dr Anna Sutowicz: Historia Kościoła. XV. Początki chrześcijaństwa w Polsce

2021/03/7
15 Historia Kosciola

Prawdopodobnie około 870 r. na terenie państwa Wiślan, czyli późniejszej Małopolski, pojawili się uczniowie św.Metodego, apostoła Słowian. Możliwe ochrzczenie panującego na Wiśle władcy można uznać za początki chrześcijaństwa wśród naszych przodków. Niestety jednak w naszych domysłach na ten temat opieramy się na jedynej wzmiance źródłowej w żywocie św. Metodego, nigdzie indziej nie potwierdzonej. Dlatego ze względu na szczupłość informacji, jak też ich niepewność, zmuszeni jesteśmy przyjąć datę chrztu Polski o sto lat późniejszą. O Wielkanocy roku 966, momencie przyjęcia wiary katolickiej przez Mieszka I, uczymy się od najmłodszych lat wiele i jest to chyba pierwsza data, którą zapamiętujemy do końca życia. Nie zawsze jednak uświadamiamy sobie jej faktyczne znaczenie nie tylko w historii Polski, ale dziejach Kościoła powszechnego. Taką opinię kształtują nie ksenofobi, ale profesjonalni historycy i dlatego warto poznać ich argumentację.

Mieszko I z pewnością nie był pierwszym władcą zasiadającym na tronie książęcym plemiennego państwa Polan. O jego przodkach mówi tradycja przekazana przez kronikarzy, ale przede wszystkim ich istnienie usprawiedliwia logika dziejów, gdzie nic nie pojawia się bez odpowiednich uwarunkowań. A Mieszko zaczyna panować jako władca silny, posiadający podłoże polityczne i silne zasoby, aby swoje państwo rozszerzać i na nowych terenach umacniać władzę. Musiał więc mieć poprzedników, którzy swoje władztwo skonsolidowali, nadając słowiańskiemu plemieniu Polan byt państwowy. Plemię to zorganizowane było, jak inne, w system rodowy, któremu podporządkowane było prawo tzw. zwyczajowe czyli nie spisane, lecz stosowane według utartych obyczajów. Nie nam oceniać okrutność tego prawa, skoro sprawdzało się ono w życiu wspólnoty. Zakładało ono m.in. instytucję krwawej zemsty w przypadku naruszenia dobra jednostki, za którą miał obowiązek ująć się cały ród ze starostą na czele. Organizacja rodowa zastępowała dzisiejsze instytucje charytatywne i sądy, zapewniała funkcjonowanie systemu wiecowego, rodzaju wewnętrznej demokracji, podporządkowanej autorytetowi starszych i głowie plemienia. W IX w. plemię Polan było już na pewno silną wspólnotą, zintegrowaną wokół jednego księcia, na dwór którego odprowadzano pierwsze podatki, czyli główszczyznę, przeznaczano najlepszych synów na służbę w obronie władcy, aby ci z czasem mogli zaliczać się do elity społecznej. Ibrahim ibn Jakub, podróżnik arabski, postrzegał ich jako dość łagodny lud, nieskory do konfliktów, ale też nieustępliwy, co świadczyć mogło o swoistej samoświadomości państwowej. O religii tego plemienia dowiadujemy się również niewiele i to tylko na zasadzie porównania kultu sąsiednich plemion słowiańskich, o czym wspominał znany nam już kronikarz merseburski, Thietmar. Otóż Słowianie ci oddawali cześć bogom utożsamianym z siłami przyrody, jednym z nich był prawdopodobnie Perun, władca świata, twórca błyskawicy. Obrzędy kultowe skupiały się wokół oddawania czci drzewom w świętych gajach, takich, które później masowo niszczono podczas akcji chrystianizacyjnej, szczególnym szacunkiem cieszyły się szczątki zmarłych przodków. Archeologowie odkryli główne ośrodki kultu pogańskiego w Płocku i Gnieźnie, gdzie znaleziono szczątki słowiańskich świątyń.

