W sytuacji konfliktu na Ukrainie przypadek Mołdawii i przyległego do niej zbuntowanego, czy raczej podporządkowanego Rosji, Naddniestrza rysuje się z jednego punktu widzenia dość ciekawie, a niepokojąco z innego. Region ten od początku otwartej wojny na Ukrainie stał się przedmiotem gry zainteresowanych nim stron i jednym z wielu punktów zapalnych.
O szczególnym przypadku Naddniestrza pisałem już tu niemal rok temu i nie warto się powtarzać. Rola regionu nie zmieniła się, nadal jest on wykorzystywany przez Rosję do destabilizacji polityki mołdawskiej z udanym, lub niemal udanym, skutkiem. Warto tylko wspomnieć, że znajduje się tu np. elektrownia zaopatrująca całą Republikę Mołdawii w energię elektryczną i jesienią ubiegłego roku Mołdawianie odczuli tę sytuację po odcięciu dostaw energii, którą musieli szybko pozyskać z Rumunii.
W ostatnim czasie media doniosły o protestach i rozruchach w Kiszyniowie, które miały na celu obalenie tutejszego pro-rumuńskiego i prozachodniego rządu. Komunikaty, jakie dobiegły do nas, były raczej uspokajające, mówiły o tym, że próby zamachu stanu były źle przygotowane i nie miały znamion masowości, na jakie liczyli ich organizatorzy. Tak naprawdę jednak sytuacja w republice jest trudna. Poparcie społeczne dla tutejszej partii rządzącej raczej spada i jeżeli władza nie jest zagrożona, to tylko dzięki temu, że prorosyjska propaganda wewnątrz Mołdawii została przez nią mocno ograniczona metodami administracyjnymi. Skutkuje to tym, że ewidentne niezadowolenie ludności, wynikające z pogorszenia sytuacji materialnej, nie przekuwa się bezpośrednio na wzrost nastrojów prorosyjskich. Nie oznacza to, że w określonych realiach takie wpływy nie pojawią się znowu, szczególnie, że w państwie mieszka kilkuprocentowa mniejszość rosyjska, której mogą sprzyjać zamieszkujący południe państwa Gagauzi i ewentualnie Bułgarzy, poza tym trzeba pamiętać o powierzchownej, ale jednak, rusyfikacji części Mołdawian, dla których obecnie kształtująca się nowa polityka kraju może wydawać się czymś niepokojącym. Obecna polityka romanizacji kulturowej i prozachodnie deklaracje rządu mogą wywoływać ich negatywne reakcje i być, mimo wszystko, wykorzystywane z zewnątrz, ale te ewentualności są osłabione przez geograficzno-polityczne odcięcie od Rosji.
Ostatnie wydarzenia polityczne pokazują, że im dłużej trwać będzie wojna na Ukrainie, tym ściślejsze, bez względu na układy w wewnętrznej polityce Kiszyniowa, będą związki tego regionu z Rumunią, a tym samym z NATO i UE. Na pewno zadowolony jest rząd w Bukareszcie, któremu siłą rzeczy odpowiada proces integracji politycznej i kulturalnej republiki z Rumunią, której była częścią do roku 1944/45. Niewątpliwie z punktu widzenia tego kraju obecna Mołdawia jest częścią jego dziedzictwa historycznego i kulturowego. Skoro o historii mowa, to w przeszłości obszar republiki był częścią terytorium określanego mianem Besarabii, która to nazwa pochodzi od nazwiska XIV-wiecznego hospodara wołoskiego, Mikołaja Aleksandra Basaraba. Przyłączył on do swojego państwa obszary należące dziś w większości do Ukrainy, które nosiły odrębną nazwę Budziaku, uważanego za część składową Besarabii. Północny skrawek regionu sąsiadował, z należącym do Korony Królestwa Polskiego, Podolem. Twierdza Chocim, jeśli być ścisłym, również należała do historycznej Besarabii. Współczesna Republika Mołdawii jest w pewnym sensie dziedzictwem tamtego historycznego regionu, ale nie wyczerpuje go całkowicie. Pozostawię jednak na boku ewentualne ambicje terytorialne Rumunii względem tych szczątków regionu, które obecnie należą do Ukrainy.
Obecna próżnia geopolityczna, jaka obecnie trwa na tym terytorium, wkrótce musi zostać przez kogoś wypełniona i jest to w zasadzie pewnik. Obszar, ze względu na nikłe zasoby gospodarcze, uzależnienie od lądowych szlaków komunikacyjnych i niewielki potencjał demograficzny, nie może funkcjonować samodzielnie. Zdaje sobie z tego sprawę zarówno Maia Sandu, jak i siły prorosyjskie. Konflikt na Ukrainie, który jest tej sytuacji niewątpliwym generatorem, nie będzie trwał wiecznie, a na długotrwałą destabilizację regionu Zachód nie może sobie pozwolić.
Rozwiązań sytuacji mołdawskiej jest oczywiście kilka. Pierwsza z nich zakłada przeciągnięcie kraju na stronę aliantów zachodnich, silne związanie go z Rumunią, przyjęcie do NATO i UE oraz modernizację. Drugim jest inkorporacja do Rumunii, a tym samym bezpośrednie znalezienie się Mołdawii w UE i NATO, tak jak odbyło się kilkadziesiąt lat temu to względem NRD. W samej Mołdawii idea taka nie była dominująca, aczkolwiek grupa zwolenników inkorporacji przyrasta ostatnio dość szybko i kto wie, czy w ciągu najbliższego roku nie okaże się, że jest wystarczająca, by można taką operację przeprowadzić „prawie” demokratycznie. Gdyby tak się stało, byłby to pierwszy od wspomnianego exemplum niemieckiego, przypadek inkorporacji jednego państwa przez drugie – na pewno w Europie, ale chyba i na świecie.
W obu wypadkach rozwiązać trzeba problem wymienianego przeze mnie Naddniestrza, które albo pozostawiono by samemu sobie, tzn. Mołdawianie, Rumuni i cały Zachód pogodziliby się z utratą tego terytorium i pozwoliliby go wchłonąć Ukrainie, bądź Rosji, gdyby ta opanowała cały obszar nadczarnomorski. Ewentualnie terytorium to w najbliższym czasie siłą zostałoby włączone do Mołdawii, po to by w następnym etapie zrealizować jeden z dwóch narysowanych przeze mnie scenariuszy. To drugie rozwiązanie wydaje się być ruchem nieco gangsterskim, ale gangsterki w polityce międzynarodowej jest coraz więcej, poza tym jeśli wziąć pod uwagę status prawno-międzynarodowy, to region uważany jest za część Republiki Mołdawskiej, a jego podmiotowość międzynarodowa nie istnieje. Żeby więc takiemu działaniu zapobiec Rosja musiałaby jakimś jednostronnym aktem inkorporować to terytorium, co z kolei wywołałoby prawdziwy efekt domina.
Oczywiście mniej, czy bardziej siłowe rozwiązanie kwestii Naddniestrza ze strony obecnej Mołdawii jest dość trudne; siły zbrojne tego kraju są niewielkie, a jak wspomniałem, opozycja walczy o jego wewnętrzną destabilizację. Jeżeli jednak Zachód, w tym przede wszystkim Bukareszt, uznałby rzecz za ważną, a inni gracze, mający aspirację w tym regionie, a więc przede wszystkim Turcja, to rozwiązanie by zaakceptowali, to odpowiednie „środki” na realizację celu szybko by się znalazły.
/mdk