
Dzień jak co dzień. Jak co środę byłem na liturgii we wspólnocie, a wracając czytałem wiadomości, które przyszły w tym czasie. I natrafiłem na maila: „jutro na naszej uczelni zajęcia odwołane z powodu żałoby” – moja pierwsza myśl: „czyżby to jeszcze dotyczyło śmierci papieża Franciszka?”. Zagłębiam się dalej w tekst i ciężko mi uwierzyć w to, co czytam. Tak, to się zdarzyło naprawdę. Na kampusie UW dokonała się straszna zbrodnia. Zaglądam na chat mojego rocznika na Messengerze. Wszyscy piszą tylko o tym, złość miesza się z niedowierzaniem, strachem. Jak to możliwe…?
Modlitwa na pierwszym miejscu…
Następnego dnia natrafiłem na wiadomość naszej starostki: „jeśli ktoś może, to dziś o 13.00 upamiętnienie zamordowanej pracownicy UW na kampusie głównym”. Nie zastanawiam się długo. Ponieważ mam do załatwienia jeszcze jedną sprawę służbową na Krakowskim Przedmieściu, proszę przełożoną o możliwość wyjścia w ciągu dnia i dostaję zgodę.
Docieram na kampus główny Uniwersytetu Warszawskiego. Po prawej stronie rozłożony został namiot, przy którym spora grupa osób w niebieskich koszulkach służy wsparciem psychologicznym. Mijam to miejsce i idę dalej. Jest parę minut po 13.00. Tłum ludzi. Ujmująca cisza. Studenci wymieniają tylko spojrzenia. Wielu z nich przyniosło kwiaty, znicze. Stoją. Stoję i ja, zamykając oczy. Wyjmuję różaniec, robię znak krzyża i modlę się koronką. Miałem potrzebę tutaj przyjechać. Miałem potrzebę pojawić się na miejscu wczorajszej zbrodni, by prosić Boga o miłosierdzie. Miałem potrzebę pojawić się tu jako chrześcijanin, by modlić się w tym miejscu, naznaczonym już na zawsze strasznym wydarzeniem. Nie zastanawiam się nad tym, co myślą inni o moim różańcu. Chcę oddawać tę sprawę Bogu, prosić o życie wieczne dla zamordowanej pracownicy, o pocieszenie w bólu dla jej męża, dzieci, rodziny. Modlę się o nawrócenie dla sprawcy, by szczerze żałował, by, gdy przyjdzie świadomość tego, co zrobił, nie targnął się na swoje życie jak Judasz… Modlę się za jego rodziców i rodzinę…
Modlę się, by rodzina tragicznie zmarłej nie złorzeczyła Bogu… aby nie wpadła w rozpacz… bo przyszła na nich z pewnością próba wiary, próba Abrahama… Są takie momenty, gdy wydaje się niemożliwe wierzyć, że śmierć Jednego sprawiedliwego wyrównuje szalę Bożej sprawiedliwości, że Jego śmierć równoważy cierpienie tylu niewinnych… Pamiętam, że gdy w liceum pojechaliśmy z klasą do Auschwitz, była to dla mnie próba wiary i nigdy więcej nie chciałbym tam wrócić. Byłem do głębi przejęty złem, które się tam wydarzyło, zgorszony cierpieniem tylu niewinnych istot. Powtarzałem sobie tylko jedno zdanie, które kiedyś usłyszałem: gdy pytają „gdzie był Bóg, gdy się to działo?” – to Bóg był ubrany w więzienny pasiak i szedł wraz z innymi do komory gazowej. I jedynie trzymanie się tego zdania ratuje moją wiarę przed zgorszeniem się cierpieniem, które miało tam miejsce. Uświadamia mi, że Bóg jest zawsze w każdym cierpieniu i że właśnie dlatego cierpienie ma sens: otwiera niebo.
Gdy dotyka nas cierpienie, to chyba jedyny rozsądny kierunek myślenia – patrzeć dalej, niż ono samo. Jeśli zadamy sobie pytanie: „dlaczego to się stało?”, nigdy nie znajdziemy odpowiedzi. Już prędzej, kiedy zapytamy Boga: „po co się to stało”. Ale i to pytanie może zostać Bogu zadane dopiero po pewnym czasie, gdy zaczną zabliźniać się rany i ustawać ból… Jedno jest pewne – Bóg jest obecny w tym cierpieniu, więc ku Niemu trzeba kierować swoje myśli. Bo Bóg, który jest Miłością, który jest doskonale szczęśliwy, z miłości do człowieka stał się jednym z nas, by dobrowolnie oddać swoje życie i przyjąć cierpienie: „… Ja życie moje oddaję, aby je [potem] znów odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję (J 10, 17-18)”. Taka jest Jego miłość do nas: chciał dobrowolnie cierpieć i umrzeć za nas. Chciał oddać za nas swoje życie. Czy to miało sens, tak po ludzku? A jednak, taka była wola Ojca. I dzięki Jego śmierci i zmartwychwstaniu otrzymaliśmy – wszyscy ludzie wszystkich czasów na ziemi – życie wieczne. Odcinając się od tej perspektywy, nie będziemy w stanie przyjąć żadnego cierpienia. Jedynie w wymiarze życia wiecznego wszelkie cierpienia znajdują swój sens.
