Kiedy w sierpniu 1492 r. konklawe zebrane w Rzymie po śmierci Innocentego VIII ogłosiło wybór Rodrigo Borgia na ten najwyższy urząd w Kościele, większość ówczesnej katolickiej opinii zdała sobie nagle sprawę, że dla Łodzi Piotrowej nastaną teraz czasy prawdziwej próby. Rodrigo, który przybrał sobie imię Aleksandra VI, był bowiem typowym przedstawicielem swego środowiska: przesiąkniętego arystokratyczną ambicją, wpływem nie zawsze pozytywnych prądów tzw. odrodzenia, a przede wszystkim przejętego ideą własnych interesów najbogatszego rzymskiego rodu Borgiów. W zasadzie nie miał on wielkich wad. Lecz brak wielkich zalet, całkowity zanik dążenia do świętości uczynił z Aleksandra VI papieża niemalże apokaliptycznego. Obrany dzięki układom pośród kardynałów, oddawał się sztuce i zabawom, w czym nie byłoby nic złego, gdyby ów człowiek nie musiał powitać narodzin nowej epoki: epoki rozpoczynającej dzieje walki bardziej oświeconej części ludzkości o tzw. niezależność względem Kościoła. Renesans postawił chrześcijaństwo przed nowymi wyborami, ponieważ kolejnym etapem rozwoju ludzkości, lecz i jeśli chrześcijaństwo nie zawsze umiało podjąć właściwą decyzję, to jest to m.in. zasługą wielu odrodzeniowych papieży. Aleksander VI nie przeczuwał na razie wcale rozwoju wydarzeń, nie mógł przewidzieć wystąpienia zakonnika niemieckiego, które zatrzęsie posadami Europy i doprowadzi do wyłączenia z Kościoła całych państw. Dlatego prowadził swoją światową politykę w oparciu o świeckie interesy Państwa Kościelnego, zagrożonego a to przez Turków, a to Hiszpanów, a to Francuzów czy Niemców. Trzeba mu zresztą przyznać, że niełatwą miał rolę do odegrania, a przecież odnotowano na jego koncie całkiem słuszne posunięcia, włącznie z próbą reformy upadających zakonów.
Florencki "prorok" Savonarola, który przeszedł przez całą niemal Italię głosząc rychłe kary za grzechy zeświecczenia dostojników Kościoła i rozwiązłość obyczajów prostych ludzi, wyraził swe "larum": "Przysięgam, że człowiek ten nie jest papieżem, nie jest nawet chrześcijaninem!". Cóż, skoro Aleksander Borgia sprawował swe rządy długo, bo aż 11 lat, świętość zaś traciła coraz bardziej na wartości w oczach ludzkich i nie byłoby, kto by przywołał dobrą tradycję zdrowej ascezy, filantropii, poświęcenia własnych interesów dla dobra całego Kościoła. Raczej lubowano się w pięknie martwej sztuki, która bardziej niż twórczością zajmowała się wskrzeszaniem nienowych bynajmniej idei pogańskiej starożytności. I o ile piękno to miało swe ożywcze właściwości, wlewając w ospałe społeczeństwa państewek włoskich prawdziwe zainteresowanie humanizmem, to jednak w XVI w. zaczęło ono odkształcać się, przybierając coraz dziwaczniejsze formy. W końcu przestało być pięknem, a stało się raczej wymówką dla sumień wielu hałaśliwych pseudoartystów i ich mecenasów.
A jednak na gruncie takiego odwrotu od Boga, we Włoszech narodził się ruch pokuty i rozmiłowania w Chrystusie. Dzięki pracy takich tytanów jak Jan Kapistran, św. Bernardyn Sieneński i wielu innych, których naliczono naówczas całe osiem dziesiątek świętych i błogosławionych mężów i niewiast, Włochy zaczęły otrząsać się jako pierwsze z tego snu o własnej wielkości. Pośród nich pojawiła się kobieta, której osobowość zaciążyła najbardziej chyba na charakterze tego wielkiego powrotu do stóp Kościoła. Była to Aniela Merici. Sama jedna pokazała, jak należy walczyć o nowe oblicze chorującego organizmu wspólnoty katolickiej, dając tym samym wieczysty przykład walki o czystość obyczajów i wiary w pokorze przed następcą św. Piotra.