Dlaczego Mieszko I postanowił odejść od tradycji przodków, narazić się być może starszyźnie plemiennej, zaryzykować krok polityczno-religijny, na który nie odważyli się cesarze rzymscy przez całe trzy wieki? Historycy zwykli odpowiadać banalnie, kwitując jego decyzję względami natury czysto politycznej, uczą młodzież tłumaczyć ten fakt kalkulacją posunięć międzynarodowych i na tym koniec. Rzeczywiście w roku 964 Mieszko przegrał z plemieniem Wieletów, oddzielającym go od cesarstwa niemieckiego, aż dwie bitwy. Na czele obcego plemienia stał zbuntowany przeciwko Ottonowi I graf Wichman i wyglądało na to, że Polanie znaleźli się w stanie zagrożenia od zachodu. Mieszko z zadowoleniem przyjął fakt przymierza Bolesława Okrutnego, władcy czeskiego, z Ottonem I, dostrzegł też w nim szansę dla siebie. Dołączył do sojuszu przeciwko Wieletom w 966 r. Musiał się związać z realną siłą, ponieważ pojawiło się również niebezpieczeństwo na wschodzie, gdzie Ruś, podbijając kolejne plemiona, zbliżała się do granic państwa Polan obejmującego już wtedy całe władztwo byłego księcia na Wiśle, plemiona Lędzian i grody nazwane później czerwieńskimi u źródeł Sanu i Bugu. Niemiecki kronikarz Widukind, piszący nieco wcześniej niż Thietmar, nazywa Mieszka "przyjacielem cesarza", takim postrzegał go również sam biskup merseburski, nieskory przecież do przychylnych Polakom opinii. Książę gnieźnieński znalazł się w faktycznym układzie politycznym z cesarzem niemieckim, po raz pierwszy wchodząc w trwały kontakt z późniejszym zachodnim sąsiadem. Nie wiemy i nie możemy wiedzieć, jakie były dalsze plany Mieszka oraz czy rzeczywiście zamierzał wiązać się na trwałe z Niemcami. Prawdopodobnie był to tylko koniunkturalny układ. Jednakże nic nie wskazuje, aby żywił on do cesarza jakąkolwiek niechęć. Wręcz przeciwnie, zgodnie z relacją Thietmara, wykazywał względem niego daleko posuniętą uniżoność według obyczaju międzynarodowego, w przeciwieństwie, jak podkreśla kronikarz, do jego syna - Bolesława. Takie stosunki wymagały zmiany statusu politycznego Mieszka, przyjaźniącego się teraz z pierwszym z władców chrześcijańskich. Aby wejść do rodziny królów europejskich, musiał on przyjąć chrzest. To z pewnością zrozumiał książę gnieźnieński, gdyż tym tłumaczy się jego dalsze sojusze z Czechami, głównymi sprzymierzeńcami cesarza na wschodzie. Ale czy tylko tym się kierował w swej doniosłej decyzji? Przecież otoczony był jeszcze plemionami pogańskimi: od wschodu i od zachodu jego młode państwo sąsiadowało z silnymi plemionami, z których np. Wieleci opierali się w swej polityce na potędze niemieckiej. Ponadto trudno nie domyślać się, że we własnym kraju mógł napotkać na wielki opór pogańskiej elity społecznej, co zresztą potwierdziła późniejsza historia buntu Miecława (Masława). A jednak, czy kierując się wielkimi planami budowy nowoczesnego organizmu, co z pewnością ułatwiał chrzest władcy, czy też z pobudek religijnych, Mieszko podjął decyzję o przyjęciu nowej wiary. Przyjąć musimy z całą pewnością, że był do niej przekonany całym sercem, skoro wcielał ją później z taką gorliwością i sumiennością, a przy tym metodami pozbawionymi brutalności stosowanej przez misjonarzy niemieckich.

Przykładem pobożności świeciła mu pierwsza żona: Dobrawa, zwana bardziej swojsko Dąbrówką, córka Bolesława czeskiego, z którą ożenił się w wyniku układu politycznego, będącego owocem wcześniejszych poszukiwań sojusznika w trudnym położeniu. Czy ją kochał? Pytanie to w historii stawia się tylko na marginesie, i słusznie. Miał w niej przede wszystkim prawdziwy wzór żywej wiary chrześcijańskiej, o czym zanotowały wszystkie kroniki polskie i obce, według tradycji obecnej na dworze Piastów aż do czasów Jana Długosza. To ona, jak wiele niewiast katolickich przed nią, uczyła swego władcę modlitwy, prawd wiary, przygotowywała duchowo do przyjęcia sakramentu. To jej zawdzięczamy gorliwość chrześcijańską naszego Mieszka. W rok po ślubie przyjął więc chrzest i pozostał mu wierny w swojej dalszej polityce. Nie wolno nam więc przeceniać czynnika politycznego w tym doniosłym momencie dziejowym naszego narodu. Szczególnie nie wolno nam przypisywać tak wielkiej wagi do tego, że Mieszko odizolował się w ten sposób od potęgi misjonarzy niemieckich, skoro ich jurysdykcja i tak nie sięgała na ziemię Polan. Przyjął chrzest najbliższą drogą, jaka mu była znana, od sąsiada czeskiego i na tym poprzestańmy. Tak naprawdę politykę imperializmu niemieckiego zrozumiał dopiero Bolesław Chrobry, jeśli, co prawdopodobne, przebywał jakiś czas na dworze cesarskim jako pacholę.