Zachęcam jednak wszystkich, abyśmy na te wydarzenia spojrzeli jak chrześcijanie. To, co się zdarzyło, w każdym z nas budzi silne emocje: strach, lęk, bezsilność, złość. Ileż wylało się wulgarnych słów pod adresem zabójcy. Ile krążyło filmików z samej tragedii. Ale po co je rozpowszechniać? Po co interesować się złem? Wejdźmy w tę rzeczywistość jako chrześcijanie: nie interesujmy się złem, nie przeklinajmy zabójcy, nie rozpaczajmy. Wzywajmy Bożego miłosierdzia: w Nim nasza nadzieja. Zło, które się stało, już się nie odstanie. Jedyne, co możemy zrobić w tej sytuacji, to przyzywać imienia Jezusa: aby On wszedł do serc poszkodowanej rodziny, zachował ich od rozpaczy, dodał nadziei na życie wieczne, na to, że ta żona, matka jest już razem z Chrystusem, że razem z Nim cieszy się życiem! I czeka, aż inni do niej dołączą… Zachęcam wszystkich, byśmy patrzyli na życie z wiarą, oczami Boga. Po co interesować się przebiegiem tragedii? W jakim celu szukać nagrań? Po co wypowiadać kolejne przekleństwa, które nie powstrzymują ani nie rekompensują zła, lecz napędzają spiralę nienawiści?
On przychodzi
Zachęcam nas wszystkich, chrześcijan, abyśmy, gdy tylko usłyszymy o jakiejś tragedii, zamiast się nią interesować, wzywali Jezusa. Wzywajmy Jego imienia, bo tego naprawdę potrzeba światu! Potrzeba aktualizować Jego odkupienie w każdym miejscu i w każdym czasie, a szczególnie tam, gdzie nikt tego nie robi, gdzie ludzie Go przeklinają i nienawidzą. Gdy innych ogarnia rozpacz, targają nimi silne emocje – Ty, będąc niejako obok tych zdarzeń, wzywaj Ducha Świętego! Wołaj Go, zapraszaj do miejsc, które potrzebują uzdrowienia, oczyszczenia i nadziei. Wołaj o Ducha Świętego, by prowadził, by „opatrywał rany serc złamanych” (por. Iz 61, 1), by wylewał swoją Miłość.
A On przyjdzie. Przyjdzie i poprowadzi. Poprowadzi serca zrozpaczone do nadziei, serca złamane do wiary, serca zatwardziałe do nawrócenia, On uleczy serca wszystkich. Przyzywaj Jego mocy nad uwięzionymi w swoich niewolach duszy, by On wyprowadził ich na wolność. A On będzie dokonywał cudów – jeśli Mu na to pozwolisz. Jak mówi Katechizm Kościoła Katolickiego (por. KKK 312): skoro z największego zła moralnego, które wydarzyło się w historii świata, zabicia Syna Bożego, Bóg wyprowadził największe możliwe dobro – Jego uwielbienie i nasze zbawienie – to Bóg z każdego zła ma moc wyprowadzić dobro. Może, ale nie musi. To nie jest automat, że z każdego zła rodzi się dobro. Zło nigdy nie przestaje być złem, jak podaje Katechizm, ale Bóg ma moc wyprowadzić z każdego zła dobro, jeśli Go o to prosimy. Teraz więc potrzeba przyzywać Go, by to zbawienie aktualizował w każdej sytuacji zła, cierpienia, tragedii, która się wydarzyła, by wyprowadził dobro ze zła. Bo dla Niego nie ma nic niemożliwego!
On nam wyjaśni
Wysłuchałem ostatnio konferencji s. Judyty Pudełko PDDM (doktor teologii) o Duchu Świętym, którą wygłosiła w wigilię Zesłania Ducha Świętego (jest dostępna na YT: „Duch Święty, Paraklet”). Dotknęły mnie jej słowa o tym, że jedynie On może nam wytłumaczyć sens historii i wszystkich zdarzeń naszego życia. „Zrozumienie cierpienia bez Ducha Świętego jest niemożliwe – mówi siostra Judyta – żaden człowiek, nawet najmądrzejszy, ani żaden kierownik duchowy, nie jest w stanie wytłumaczyć, dlaczego to wygląda właśnie tak, dlaczego jest to cierpienie”. Jedynie Duch Święty pozwala odkryć – powoli, w ciszy, na modlitwie – że moje cierpienie może objawić chwałę samego Boga… Duch Święty sprawia, że jesteśmy w stanie rozpoznać działanie Boga w historii naszego życia.
Przyzywajmy więc Ducha Świętego, tak jak prorok Ezechiel nad suchymi kośćmi, gdy Bóg mu polecił: „Prorokuj do ducha, prorokuj, o synu człowieczy, i mów do ducha: «Tak powiada Pan Bóg: Z czterech wiatrów przybądź duchu i powiej po tych pobitych, aby ożyli»” (…). I Bóg tchnął Ducha w suche kości, które stały się ciałem, a potem ożyły. Bóg mówi: „Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój, i poznacie, że Ja jestem Pan, gdy wasze groby otworzę i z grobów was wydobędę, ludu mój. Udzielę wam mego ducha po to, byście ożyli, i powiodę was do kraju waszego, i poznacie, że Ja, Pan, to powiedziałem i wykonam” (por. Ez 37, 1-14). Przyzywajmy Ducha Świętego, by On ożywił nasze pozbawione nadziei serca i skierował je ku Niebu.
Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 3/2025
/mdk