Data podjęcia przez Anielę działalności apostolskiej dziwnie zbiega się z datą ogłoszenia przez Lutra swoich tez przeciwko odpustom w 1517 r. Niektórzy historycy właśnie tę datę uznają za cezurę rozpoczynającą epokę nowożytną w dziejach Europy. Chyba słusznie, jeśli wziąć pod uwagę nieobliczalne do dziś następstwa tego roku: narodziny nowej herezji stały się źródłem powstania zupełnie odmiennej mentalności człowieka oświeconego, a więc mającego prawo, bez względu na skutki i prawdę o przedmiocie, do podważania zastanych mechanizmów działania natury, rozumu i woli stworzenia. Jest to jednak dalszy ciąg historii zbawienia, jak tego dowodzą liczne przykłady osób świętych począwszy od XVI wieku do dziś. Przepowiadany przez Lutra i jego późniejszych oświeceniowych spadkobierców upadek Kościoła nigdy nie nastąpił. Choć trzeba przyznać, że zrobili oni chyba już wszystko, aby do tego doszło. Poznawszy życie Eklezji od wewnątrz, w zakonie augustianów, Luter podjął się dzieła jej naprawy. Początkowo więc jeździł do Rzymu jako delegat swojej wspólnoty w celu uzyskania zgody na jej reformę. Uderzony zbytkiem panującym w przybytku papieskim, przestawił się całkowicie na krytykę całej instytucji Kościoła, nie zważając na przesadę zawartą we własnych sądach. Właściwie nie można mu odmówić dobrej woli i należy sobie tylko zadać pytanie, dlaczego właśnie on spośród wielu ówczesnych reformatorów zanikającego życia zakonnego, stał się niebezpiecznym heretykiem, zdolnym naruszyć fundament Kościoła. Nie był zbyt uczony, choć posiadał tytuł doktora teologii w Wittemberdze. Nie miał też doświadczenia zakonnego ani kapłańskiego. Stąd niektórzy historycy umniejszają jego rolę w rozwoju wypadków XVI w. Ale to pod jego nazwiskiem ukazały się wkrótce listy, dekrety podważające prawdziwość większości sakramentów, dogmat o grzechu pierworodnym, łasce i przebaczeniu Boskim. To on pisał najzajadliwsze teksty przeciwko kultowi świętych, a szczególnie Najświętszej Maryi Panny. To on jest autorem słynnego heretyckiego zawołania: "Bądź więc grzesznikiem i grzesz mocno, lecz wierz jeszcze mocniej i ciesz się w Chrystusie", które skierował do swego przyjaciela Melanchtona. Te starożytne jeszcze pomysły Jowiniana, rozwikłane tak przekonująco przez św. Hieronima, zdawały się pociągać na stronę protestantów, czyli buntowników, prostych ludzi zmęczonych strachem przed piekłem i koniecznością wykupu odpustów, głoszoną przez niedouczonego zbyt gorliwego dominikanina Jana Tetzla. Dogmat o odpuszczeniu grzechów dzięki wierze stał się najgłębszym rowem dzielącym katolików i protestantów z ich licznymi odłamami. Potępiony przez Leona X Luter umarł w 1546 r. doczekawszy się pierwszych prześladowań w łonie samych protestantów. Nazywa się go powszechnie reformatorem, lecz przecież nie reformuje się Kościoła pozostając na zewnątrz jego dobroczynnego wpływu.
Inaczej pojęła swoją misję Aniela. O potępieniu Lutra dowiedziała się po powrocie z Ziemi świętej, dokąd udała się w 1524 r. w celu wymodlenia sobie światła dla swej ewangelizacji. Obraz Italii zagrożonej nagle przez nowinki z Niemiec wydał jej się wołającym o natychmiastowe działanie. Może był to jeden z sygnałów popychających tę rozmodloną kobietę o kontemplatywnym charakterze do akcji.
Jak podaje tradycja jej córek duchownych, sióstr urszulanek, nawiedzana była wizjami już od najmłodszych lat. O prawdziwości tych wydarzeń może świadczyć jej negatywne nastawienie do wszelkiego rodzaju tkliwych urojeń, jakie niekiedy wydają się mieć dusze pobożne. Zresztą pochodziła z rodziny o zdrowych obyczajach religijnych: jej ojcem był właściciel niedużego majątku w Desenzano na Rivierze. Dzięki wychowaniu otrzymanemu w domu rozumiała, że pobożność osadza się nie na mądrości, ale na głębokiej wierze. Stąd nigdy nie przerażał jej brak wykształcenia jej towarzyszek, choć postanowił ich użyć dla podparcia ginącego autorytetu Kościoła. Doświadczenie sieroctwa, jakim obdarzył ja Bóg wykorzystała dla lepszego poznania pracy, utwierdzenia się w pokorze względem swego otoczenia. Tak więc w jej życiu tak doskonale zaowocowało zespolenie aktywności i modlitwy, pokory i odwagi. Może właśnie w tym kryje się tajemnica skuteczności działań wielu świętych?
Dla lepszego rozwoju własnej pobożności, jak też poddania się niejakiej kontroli, Aniela wstąpiła do III zakonu św. Franciszka. Nie pierwsza to wielka osobowość, którą zawdzięczamy temu zakonowi. Pociągała ją idea ubóstwa i pokuty, ale nigdy nie uczyniła z tego sztandarowego hasła dla swoich córek. Ważniejsze jej się wydawało ubóstwo duchowe czyli niezależność od dóbr tego świata. Różni się w tym momencie niezmiernie od wszelkiej maści reformatorów fanatyków, którzy raz obrawszy sobie punkt zaczepienia, wykorzystywać go będą zawsze w szermierce z Kościołem. Wołanie o ubóstwo nadaje się do tego celu doskonale, gdyż jest zrozumiałe dla najniższych warstw każdego społeczeństwa. Aniela przyjmowała darowizny, zezwoliła następnie swoim towarzyszkom na posiadanie majątku klasztornego, a to w celu uzyskania mocnego gruntu w ówczesnym społeczeństwie włoskim, jak możności udzielania jałmużny biedakom. Późniejsze urszulanki wywiązywały się z tego doskonale. Od jałmużny i pracy w szpitalach rozpoczęła też Aniela pracę charytatywną w Brekcji.
To jej przeciwstawienie się duchowi czasu, który nakazywał krytykę Kościoła na wszystkich płaszczyznach: było niejako w dobrym tonie orientować się w grzechach papieży i ich dostojników, było tylko wstępem na drodze świętości. Właściwy akt miał nastąpić dopiero w 1535 r. Już w latach swej wczesnej młodości Aniela miała wizję nieba, która wskazywała jej powołanie do założenia towarzystwa dziewic poddanego samemu Jezusowi. Postanowiła je zrealizować dopiero teraz, kiedy usunięto wszelkie przeszkody, a ona sama poczuła się na tyle silna, by temu sprostać. Znała ludzką ciemnotę w zakresie prawd religijnych i w tym głównie postrzegała źródło podatności na herezje płynące coraz szerszym strumieniem z północy. Wszak Luter nawoływał do tego, by księża szli i nauczali, byli niczym "żywe księgi", do których dostęp jest łatwiejszy niż podczas kazań mszalnych. Kształcił też swych kaznodziei w przeciwieństwie do duchowieństwa katolickiego pozostającego w głębokiej niewiedzy. Nie znano wtedy obligatoryjnego systemu nauczania kandydatów na księży, a przecież duża ich ilość dostępowania święceń w wyniku symonii lub nepotyzmu, czyli kupna godności lub jej dziedziczenia. Nie było więc mowy o dobraniu kadr nauczycielskich Kościoła. Zmieni to dopiero sobór trydencki za kilka lat. Założone w 1535 r. Towarzystwo Dziewic św. Urszuli służyć miało rozlicznym akcjom charytatywnym, ale przede wszystkim nauczaniu prostych ludzi tam, gdzie nie docierali kapłani, w najciemniejszych zakątkach ludzkiej nędzy i upadku. Pierwsze urszulanki, jako kobiety nie mogły się przecież kształcić, poddawane jednak katechizacji w ramach duchowości swego zakonu, niosły Dobrą Nowinę tam, gdzie już o niej zapomniano. Nie miały zamiaru rozstrzygać wielkich sporów religijnych swej epoki, a jedynie przypominać o radości i posłuszeństwie, które płyną z faktu przynależenia do Kościoła. Aniela rozumiała też, że najważniejszą dla Kościoła grupą społeczną są kobiety, jako wychowawczynie dzieci, podpory mężów, tradycyjnie najbardziej podatne na różne formy pobożności. Stąd szczególny akcent położyła w pracy sióstr na katechizację niewiast, a zwłaszcza złego prowadzenia, opuszczonych, zabiedzonych. O wielkości tego zadania świadczyć będą późniejsze postanowienia Stolicy Apostolskiej, która po zakończeniu prac soborowych osobiście zaopiekuje się zakonem urszulanek, poddając jego pracę swej bezpośredniej kontroli. Będzie to pierwszy obok jezuitów typ zakonu pozostającego pod bezpośrednim zwierzchnictwem Ojca Świętego. Trzeba przyznać, że w ówczesnych czasach, kiedy tak bardzo brakowało światłych umysłów zdolnych odpierać zarzuty heretyków luterańskich (o gdzież podział się drugi św. Dominik?), takie proste działania znajdowały swój skutek w przygotowaniu gruntu dla późniejszych szermierzy słowa, apologetów katolicyzmu, za jakich w połowie XVI wieku zaczęli uchodzić jezuici. Przyjdzie nam o tym jeszcze mówić.
Aniela wiedziała też, że w niespokojnych czasach, w których przyszło jej zakładać swoje Towarzystwo, niebezpieczeństwo kryje się też wewnątrz Kościoła. W zasadzie, nie wiadomo było, kto głosi herezje i co należy przyjąć za absolutną prawdę, pozostającą w depozycie wiary Kościoła Katolickiego. Dopiero sobór trydencki miał doprecyzować większość dogmatów, które od wieków istniały w Kościele. Po Italii krążyli różni kaznodzieje, nawet oficjalnie księża na ambonach nieświadomi swej uległości wpływom protestanckim głosili to i owo pozornie lub faktycznie nowe. W tej sytuacji należało przestrzec siostry oraz ustalić hierarchię wartości: Aniela nakazywała całkowite posłuszeństwo zwierzchnikom duchownym, ale pod warunkiem, że nie udowodni się im herezji. Gdyby tak było, należy unikać z nimi styczności. Jednakże wszelkie spory, jeśli nie dotkną ich bezpośrednio, mają być oddalane: "w tych czasach niebezpiecznych i zarazę siejących jedynem waszym schronieniem będzie ucieczka do stóp Jezusa Chrystusa. Jeżeli On wami rządzić i nauczać was będzie, pouczone będziecie." (Ustawy Towarzystwa świętej Anieli) Ta wskazówka może być cenną i dla nas, rozglądających się niekiedy bezradnie wokół siebie: "Dlatego niech każda z was będzie posłuszna najpierw przykazaniom Bożym/.../. Powtóre niech będzie posłuszną temu, co rozkazuje św. Matka Kościół/.../." (Reguła, rozdz. VIII).
Wyjście do ludu stało się podstawową metodą działania urszulanek: mieszkały one w domach rodzinnych, poddane prawom swych rodziców i zakonu jednocześnie - coś jakby uprzedzenie myśli nowoczesnych zgromadzeń XIX wieku. Pokrywały się te metody z założeniami luteran, lecz jakże inny był ich cel. U progu soboru trydenckiego, o którego starli się zarówno luteranie, jak i prawowierni czciciele Chrystusa, urszulanki stały gotowe do obrony wiary. Wydaje mi się też, że to one były pierwszymi feministkami w dobrym tego słowa znaczeniu: wprowadzały kobiety w nową epokę wyznaczając im wielkie zadanie strzeżenia wrót Kościoła przed fałszywą pobożnością i dogmatami. Tzw. reformacja, która przecież nigdy reformacją nie była, bo stanowiła tylko burzenie zastanych wartości i prawd, zapoczątkowała jednak proces nieodwracalny: Europa przyjmowała powoli postawę sceptycyzmu i arogancji wobec chrześcijaństwa, a o epoce minionej zaczęła się pogardliwie wyrażać Wieki Średnie, zupełnie jakby pragnąc pominąć okres dziesięciu wieków pomiędzy opiewaną starożytnością pogańską a tzw. jej renesansem.