Przygotowanie do chrztu trwało zwykle tydzień, w przypadku władcy nauki musiały jednak obejmować dłuższy okres. Ponieważ najwłaściwszym ówcześnie dniem udzielania tego sakramentu była Wielka Sobota, możemy uznać, że Mieszko I został włączony do Kościoła Katolickiego 14 IV 966 r. najprawdopodobniej w Poznaniu lub w Gnieźnie. W tym roku obchodzić więc będziemy 1030 rocznicę tego wydarzenia. Chrztu dokonał biskup Jordan, być może pochodzenia irlandzkiego, oddelegowany w tym celu do Polski przez papieża. Zajął się on następnie sprowadzeniem misjonarzy, którzy zajęli się chrystianizacją kraju nadwiślańskiego. Istnieją dane, że znajdowali oni już wyznawców nowej religii i na nich opierali się w przygotowaniu katechumenów, obejmującym naukę katechizmu i moralności. Niszczono też powszechnie ośrodki kultu pogańskiego. Najsilniejsze przekształcano w świątynie katolickie, jak to się stało np. na Ślęży. Działania te znamy w przybliżeniu z wytycznych św. Ottona z Bambergu, bawarskiego misjonarza, który bawił też w Polsce.

Bezpośrednie skutki tego kroku Mieszka I dały się odczuć już wkrótce we wzroście jego prestiżu międzynarodowego. Jako Dagome (może Dagobert?) oddał on swe władztwo pod opiekę Stolicy Apostolskiej, stając się tym samym pełnoprawnym członkiem wspólnoty katolickiej Europy. Wzrosły jego bliskie kontakty z Bawarią i Czechami. A po zawarciu układu z cesarzem szybko odniósł zwycięstwa nad Wolinianami i Wichmanem w 967 r. Jednak dalsze owoce jego decyzji miały się ujawnić w ciągu najbliższych wieków i to one przekonują o doniosłości faktu. Nowa religia po okresie wrastania w polski grunt przyczyniła się w ogromnej mierze do scementowania naszego narodu wokół tradycji katolickiej. Tradycja ta dodatkowo wiązała się z dynastią piastowską, a więc umacniała autorytet kolejnych władców tej linii, a po jej wygaśnięciu, a następnie po utracie państwowości w XIX w. przyczyniała się do podtrzymywania kultu dziejów piastowskich. Nie będzie więc przesadą twierdzenie, że krok Mieszka rozpoczął naszą długą wędrówkę narodową w przyszłość, że stał się on początkiem, źródłem, z którego czerpano w chwilach dla Polaków najtrudniejszych. A skoro źródło to biło z taką czystością, dzięki niemu Polacy nauczyli się uciekać pod opiekę Kościoła Katolickiego, i tak stali się u progu XIV w. prawdziwym nowoczesnym narodem, który nigdy nie splamił się powszechnym bluźnierstwem herezji luterańskiej, a przy tym zachował umiar w sądzeniu heretyków; który nie zaznał wynaturzeń ustrojowo-politycznych aż do czasu wniknięcia do naszego kraju obcych elementów; który w końcu szczycił się pierwszą w Europie konstytucją tzw. demokratyczną, choć to słowo nieadekwatne dla XVIII w. Ten naród katolicki stał się podporą Kościoła Powszechnego w Europie, przedmurzem i drugą po Francji ulubienicą Następców św. Piotra i dlatego chrzest Mieszka ma też takie znaczenie w dziejach powszechnych. My to wszystko wiemy gdzieś z zeszytów szkolnych, tylko czy naprawdę rozumiemy ten łańcuch przyczyn i skutków, bez których nie bylibyśmy tym, kim jesteśmy dzisiaj?

