Polska w swej historii była ogłaszana różnymi tytułami, zwłaszcza przez narodowych wieszczów. A to stawała się Chrystusem narodów, cierpiąc nie tylko swoje winy. W innej koncepcji była Winkelriedem narodów. Było to odwołanie do postaci Arnolda Winkelrieda, szwajcarskiego rycerza, który stworzył wyłom we wrogich szeregach, nabijając się na kopie przeciwników. A co, gdyby dodać nowy przydomek: Polska Cezarem Europy?
Zdziwiłby się jednak ten, kto sądząc po samej nazwie, uzna, że słowa te mają się odnosić do jakiejś przodującej roli naszego kraju na Starym Kontynencie. Istnieją wprawdzie przepowiednie różnych mistyków chrześcijańskich, dotyczące potęgi przyszłej Polski. Tutaj jednak kontekst jest nieco inny.
Otóż koncepcja ta zrodziła się, gdy natrafiłem na pewien zacny żart. Była to zagadka i brzmiała mniej więcej tak:
Jesteś podróżnikiem w czasie. Cofasz się do Imperium Rzymskiego. Audiencji udziela ci Juliusz Cezar, który wierzy w to, że przybywasz z przyszłości. Pyta się ciebie: jak zginę?
Co odpowiesz, żeby nie narazić się na jego gniew?
Bohater żartu odpowiedział: Otoczony przez przyjaciół.
Na tej kanwie trochę się obawiam, czy my nie jesteśmy trochę jak ten biedny Cezar, nad którym wisi fatum śmierci wśród przyjaciół. Wokół nas też niemal sami przyjaciele, bodaj wszyscy za wyjątkiem Rosji: Ukraina, Niemcy, Czechy, Litwa. W dalszej kolejności np. Francja, w której prasa zachwyca się nad „powrotem Polski do Unii Europejskiej”.
Tylko jakoś ja się nie cieszę, że nasi przyjaciele wyrażają radość z tego, że w Warszawie nastanie rząd, z którym znów będzie można się dogadać. Rozmawiać trzeba – to prawda. Jeśli jesteśmy w strukturach europejskich, to nie można tam grać obrażonego na wszystkich. Ale boję się, czy teraz wahadło nie wahnie za bardzo w drugą stronę. Czy nie będziemy w Europie „lubiani” – za to, że bezrefleksyjnie poddajemy się dyktatowi Brukseli.
W kontekście ostatniego konfliktu na osi Warszawa-Kijów coraz więcej, także w mainstreamowych mediach, pojawia się odniesień do obrony własnych interesów. O tym trzeba przypominać cały czas, zwłaszcza w kontekście stosunków międzynarodowych. Może nie idźmy w wyrachowaniu działań na arenie zagranicznej aż tak daleko, jak Anglosasi, bo to zwyczajnie po ludzku nieprzyzwoite. Ale nie bądźmy też – kolokwialnie mówiąc – frajerami, by Polska nie zginęła tak, jak tytułowy Cezar: otoczona przez (fałszywych) przyjaciół.
/ab