jak łaska Boga sięga w coraz to dalsze pokłady rzeczywistości. Tomaszowi zawdzięczamy jednak usynowienie przez Kościół realizmu Arystotelesa. Inaczej mówiąc, Kościół przyjął za nim, że nie może istnieć nic, co nie należy do rzeczywistości - anioł nawet jeśli jest duchem, żyje jako Boże stworzenie, a nie wytwór myśli Stworzyciela. I nie jest to bynajmniej marksistowskie "byt kształtuje świadomość". Dla Tomasza, tak jak przedtem Arystotelesa prawdziwa Świadomość kształtuje prawdziwy byt, poznawalny i możliwy do zrozumienia. Wiem, że trudno pojąć rewolucyjność tych wniosków Tomasza, jeśli się nie zna choćby podstaw historii filozofii Wieków Średnich. Ale spróbujmy sobie uzmysłowić, czym byłaby nasza wiara, jeśli by jej nie poprzeć faktami wyjętymi wprost z ludzkiego otoczenia, jeśli by ją zamknąć w ramach samych przypuszczeń i dociekań o Bogu, którego określono by za Platonem jako Praideę, mglisty początek świata, stanowiącego tylko odbicie idealnej rzeczywistości.

I jeszcze jedno. Kto czytał "Wykład pacierza", miał okazję poczuć smak scholastycznego wywodu opartego na prostej logice, przechodzeniu od ogniwa do ogniwa argumentacji - tak prostej, że aż zbyt trudnej do uchwycenia dla współczesnego czytelnika. Niestety wolimy kwiecistość wypowiedzi niż jej logiczność. Ale dzięki takiej scholastycznej rozbiórce tematu, jakiej często oddawał się św. Tomasz, nie możemy mu zarzucić na przykład gołosłowia czy demagogii. Jego wykład to czysta filozofia. Łatwo wyobrazić go sobie, jak z flegmatycznym niemal spokojem spisuje systematycznie myśl po myśli: podaje wpierw sens słów, dalej przykłada miarę do zdań i ciągów wypowiedzi, by dopiero w końcu dojść do właściwych wniosków. Gdybyśmy umieli dzisiaj tak spokojnie i rzeczowo dyskutować, niejeden w samą porę zrezygnowałby z kariery polityka. Cóż, że uczyniono następnie ze scholastyki środek zastępczy dla tych, którym nie stało już oryginalności myśli, że forma przerosła treść, i to znacznie?

Święty Tomasz to jednak przede wszystkim święty. Nie wolno nam zapomnieć, że żył jako brat ubogi i to z własnego wyboru. Dążenie do prawdy było realizacją jego powołania i nie zmarnował bynajmniej tego talentu ofiarowanego mu przez Surowego Rządcę. Podjął się obrony wiedzy przed obliczem wiary jakby na przekór innemu ubogiemu świętemu - Franciszkowi z Asyżu, przez co do dziś kojarzy się wielu tylko z "Sumą Teologiczną" nie do przebrnięcia dla przeciętnego umysłu. Jednak Tomasz to przede wszystkim jego wielka pokora. Bez niej zatraciłby skarb swojej mądrości. A św. Tomasz żył w klasztorze jak każdy inny brat. Robił raz nawet podobno zakupy z jakimś niezorientowanym co do jego osoby nowicjuszem. Czytelnik jego żywota ma nieodparte wrażenie, że Tomasz musiał prowadzić niejako podwójne życie. Nie objawiał bowiem swoich doznań mistycznych, które, sądząc z jego pięknych słów o miłości Boga, musiał przeżywać. Nie obnosił się ze swoimi praktykami ascetycznymi, co też nie przychodziło mu z trudnością z uwagi na wielki brzuch, dla którego podobno trzeba było wyciąć dziurę w stole na jakimś przyjęciu. Tomasz to autor pięknego oficjum na Święto Bożego Ciała, poezji nadzwyczaj subtelnej i jednocześnie brzmiącej jak uderzenie pioruna, ale gdzież można ją dziś odszukać? Tomasz to również cudotwórca, o czym mamy poświadczony przekaz, choć święty bronił się przed ludzkimi oczami. Pewną kobietę uzdrowiło dotknięcie jego habitu, co musi nas przekonać o wielkim potencjale miłości, jaki nosił w swym pokornym sercu Tomasz z Akwinu. Nazywają go Doktorem Anielskim - chyba dla jego anielskiej natury uległego braciszka, który być może wcale nie zdawał sobie sprawy z własnego geniuszu. Trudno w to uwierzyć, ale posądzony o herezję w związku z tłumaczeniem Arystotelesa, oddał się Bogu i Kościołowi całym sercem - to różniło go od wielu wybitnych umysłów epoki. Jeszcze po śmierci prześladowany przez epigonów platonizmu, orędował za wszystkimi, którzy oddali wiedzę na służbę wiary, skoro Kościół nie tylko przyznał mu rację, ale tomizm uczynił fundamentem własnej doktryny.

W swoim umiłowaniu prawdy Tomasz dziedziczył nie tylko po św. Dominiku. Wzorował się także na Franciszku w gorącej miłości do Boga i stworzenia. Obaj święci zawdzięczają właśnie jemu, że ich "rewolucja" nie skończyła się jeszcze w tym samym wieku. Tylko on zdołał odpowiedzieć papieżowi na zarzuty Wilhelma de Saint Amour postawione zakonom żebraczym w jego paszkwilu "Niebezpieczeństwo ostatnich czasów". Nie ma przesady w określeniu Akwinaty największym duchowym synem Dominika, ale też i św. Franciszka. 7 III 1274 r. św. Tomasz umierał słuchając "Pieśni nad Pieśniami", nie myśląc już zapewne o Bycie Absolutnym, ale spotkaniu z Ukochanym Nauczycielem. Zamykała się ostatnia karta jego życia, najpiękniejszego połączenia mądrości i miłości w wydaniu ludzkim. Pochowano go w Bazylice św. Saturnina w Tuluzie. Czy ród Landulfa mógł życzyć sobie większego podniesienia?

Dlaczego bronię św. Tomasza? Nie dlatego, że sprecyzował stosunek Kościoła do nauki, choć dzięki temu nasza wiara zyskuje na jasności wykładu. Nawet nie dlatego, że zawdzięczamy mu fundamenty katolickiej nauki społecznej: prawa do własności prywatnej, zasady legitymizacji władzy na podstawie jej zgodności z prawem naturalnym czy odrzuceniu wszelkiej tyranii, nawet w wydaniu demokratycznym, prawa do życia jako nadrzędnego w życiu społecznym. Warto się zresztą z jego wnioskami zapoznać, gdyż, zapewniam, można tam znaleźć wiele rozwiązań trapiących nas dzisiaj sytuacji: jak choćby czy płacić niesłuszne podatki, kiedy i jak napominać władzę, jaką rolę ma odegrania Kościół w każdym społeczeństwie. Ale nawet nie za to składam hołd świętemu Tomaszowi. Bronię go, bo nie wiem, czy urodzi się jeszcze jakiś geniusz, którego pokora przerośnie chęć dokończenia dzieła, jeśli już wychodzi na spotkanie z Miłującą Prawdą. A Tomasz, tytan pracy, śmiertelnie chory na "nałóg myślenia", postanawia rzucić dociekania całego swojego życia, zamilknąć skromnie, przerażony, że tyle mówił, a zdaje mu się bezowocnie - bo któż ośmieli się ogarnąć Boga? Pod koniec życia oddaje się więc już tylko modlitwie. Bronię Tomasza, choć to niepotrzebne, bo prawda broni się sama. Zresztą wbrew wysiłkom oparcia teologii a to na Heglu, a to na kimś innym. Kościół do dziś woli wspierać się na silnym ramieniu tomizmu i, dzięki Bogu, nie zamierza odstąpić od zdrowego rozsądku.

CCH 0574 kadr

dr Anna Sutowicz

Historyk Kościoła, publicystka.
Członek Katolickiego Stowarzyszenia „Civitas Christiana”

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#cykl #Historia Kościoła
© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej