Postawione w tytule pytanie jest prowokujące, ale celem tej prowokacji jest zmuszenie czytelnika do głębszej analizy problemu, który nurtuje Kościół w dzisiejszej "dobie ekumenizmu". Niestety dla dostatecznego zgłębienia przyczyn i skutków roku 1054 potrzebne jest nie tylko uczciwe i solidne zapoznanie się z całością zgromadzonego materiału źródłowego i opracowań na ten temat powstałych "po obu stronach", lecz obszerne miejsce w druku. Tytułem usprawiedliwienia dodajmy, że artykuł, choćby i duży, zdaje się nigdy nie wyczerpać tematu, a jedynie może go naruszyć, byle nie ze szkodą dla prawdy. Nasza przeciętna wiedza o tzw. schizmie wschodniej jest jednak tak nikła, że warto choćby zasygnalizować niektóre jej aspekty.
Co nas tak naprawdę różni od wyznania prawosławnego i kiedy te różnice stały się na tyle silne, by spowodować oderwanie się Konstantynopola od Rzymu? Trzeba zdać sobie sprawę, że rozbieżności te, jak wspominaliśmy o tym wielekroć w poprzednich odcinkach niniejszego cyklu, nie pojawiły się z dnia na dzień w XI w., gdyż byłoby to niezgodne z podstawowym prawem dziejowym zakładającym tym większą trwałość skutków wydarzenia, im głębsze były jego przyczyny. A schizma wschodnia trwa do dzisiaj. Wschodnia gałąź Kościoła czuła się zawsze godna przywileju przodowania w całym chrześcijaństwie. Tutaj ono narodziło się i osiągało najwyższy stopień rozwoju, podczas gdy na zachodzie dopiero kiełkowały pierwsze nasiona Dobrej Nowiny. Tutaj rodziły się głębokie doktryny filozoficzne poruszające najsubtelniejsze struny tajemnic Bożych w czasie, kiedy w Europie ginęli męczeni przez pogan pierwsi synowie Kościoła zachodniego. Z tego powodu pierwsze herezje pojawiły się właśnie na wschodzie i to w formie tak niebezpiecznej, że o mało co nie doprowadziły do zaniku czystej doktryny chrześcijańskiej. Rzym natomiast stał się sercem chrześcijaństwa zupełnie na marginesie tych problemów, ponieważ tam zginął św. Piotr i każdorazowo biskup Rzymu uważany był za zwierzchnika duchowego Kościoła. Było to tak oczywiste, że nawet nie starano się ustalać szczegółowo jego kompetencji. Tak jak w pierwotnych monarchiach nie istniał zwyczaj określania pozycji króla. Późniejsze pretensje patriarchy Konstantynopola zrodziły się na tle obudzonych ambicji i poczucia zagrożenia własnej pozycji, a przecież pozostali patriarchowie wschodni zrazu nie podzielali ich. Przyjęty w V w. przez zwierzchnika duchowego Konstantynopola tytuł patriarchy ekumenicznego, czyli stawiającego go niejako na równi z papieżem w stosunku do diecezji wschodnich, budził powszechny sprzeciw i nie znalazł aprobaty praktycznie aż do dni dzisiejszych, jeśli oczywiście nie brać pod uwagę, że przyjął się samorzutnie po 1054 r. na wchodzie, a po próbach kupienia sobie tej godności u papieża Jana XIX przez patriarchę Eustachiusza i Bazylego II nikt już więcej nie starał się o akceptację dla niej u następcy św. Piotra.
Tak więc Bizancjum, wyrosłe z dziedzictwa kultury greckiej, tak bogatej i żywej jeszcze w początkach średniowiecza, zdawało sobie sprawę z własnej potęgi i w pewnym sensie przewagi nad Rzymem. Święciło zresztą na zachodzie swoje triumfy w postaci przemożnego wpływu na myśl uniwersalistyczną, która zrodziła się na dworze saskim w X w. Koncepcja odrodzenia cesarstwa w oparciu o potęgę religijną zaczerpnięta ze wschodu zakażona była jednak tzw. cezaropapizmem czyli dążeniem do uzyskania zwierzchnictwa politycznego władzy świeckiej nad duchową, a zepchnięciem tej drugiej jedynie do roli koniecznej podpory państwa. Z poprzednich wywodów wiemy już, jakimi skutkami skończyły się zabiegi Ottona I o nadanie nowego oblicza swemu królestwu, a następnie cesarstwu, i jak to wszystko odbiło się na dobru Kościoła. X wiek to seria prawdziwych skandali wokół tronu papieskiego: to odkupywanego, to zagarnianego siłą, to znów odstępowanego przez cesarza upatrzonym kandydatom. W ciągu czterech lat strącono dwóch papieży: Jana XII I Benedykta V, a osadzano na stolcu kilkakrotnie Leona VIII i Jana XIII. Dno najgłębszego upadku, niestety nie ostatniego w dziejach Kościoła...
