Choć w poprzednim felietonie pisałem o „świętych” elfach i krasnalach (nie wspomniałem o dziadku do orzechów), wymieniając również sowieckiego dziada Mroza, temat ten wymaga – moim zdaniem – rozwinięcia i do wymienionej plejady komercyjnych i ideologicznych czerwonych postaci dodania jeszcze jednej. Jakiej? O tym za chwilę.
Zaczniemy od tego, że niegdyś święty biskup z Miry był jednym z ważniejszych świętych chrześcijaństwa. Zaliczany był do Czternastu Świętych Wspomożycieli. Dość szybko w różnych krajach postać prawdziwego świętego zmieszała się z lokalnymi wierzeniami i legendami. Dlatego w Holandii św. Mikołaj w biskupich szatach przedstawiany był najpierw na ośle, a potem na statku i białym koniu. W Skandynawii „współpracował” z gnomami. W Rosji nazywa się Dziadek Mróz i występuje wraz ze Śnieżynką (dobrze, że dziadek, przynajmniej z tego związku dzieci nie będzie).
Dziś – o zgrozo! – stał się „świętym komercji”. Współcześni poganie brutalnie odarli go z ornatu, z głowy zdjęli mitrę i ukradli pastorał. W zamian dając „świętego” krasnala, który namawia do robienia zakupów tysięcy rzeczy, które nigdy nie były nam potrzebne. Krasnale ubrane na czerwono są wszędzie. Widać je w telewizji, gazetach, ulotkach reklamowych, na świątecznych kartach pocztowych. Wizerunek „mikołaja” jest wszechobecny. W jego kształcie produkowane są bombki choinkowe, pluszaki, balony, a nawet cukierki i czekoladki. Niestrudzenie co roku jest on komercyjnym hitem. Jednak czy ta sława jest prawdziwa?
Problem tkwi w tym, że w przypadku św. Mikołaja mamy do czynienia z największą podróbką wszech czasów. A wyrośnięty krasnal nie ma nic wspólnego ze świętym biskupem z pierwszych wieków chrześcijaństwa. W popkulturze prawdziwy święty Mikołaj przegrywa z baśniowym przebierańcem z Laponii (vide – poprzedni felieton). Krasnal rodem z disnejowskiej kreskówki ma bardzo mocnych lobbystów, a o świętym biskupie prawie nikt już nie pamięta. Na Zachodzie postać ta zupełnie się skomercjalizowała. Zdaje się, że świat nie zna już świętego biskupa.
„Świętego” krasnala – jak nietrudno przecież zgadnąć – wymyślili amerykańscy specjaliści od reklamy. Dziś powiedzielibyśmy, że to taki święty po obróbce w McDonald's. Proces komercjalizacji św. Mikołaja trwa już od prawie stu lat. I pewnie z tego powodu dość trudno będzie to odkręcić. A wszystko zaczęło się niewinnie w roku 1809, kiedy to pisarz i miłośnik folkloru Washington Irving w książce Historia Nowego Jorku opisał holenderski zwyczaj mikołajkowy. Mikołaj nazywany był w niej Santa Claus (zamiast Sant Nicolaus) i już nie nosił biskupich szat. Kilkanaście lat później w jednym z nowojorskich dzienników ukazał się tekst, w którym Santa Claus jechał zaprzęgiem ciągniętym przez renifery. Zaś sam bohater był postacią wesołą, z dużym brzuchem i niskiego wzrostu. To tę właśnie postać włączam do plejady komercyjnych i ideologicznych czerwonych postaci.
Obecny wizerunek „mikołaja” – czerwony płaszcz i czapka – został opracowany w 1930 roku na zlecenie koncernu Coca-Cola przez amerykańskiego artystę Freda Mizena. Coca-Cola w swojej kampanii reklamowej pokazała „świętego” jako barczystego, jowialnego staruszka z białymi wąsami i długą białą brodą, w czerwono-białym ubraniu. Wtedy też na nowo napisano „mikołajowi” życiorys, ustalając w nim takie szczegóły, jak liczbę reniferów w jego zaprzęgu i ich imiona. Dlatego też w poprzednim felietonie tak bardzo zżymałem się na brak wiedzy występujący u dyrektora katalogu „Weltbild – Klub dla ciebie” o wszędobylskich „mikołajkach”.
Dlaczego o tym piszę? Otóż dlatego, że św. Mikołaj został na tyle zapomniany, że potrzebuje dziś radykalnej obrony. Co prawda kilka lat temu zrodziła się internetowa akcja „Brońmy prawdziwego św. Mikołaja!”. Mówi się nawet, że ostatnimi czasy krasnali ubywa, przynajmniej w środowiskach katolickich. Jeżeli nawet spotkamy św. Mikołaja rozdającego w kościele prezenty, to – jak na biskupa przystało – ma on już mitrę na głowie i pastorał w ręku. No tak, można powiedzieć, że wraca się powoli i wstydliwie do porządnej prastarej chrześcijańskiej tradycji. Jednakże uważam, że św. Mikołaj z Miry nadal jest przyczynkiem do wyjątkowo bezczelnego i bezwzględnego manipulowania przez reklamę symbolami religijnymi. Nadal epatuje się dzieci kiczem w postaci corocznej inwazji zmutowanych krasnali, zwanych mikołajami. TRZEBA PRZYWRÓCIĆ ŚWIATU PRAWDZIWEGO ŚW. MIKOŁAJA, autentyczną, historyczną postać. Tak uważają patrolodzy. Bezinteresowna miłość tego świętego pozostaje niezmiennie ponadczasowym i powszechnym symbolem chrześcijańskiej kultury i nie może być wytworem komercji rozdmuchanej do niebotycznych rozmiarów. Warto o tym pamiętać podczas świątecznych biesiad, zapijając coca-colą trunki i zakąski. Najlepiej w tym przypadku zimne!
/mdk