W poprzednim felietonie pisałem o sytuacji w Republice Mołdawii, szczególnie o tym, co przyszłość może przynieść temu państwu, które znalazło się w pewnej strefie zgniotu. Pisałem, że możliwości polityki rosyjskiej na tym terenie zdają się być niewielkie, a rozwiązanie militarne ze względu na izolację Naddniestrza i niewielkie możliwości operowania wojsk rosyjskich są ograniczone. Wszakże, ze względu na zakres rozważań, nie podjąłem jednego aspektu, który mógłby to zmienić i przywrócić Rosji możliwość powrotu do roli czynnego gracza na Naddniestrzu i w samej Mołdawii.
W rzeczonym felietonie wspomniałem o historycznej krainie Budziak, czyli nadczarnomorskim regionie, należącym obecnie do Ukrainy, położonym na zachód od Odessy. Od Odessy oddzielony jest Limanem, czyli ujściową zatoką Dniestru - leży nad nią jeden z portów Budziaku, mianowicie Białogród nad Dniestrem. Poprzez takie położenie region oddzielony jest nie tylko od Odessy, ale od całego terytorium Ukrainy. A jedynym lądowym sposobem przedostania się na nią jest most, który był, jest i pewnie będzie przedmiotem rosyjskich ataków rakietowych, stanowi on bowiem węzłowy element trasy zaopatrzeniowej z Rumunii do walczącej Ukrainy. Co prawda Rumuni korzystają też z innych tras oraz pracują nad rozwojem możliwości transportowych na Ukrainę, między innymi mieli budować w marcu pontonowy most na Prucie, na granicy z Mołdawią, który udrożniłby kolejny korytarz transportowy, ale szlaku biegnącego przez Budziak lekceważyć nie można.
Aspekt komunikacyjny jest ważny i na pewno należy do tych, które każą Rosji myśleć o opanowaniu tego obszaru. Jest to w każdym razie logiczne, poza tym zajęcie Budziaku i Odessy w zasadzie unicestwia Ukrainę jako państwo nadmorskie. Takiego celu nie udało się Rosji osiągnąć w pierwszej fazie wojny. Rajd na Odessę, jeśli miał tę kwestię rozwiązać, okazał się klapą. W międzyczasie Rosja wycofała się również z Chersonia na wschodnią stronę Dniepru, a więc jej stan posiadania nad Morzem Czarnym uległ raczej uszczupleniu, ale na samym akwenie jej dominacja nie budzi wątpliwości.
Wracając do roli Budziaku w kontekście Mołdawii - jego zajęcie otworzyłoby Rosji wiele możliwości zarówno politycznych, jak i militarnych na tym kierunku. Przede wszystkim region ten sąsiaduje z potencjalnie separatystycznym dla Mołdawii regionem Gagauzji, który bardzo łatwo byłoby Rosji przekształcić w nowe Naddniestrze. To ostatnie zresztą ponownie znalazłoby się w zasięgu oddziaływania rosyjskiej armii, tym samym Rosja mogłaby obejść Ukrainę również od południowego zachodu i otworzyć nowy front; sytuacja taka dla Ukrainy stałaby się kłopotliwa.
To wszystko oczywiście mogłoby nastąpić po zajęciu wspomnianego regionu. Jednak droga do tego prowadzi w tej chwili poprzez przeprowadzenie desantu morskiego na dużą skalę. Nie wiem czy Rosjanie są w stanie go dokonać, z drugiej strony, nawet jeśli przyjąć za pewnik posiadanie przez nich takowych możliwości, powstaje zagadnienie ceny, jaką gotowi byliby za to zapłacić.
Niewątpliwie ważne jest też, że Amerykanie operują na Morzu Czarnym i zdaje się, że śledzą każdy rosyjski krok. Incydent ze zniszczeniem 14 marca amerykańskiego drona i rosyjska reakcja na to, wskazująca na głębokie rozdrażnienie działaniami Stanów na tym terenie, pokazuje że Rosjanie są w tej kwestii poirytowani, żeby użyć sformułowań cenzuralnych.
Osobiście zaryzykuję twierdzenie, że jeśli Rosja chce zapobiec politycznemu i prawdopodobnie militarnemu ulokowaniu się NATO nad Dniestrem, to musi liczyć się z tym, że upływający czas nie działa na jej korzyść.
/mdk