Sytuacja ta okazała się nader wygodna dla ugruntowania własnej pozycji patriarchy Konstantynopola, a także wzrostu potęgi państwowej cesarstwa wschodniego. Jego wpływy sięgają w X w. już daleko na zachód. Pod zwierzchnictwem religijnym Konstantynopola znajduje się Ruś i Bułgaria, dwa świeżo nawrócone kraje (Bułgaria 865 r., Ruś 988 r.). Obrządek wschodni kultywuje też prawie cała południowa Italia. Nic nie zapowiada jeszcze kryzysu, który uśmierci potęgę państwa bizantyjskiego, a osłabi tamtejszy Kościół w końcu XII w. W X w. Kościół wschodni składa się z czterech patriarchatów: konstantynopolitańskiego, jerozolimskiego, antiocheńskiego i aleksandryjskiego, obejmujących zasięgiem tradycyjne wspólnoty starochrześcijańskie, z których z czasem te trzy ostatnie poczęły zanikać ze względu na ekspansję islamu, tak że ich zwierzchnicy przestali dzierżyć cokolwiek poza tytułami. Natomiast pojawiły się koncepcje stworzenia diecezji obrządku wschodniego w południowej Italii, Rusi i Bułgarii, co znalazło swoją realizację w następnym okresie. Mówimy o obrządku wschodnim dlatego, że wyodrębniła się tutaj zupełnie inna praktyka kultowa zarówno liturgiczna, jak postna. Wynikało to być może z obiektywnych warunków różnic geograficznych (odmienność szat, wystroju świątyń), a w konsekwencji odmienności kulturowych i mentalnościowych, o czym już wspominano. Od VII w zaczęto wymagać od zachodniego duchowieństwa, szczególnie wyższego, celibatu, co było obce na wschodzie. Zalecano też post w soboty przed Wielkanocą. Natomiast w Kościele zachodnim zupełnie niezrozumiała była gorączka sporu obrazoburczego, a pełen szacunku stosunek do ikon mieszkańców wschodnich prowincji wydawał się przesadą. W dodatku zaczęły się pojawiać rozbieżności dogmatyczne, na tle których zarysowała się krótkotrwała schizma od imienia patriarchy zwana focjańską (867 r.). Sprowadzały się one do dodatku do uznanego na soborze nicejskim (325) Credo, dodatku znanego w teologii jako Filioque. Jest to nasze wyznanie, że Duch Święty pochodzi od Ojca i Syna (łac. filioque), a nie jak przyjęto zrazu - tylko od Ojca. Szczegół to teologiczny, który zaciążył na jedności Kościoła aż do dzisiaj. Nie przeszkadzał on zresztą Konstantynopolowi do czasu, gdy dogmat ten zaczęto wykorzystywać w misjach bułgarskich, mimo iż wydawało się, że nie może on być sprzeczny z prawdą teologiczną. Sformułowano go bowiem w sporze z arianami hiszpańskimi dla podkreślenia jedności Trójcy Świętej. Schizmę Focjusza zakończyło panowanie cesarza Bazylego I. Chrześcijaństwo odetchnęło na czas niedługi, a wzajemne animozje nie ucichły. Wzmogły się jeszcze w chwili pojawienia się na mapie świata Państwa Kościelnego w IX w. Łatwo się domyślić, jakie ambicje obudziły się w duszy patriarchów Konstantynopola. Gdy pojawił się najinteligentniejszy z nich, Cerulariusz, stały się one iskrą zapalną dążenia do oderwania od Rzymu.
To wzajemne niezrozumienie nie przeszkodziło jednak zachodowi w przejmowaniu fragmentów najpiękniejszej spuścizny kulturowej, przechowywanej w Bizancjum. Papież Hadrian II (867-72) wprowadził do hymnologii greckie utwory ( na przykład nasze coniedzielne "Chwała Bogu na wysokości" to naśladownictwo greckich hymnów z gatunku "doxa"). Z kręgu greckiej hymnologii pochodzi też nasza "Bogurodzica", co niech świadczy najdobitniej, jak powszechnie w całej Europie przyjmowano skarby tej kultury. Szczycono się znawstwem języka i literatury greckiej. Znał ją Otton III, znał także nasz Mieszko II, o którym wiadomo np., że posługiwał się modlitewnikiem z elementami liturgii bizantyjskiej. W końcu X w. arcybiskupem Włoch północnych zostaje kapłan obrządku bizantyjskiego, Italia musiała więc w pełni akceptować liturgię wschodnią.