Warto w tym miejscu wspomnieć nadzwyczaj ważną postać, bez której chrzest Mieszka i wiara jego potomków nie odniosłaby tak druzgocącego zwycięstwa nad przeciwnikami Kościoła. Mam na myśli św. Wojciecha, uznanego za głównego patrona Polski. Ten wielki męczennik swoją śmiercią wskazał naszym przodkom drogę do wielkości i dlatego od początku otaczano go wielkim kultem. Pochodził z północnych Czech, ze słynnego rodu Sławnikowiców i jako biskup Pragi posiadł jedną z największych godności w swoim kraju. Czechy wchodziły wówczas w skład Cesarstwa Niemieckiego, a on był władny kontrolować stosunek księcia czeskiego do swego suwerena zza Łaby. Zrodziło to wkrótce tak silny konflikt z Bolesławem, że zagrożony Wojciech musiał uchodzić do Rzymu. Kiedy stamtąd powrócił sytuacja powtórzyła się, lecz tym razem biskup praski zwrócił swe kroki do Polski, którą znał z licznych swoich kontaktów, a także opowiadań przybywających zza Karpat wędrowców. Należy podkreślić, że różnica językowa między tymi dwoma narodami w X w. jeszcze nie istniała, Wojciech chętnie udał się więc do kraju Bolesława Chrobrego, który objął rządy po śmierci Mieszka. Znalazł tutaj rzeczywiście posłuch i autorytet, jego surowe nauki moralne trafiały na podatny grunt, skoro misjonarz ten tak dobrze czuł się na naszej ziemi. Jemu zawdzięcza chrystianizację Pomorze. Wojciech musiał pokochać tę krainę skoro zamarzył o nawróceniu ludu Prusów, plemienia pogańskiego, które uchylało się od wpływu wszelkich misji katolickich. Tam właśnie umarł zamęczony przez okrutny lud, a jego ciało wykupił zaraz książę Bolesław, który od początku popierał misję św. Wojciecha rozumiejąc swój obowiązek nawracania sąsiednich plemion. Szczątki świętego złożono w Gnieźnie, gdzie odbierały nieprzerwanie cześć aż do najazdu Brzetysława, po którym wróciła do Polski tylko część świętych relikwii. W ten sposób nasza ojczyzna zyskała wielkiego orędownika, postać niepoślednią, wielkiego przyjaciela naszego za życia, a po śmierci prawdziwego obrońcę. W okresie rozbicia dzielnicowego jego kult jednoczył wysiłki zmierzające do odbudowy państwa piastowskiego. Św. Wojciech zaszczepił w polskim Kościele szacunek dla Następców św. Piotra, dlatego cześć dla niego łączy się z oddawaniem czci kolejnym biskupom Rzymu. Jako osoba uczona, wykształcona w najlepszej magdeburskiej szkole, wniósł do naszego kraju okruch cywilizacji łacińskiej. Za życia popierał rozwój zakonu benedyktyńskiego, który szerzył pobożność i dostępną wiedzę, stanowiąc w ten sposób przyczółki misji na prowincji, poza wielkimi ośrodkami pracy Kościoła.

Wielkość jego postaci rozumieli już współcześni. Do jego grobu pielgrzymował Otton III, jedyny cesarz niemiecki, który bliski był ideałowi chrześcijańskiego imperatora. Trudno oprzeć się też przekonaniu, że właśnie wstawiennictwu tego potężnego świętego zawdzięczamy poparcie Ottona dla ustanowienia metropolii w Gnieźnie i trzech polskich biskupstw w roku 1000. W tym miejscu pozostaje mi zakończyć wywód dając wyraz mojej wierze, że Bóg obdarza narody świętymi, aby trwali oni w prośbie wstawienniczej zawsze wtedy, gdy słabną ludzkie siły, a ich świętość stanowi niegasnące światło na trudnej drodze zachowania bytu narodowego. Niech tak będzie i tym razem, aby pokłosie decyzji Mieszka I sprzed ponad tysiąca lat zbierali również nasi potomkowie aż do skończenia czasów.

CCH 0574 kadr

dr Anna Sutowicz

Historyk Kościoła, publicystka.
Członek Katolickiego Stowarzyszenia „Civitas Christiana”

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#cykl #Historia Kościoła
© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej