Wolność jest tym trudno definiowalnym pojęciem, do którego naród polski zdaje się być bardzo przywiązany. Można powiedzieć, że umiłowanie wolności jest jedną z głównych cech narodowych Polaków.
W dyskusji nad tym problemem historycy, publicyści, a także i wszyscy zainteresowani często zastanawiają się nad tym, gdzie przebiega właściwa granica pomiędzy takim jej pojmowaniem, które służy życiu społecznemu, a samowolą czy anarchią, które kojarzone są z antywartościami będącymi narzędziami rozbijającymi wspólnotę i niesłużącymi dobru wspólnemu. Od dawien dawna różnie wyznaczano stosowne granice. W polemikach i sporach pojawiały i pojawiają się zarzuty, że nawet w sytuacjach zagrożenia Polacy wyżej stawiają własną swobodę i wolność niż obronę niepodległości. W skrajnych sytuacjach spór ten może prowadzić do naturalnego pytania, po cóż komuś taka niepodległość, w której będzie tak samo albo gorzej zniewolony niż w wypadku jej braku.
Przezwyciężenie dychotomii między zniewoleniem a niepodległością polega na założeniu, że społeczność, w tym naród polski, potrzebuje niepodległości, by chronić swą wolność. I tyle. Wydaje się, że Prymas Tysiąclecia był jednym z tych myślicieli, społeczników i głosicieli Ewangelii w polskim kontekście kulturowym, który doskonale zdawał sobie sprawę z tej właśnie syntezy. Tu też możemy odszukać jeden z atrybutów jego wielkości i ponadczasowości myśli społecznej.
W realiach historycznych
Nie da się oddzielić człowieka od czasów, w których żyje. Stwierdzenie takie tchnie banałem, lecz przypominanie o tym mimo wszystko służy lepszemu odczytywaniu konkretnej osadzonej w historii postaci. Kiedy przyszły Prymas przyszedł na świat, Polska nie istniała jako państwo, naród zaś, który próbował za pomocą swoich elit ratować i rozwijać ojczystą kulturę, był z natury swej wrogiem państw, w których przyszło mu funkcjonować. Koniec wieku XIX i początek XX to czas powstawania imperiów o ambicjach globalnych – dwa z trzech państw rozbiorczych takie aspiracje posiadały, a Polacy widziani tu byli bardzo niechętnie. Podmiot słabszy, czyli monarchia Habsburgów, pewnie by chciało dołączyć do tego grona, ale ledwo stało na nogach, a jego niedomaganie zwiększało się wraz z wiekiem cesarza Franciszka Józefa, który jakoś tam stał się symbolem zmierzchania państwa.
Stefan Wyszyński, syn ziemi mazowieckiej, od dzieciństwa zderzał się z tymi realiami, rusyfikacja i niechęć do polskości znane były w jego otoczeniu. Jako uczeń, bywał poddawany temu systemowi, dlatego tak dobrze później przyszło mu rozumieć los narodu w trybach maszyny doktryny komunistycznej, która też chciała wychowywać człowieka, w tym Polaka, na swą modłę. Tak jak zaborcom chodziło o ukształtowanie dobrego poddanego służącego celom imperium, tak kilkadziesiąt lat później rządzący, kierujący się ideologią marksistowską przepracowaną przez sowieckich myślicieli i praktyków, chcieli z nas zrobić człowieka radzieckiego, może nawet mówiącego po polsku, ale myślącego inaczej.
Choćby w tych kontekstach problem wolności stawał się kluczowym, chociaż na pewno należy na niego nałożyć całą gamę zjawisk wynikających z czasów i okoliczności, którym już młody Stefan, później ksiądz Wyszyński bacznie się przyglądał i szukał rozwiązań, służących dobru człowieka oraz dobru wspólnemu, który to problem trapił go cały czas.
Problemy dwudziestolecia
Przyszły Prymas widział konflikt mocarstw, znany nam jako I wojna światowa, oczami kilkunastoletniego chłopca. Obserwował również wyłanianie się niepodległego państwa Polaków. Wojna polsko – sowiecka ze swym szczytem w roku 1920 i wydarzeniami, których 100. rocznicę właśnie obchodzimy, zastała go w trakcie nauki, właśnie w tamtym czasie podjął studia w Seminarium Duchownym we Włocławku, postanawiając ostatecznie realizować swe kapłańskie powołanie, do którego, zdaje się, dojrzewał w czasie swego dzieciństwa i młodości. Sowiecka ofensywa dotknęła również jego stron ojczystych, a kumulacja biedy i głodu dawała się tam odczuwać jeszcze wiele lat.
Kraje zaborcze wojnę przegrały, sowieci zostali na razie odepchnięci, Polska odradzała się, ale młody kleryk Wyszyński na pewno już wówczas widział, że do realizacji ideałów, do których wszyscy tak bardzo tęsknili, jest jeszcze daleko. Być może wyczuleniu na problemy społeczeństwa służyły też jego doświadczenia osobiste, w tym kłopoty ze zdrowiem, które omal nie uniemożliwiły mu bycie kapłanem. Ale stało się – 3 sierpnia 1924 roku otrzymuje święcenia. Swą edukację uzupełnia na KUL wieńcząc ją tytułem doktora. Wraca do macierzystej włocławskiej diecezji i tu od razu włącza się w nurt pracy naukowej i społecznej. Ten dualizm zaangażowania wydaje się być bardzo ważny. Z jednej strony ksiądz Wyszyński próbuje analizować bieżącą rzeczywistość poprzez pryzmat aparatu naukowego, którego nabył w czasie edukacji, z drugiej wiedzę swą zużytkowuje do pracy z ludźmi, którzy tego najbardziej potrzebują. Tu w czasie około dziesięciu włocławskich lat doświadcza praktycznie tego, że nie istnieje wolność bez godnego poziomu życia. Społeczeństwo głodne, upodlone i bezrobotne nie tylko nie będzie wolne, nie będzie nawet społeczeństwem. Jego fascynacja nauką społeczną Kościoła, która wówczas, jak chyba nigdy wcześniej, szukała praktycznych rozwiązań tych kluczowych problemów, okazała się być niezwykle przydatna szczególnie, kiedy coraz silniej okazywało się, że są tacy, którzy podpowiadają owym rzeszom biedaków, że jedynym wyjściem jest rewolucja proletariacka na wzór sowiecki.
Tej zorganizowanej z zewnątrz propagandzie trzeba było dać odpór. Praca z robotnikami i wskazywanie im tego, że na pewno nie tu leży wyjście, było na pewno dużym wyzwaniem, zwłaszcza że niektórym wydawało się, iż jest to również agitacja bolszewicka, tylko taka trochę inna. Ta gmatwanina problemów, zbyt wolno rozwiązywana w dwudziestoleciu międzywojennym, bolała księdza dra Wyszyńskiego, tak jak i innych katolickich społeczników, w tym jego poprzednika w funkcji prymasa, kard. Augusta Hlonda. Trzeba powiedzieć, że i dziś problem ten jest aktualny, może potrzeba nam na nowo inicjować szeroką dyskusję nad problemem świata pracy w naszym XXI wieku, pewnie Stefan Wyszyński by sobie tego życzył.
Po okresie międzywojnia pozostało nieco jego studiów i artykułów, które co prawda mają znaczenie bardziej historyczne niż praktyczne, ale pokazują, że nie był on człowiekiem stojącym z głową w chmurach i żyjącym jedynie wspomnieniami polskiej historii, nie umiejąc odnosić się do bieżącej rzeczywistości.
Wolności odbierana
Z czasem przyszły wyzwania, jak się wydawało niewyobrażalne: wojna i jej dziedzictwo, panowanie totalitaryzmów, które kwestię wolności jakkolwiek rozumianej odepchnęły z życia społecznego. Co do nazizmu, problem był w polskim społeczeństwie bezdyskusyjny, ze względu na ekskluzywną rasistowsko – niemiecką postać tej ideologii nie pozostawiła ona śladów w naszej powojennej myśli. Gorzej było z zatruwającym polską duszę komunizmem i jego pojęciami. Perspektywa patrzenia na dzieje poprzez pryzmat walki klas oraz usadowienie Polaków w bloku polityczno-militarnym, zmuszającym ich do realizacji ideologicznych celów wschodniego imperium, była ogromnym zagrożeniem naszego bytu, nie tyle w sensie językowym, o czym wspomniałem na początku, co przede wszystkim mentalnym.
Tak jak w każdych trudnych czasach wolna myśl i idea niepodległości znalazła schronienie w Kościele. Od końca lat 40–tych w Polsce przewodził mu Prymas Wyszyński, który musiał przeciwstawić się praktycznemu zaborowi wolności. Jego nauczanie zmieniło nieco wektory, w większym niż przed wojną stopniu odwoływał się do polskich dziejów, a te były bardzo przez system deprecjonowane i uprzedmiatawiane. Wolność stała się niejako papierkiem lakmusowym, pojęciem które nabrało na nowo niemal militarnego znaczenia. Trzeba go było wydobyć i pokazać jako rzecz najświętszą w sytuacji przedefiniowania kluczowych pojęć społecznych. Na tym polu odniósł ogromny sukces – Polacy słuchali jego, a nie komunistów, stał się symbolem. Na pewno był prymasem narodowej wolności, której strzegł, a jej pożądanie przekazał kolejnym pokoleniom rodaków.
Problem utraty wolności nie zniknął wraz z końcem tamtego systemu, nie poradziliśmy sobie z etycznym nihilizmem prowadzącym do anarchizacji relacji społecznych i kultury, która nie ubogaca nas duchowo. Społeczeństwo trapią kryzysy, które przyszły z nowymi ideologiami albo tymi starymi, które się w nowe szaty ubrały. Prymas nie może nam pomóc w ziemskim tego słowa znaczeniu, ale na pewno może nam patronować w tych kolejnych trudnych dla nas okolicznościach. W końcu ojczyznę kochał więcej niż własne serce.
/mwż