Trudno w zasadzie przewidzieć bieg wypadków, gdyby na dworze patriarszym nie pojawił się Cerulariusz. Nic nie usprawiedliwia przekonania, że to on jest głównym sprawcą schizmy, a w Kościele nie nastąpiłby rozłam, jeśliby nie zadziałały jego nader pyszne ambicje zawładnięcia Kościołem bizantyjskim i uczynienia go częściowo na wzór zachodniego. Różnice cywilizacyjne między obu gałęziami Kościoła były tak wielkie, że tylko prawdziwie dobra wola i ścisła współpraca teologów być może zapobiegłyby lub przynajmniej oddaliły tragiczny przebieg zdarzeń. W końcu jedność jest możliwa mimo zaszłości historycznych, skoro tego wymaga od nas Jezus Chrystus. Nie jest jednak zadaniem historyka wnikanie w możliwości odwrócenia dziejów, a jedynie tłumaczenie ich zgodnie z prawdą i zasadami logiki. I tak w 1043 r. na tronie patriarchy Konstantynopola zasiadł Michał Cerulariusz, któremu przypadła rola przyspieszenia, jak się wydaje, konieczności dziejowej. Karierę polityczną zaczął dośc niefortunnie i niechlubnie, zawiązując spisek przeciwko cesarzowi Michałowi IV. Został wówczas postrzyżony i osadzony w klasztorze.
XI w. stał się widownią prawdziwie bizantyńskich intryg dworskich, a to szczególnie za sprawa cesarzowej Boy, która poślubiała i uśmiercała mężów zgodnie z własnym widzimisię. W ten sposób Cerulariusz pojawił się ponownie w gronie przyszłego cesarza Konstantyna IX Monomacha i ciesząc się łaskami tego niezbyt zorientowanego w polityce monarchy począł znowu grać pierwsze skrzypce w kraju. Po objęciu godności patriarszej popadł od razu w konflikt z papieżem, czego unikał nawet Focjusz dwa wieki wcześniej. O ile tamten prosił Ojca Świętego o zatwierdzenie jego tytułu, o tyle nowy patriarcha zaczął zgłaszać roszczenia do świątyń greckich w południowych Włoszech, być może pragnąc tam utworzyć własne państwo na wzór Państwa Kościelnego. Ustępliwy początkowo papież, wysyłał nawet wojska do obrony tej ziemi przed Normanami, którzy zaczęli się tu wyprawiać po łupy. Zaskarbił tym sobie przyjaźń cesarza Konstantyna. Ciekawe, że od początku konfliktu cesarz ten przybierał stanowisko przychylne Rzymowi i wyraźnie wrogie wobec Cerulariusza. Być może ze względu na obudzone u tego ostatniego ambicje zrównania się z monarchą, o czym miały podobno świadczyć noszone przezeń czerwone ciżmy przynależne tylko rodzinie królewskiej. Warto też pamiętać, że u samego zarania tego konfliktu nie pojawiały się nigdzie argumenty natury teologicznej i to być może zaważyło na umiarkowanej wówczas postawie Rzymu.
Uległa ona zmianie, kiedy podburzone ulice stolicy cesarstwa zaczęły się domagać zniesienia postu w soboty, celibatu dla kapłanów, a nade wszystko, gdy podniesiono ponownie kwestię Filioque. Wydawałoby się, iż zupełnie nieważna jest forma podawanej wiernym Komunii św., jednak legła ona u podstaw pretensji do łacinników, kiedy obrzucono ich zarzutem o herezję w tej dziedzinie, ponieważ używali oni w tym celu przaśnych opłatków. Sprzeczano się zresztą o wiele i o nic: o dopuszczenie na zachodzie jedzenia mięsa zwierząt dławionych, o brak zakazu spożywania krwi zwierzęcej. Wszystko można było dyskutować, i być może zaakceptować. Ale dogmat teologiczny o pochodzeniu Ducha Świętego okazał się fundamentalnym problemem w tym zetknięciu cywilizacyjnym. Tam, gdzie prawosławie odwołuje się do postanowień Soboru Nicejskiego, Kościół katolicki przytacza dowody filozoficzne i wszelkie implikacje logiczne. Tu Tradycja, tam powszechnie przyjęta oczywistość, dla której zabrakło paragrafu soborowego. O racji niech decydują teologowie, jeśli chcą odstąpić od nauki Soboru 1543 r., że pełnia prawdy potrzebnej do zbawienia znajduje się w Kościele Piotrowym. Nie jest to zadanie na miarę naszej wiedzy.
Dla rozstrzygnięcia sporu papież Leon IX, wychowanek Cluny, powołał komisję i wysłał do Konstantynopola legatów na czele z kardynałem Humbertem. Ten ostatni nie miał niestety pojęcia o śmierci następcy św. Piotra, która nastąpiła kiedy znajdował się już w drodze na dwór Konstantyna Monomacha. Tutaj okazało się, że Cerulariusz nawet nie zamierza zjawić się przed obliczem posła papieskiego, mimo usilnych prób nakłonienia go do tego przez cesarza. Rozegrał się więc prawdziwy dramat: seria klątw rzucanych nawzajem w gniewie i zapalczywości, akty otrzepywania nóg u progu na znak zerwania wszelkich stosunków i pogardy, palenie postanowień papieskich i uroczyste ogłoszenie heretykiem strony przeciwnej. Odwrót miał nie nastąpić aż dotąd. "Siostrzane" Kościoły miały wejść w nowe dzieje: osobne drogi dla każdego z nich. Kwestia schizmy nurtowała mimo to każde następne pokolenie i prawie każde następne pokolenie zastanawiało się nad uniknięciem dalszych skutków podziału. Odejście Kościoła prawosławnego od posłuszeństwa papieżowi postawiło najpierw w trudnej sytuacji Ruś. Na początku nie uznała ona tego faktu, lecz następnie znajdując się pod wpływem duchownych z Konstantynopola uległa konieczności wyboru jurysdykcji i uznała prawosławie za wyznanie obowiązujące. Faktu zerwania ze Stolicą Piotrową nie uznali też początkowo pozostali trzej patriarchowie, jednak na skutek zaniku ich kompetencji ich zdanie przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Dowodzi to jednak, że prymat papieża długo pozostawał dośc oczywisty nawet w kręgach bizantyjskich, nawet na dworze cesarskim. W roku 1054 nastąpiła jednak "odmowa podporządkowania się osoby ochrzczonej papieżowi i pozostania we wspólnocie z członkami Kościoła, którzy okazują posłuszeństwo papieżowi" (Mały słownik Teologiczny, red. K. Rahner, H. Vorgrimler, Warszawa 1987, s. 415), czyli schizma. Trudno przecież wbrew Tradycji i Pismu Świętemu uważać Michała Cerulariusza za równego następcy Św. Piotra, nawet jeśli duchowni bizantyjscy od wieków przyzwyczajeni byli do odrębnego traktowania spraw tyczących Wschodu i Zachodu Kościoła.
To nadzwyczaj dramatyczne wydarzenie w historii Kościoła, które odbiło się rykoszetem na następnych pokoleniach miało jednak i swoje pozytywne skutki. Jeśli bowiem myśl bizantyjska tak fatalnie zaciążyła na działaniach cesarzy niemieckich, a przez to na kondycji Europy, to zaiste oderwanie się od niej umożliwiło dokonanie reformy wewnątrz Kościoła zachodniego i odnowę jego oblicza. Reforma ta przyszła z Cluny, klasztoru, gdzie po raz pierwszy zaświtała koncepcja papiestwa silnego dzięki wykształceniu kapłanów i czystości wiary ludu Bożego, niezależnego od władzy świeckiej. Wydaje się logiczne, iż rozejście się dróg tych dwóch odległych i niestety ciągle oddalających się cywilizacji: bizantyjskiej i łacińskiej, na co dowody znajdujemy na przestrzeni kolejnych dziewięciu stuleci, przyczyniło się do polepszenia gruntu dla rozwoju pracy mnichów Cluny, a następnie ugruntowania filozofii prymatu władzy duchownej nad państwową, wartości duchowych nad państwowymi. Jednym słowem, jeśli Bizancjum nie umiało poradzić sobie z uzyskaniem harmonii pomiędzy tymi dwoma szalami utrzymującymi świat w równowadze, to musiało rozejść się z Rzymem rozpoczynającym walkę z cezaropapistycznymi Niemcami. Powyższą tezę zawdzięczamy Feliksowi Konecznemu, wielkiemu znawcy problemów cywilizacyjnych, i do jego autorytetu odsyłamy zainteresowanych czytelników.
Na koniec pozostaje nam tylko pochylić się z szacunkiem nad wysiłkami współczesnych ekumenistów, którzy jak w żadnej z poprzednich epok nie zbliżyli tak bardzo do siebie obu Kościołów. Pamiętajmy jednak, że wciąż pozostaje otwarta kwestia pogodzenia wielkich różnic, jakie je dzielą, a wyraz tego znajdujemy chociażby w Credo Kościoła Prawosławnego.